Nasze małe kłamstwa. Sue Watson

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Nasze małe kłamstwa - Sue Watson страница 8

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Nasze małe kłamstwa - Sue  Watson

Скачать книгу

mam wrażenie, że to lekka przesada, ale to cała Jen. – Peter był jak zwykle obrzydliwy i zrzędliwy – ciągnie. – Na szczęście musieliśmy spełnić małżeński obowiązek tylko dwa razy i w obu przypadkach byłam pijana, więc prawie nic nie pamiętam – chichocze.

      Czasami Jen szokuje mnie rzeczami, które mówi i robi. Na przykład wtedy, kiedy z okazji Dnia Czerwonego Nosa sprzedała na aukcji całusa dyrektorowi szkoły – i dała mu go, bez ograniczeń. Żona dyrektora chyba nie była zbyt zachwycona, kiedy dowiedziała się, że pocałunek był jak najbardziej w stylu francuskim i że za 50 pensów jej mąż dostał dużo więcej, niż się spodziewał. Simon uważa, że Jen jest wulgarna, ale ja lubię jej pewność siebie – zapewne dlatego, że jest to cecha, której nigdy nie posiadałam. Poza tym Jen jest zabawna, serdeczna i nigdy nie stroni od intymnych rozmów ze mną, zupełnie jakbyśmy przyjaźniły się od zawsze.

      Zaraz po przeprowadzce tutaj, kiedy jeszcze nikogo nie znałam, Jen od razu do mnie podeszła w szkole.

      – To ty jesteś żoną chirurga? – spytała, a ja pokiwałam głową, wzdrygając się lekko na ten tytuł i jednocześnie czując zażenowanie. Wszyscy zauważają Simona, gdziekolwiek byśmy mieszkali. Ma po prostu w sobie coś takiego. Jest bardzo przystojny i czarujący, a kiedy ludzie dowiadują się, czym para się zawodowo, zawsze są pod wrażeniem. Rzadko przyjmujemy zaproszenia na spotkania lub przyjęcia, chociaż otrzymujemy ich wiele. Po szaleńczym tygodniu pracy Simon jest często zbyt wyczerpany, ale od czasu do czasu bierzemy udział w proszonym obiedzie lub przyjęciu charytatywnym. Przyglądam się wtedy, jak wszyscy goście siedzący przy naszym stole są pod wrażeniem. Ciemne włosy Simona opadają mu na jedno oko, kiedy zaczyna coś mówić – jego pasja do pracy chirurga wypełnia powietrze, pulsując w całym pomieszczeniu. Jego opowieści o życiu, śmierci i wszystkim pomiędzy fascynują ludzi – zwłaszcza kobiety. Organizatorki częstych grillów i proszonych kolacji zawsze chcą jego obecności na swoich przyjęciach. Uwielbiają jego dramatyczne historie pełne krwi i flaków, chwil, w których życie zawisa na włosku i w których on jedną szybką decyzją, jednym wprawnym ruchem przywraca daną osobę do żywych.

      Kobiety zsuwają się na brzeg siedzeń, gdy mój wspaniały mąż raczy je wspaniałymi i przerażającymi historiami z sali operacyjnej. Wiem, co sobie myślą, bo ja myślę to samo. Ale to ja jestem szczęściarą… Simon wraca do domu ze mną.

      Rozlega się dzwonek na zakończenie zajęć i grupka mam rozprasza się, ale Jen opowiada mi o jakimś okropnym zatruciu pokarmowym, które dopadło ich w Bretanii.

      – No więc wylądowaliśmy na cholernym ostrym dyżurze… Oliver wymiotuje krwią prosto na moją batystową suknię… Dlaczego się uśmiechasz, Marianne? – Wygląda na zdziwioną. A ja wiem, że w tamtej chwili bardziej martwiła się o swoją sukienkę niż o krwawiące dziecko w jej ramionach, i bawi mnie ta myśl.

      – Ja… ja nie… wcale się nie uśmiecham… jestem wstrząśnięta – odpowiadam. Jen kiwa głową, a potem ciągnie dalej, a ja czuję wyrzuty sumienia. Pragnę zachować się tak, jak chce tego Jen. Wolę, żeby nie myślała o mnie jak o wariatce, i bardzo zależy mi na tym, żeby mnie lubiła. Znam ją zaledwie od kilku miesięcy, ale stała się dla mnie najbliższym odpowiednikiem najlepszej przyjaciółki; kimś, komu mogę się zwierzyć i z kim mogę się pośmiać. Już od dawna nie czułam takiej bliskości z inną kobietą. Kiedy zostaje się żoną kogoś takiego jak Simon, nie potrzebuje się wielu przyjaciół. Poza tym zawsze obawiałam się nawiązywania bliskich przyjaźni, ponieważ w przeszłości tak zwani przyjaciele mnie zawiedli. Jak mawia Simon: „Jeśli naprawdę są twoimi przyjaciółmi, zaakceptują cię bez względu na wszystko”. Przypuszczam więc, że ci, którym, jak sądziłam, na mnie zależało, wcale się mną nie przejmowali. Ale Jen jest inna: tak bardzo zajmuje ją jej własne życie, że nie usiłuje skraść mi mojego.

      Jest dość ciepło jak na wrzesień, w powietrzu czuć jeszcze ślady lata. Jen korzysta z tej pogody. Ma na sobie obcisłą lnianą sukienkę w kolorze mięty. Pastelowy odcień pasuje do jej karnacji, a pełny biust i opalony dekolt nie umyka uwadze kilku mężów czekających na boisku na swoje pociechy. Jen wydaje się nie zauważać ich zainteresowania. Poprawia swoją jasną fryzurę w stylu Marilyn Monroe i z obrzydzeniem zamyka wielkie błękitne oczy, przywołując najświeższe wspomnienia seksu ze swoim mężem.

      W mojej głowie pojawia się nagle znowu Caroline i tym razem myśli o niej zagnieżdżają się na dobre. Walczę z nimi, pragnąc, aby zniknęły, aż wreszcie nieco słabną i jestem w stanie uśmiechnąć się do Jen. Kiwam głową i mam nadzieję, że nie zauważyła mojej chwilowej dekoncentracji. Prawdopodobnie trochę za bardzo się staram zadowolić Jen, bo tak bardzo chcę mieć przyjaciółkę. Naturalne zachowanie jednak przychodzi mi z trudnością. Chociaż, z drugiej strony, nie jestem już pewna, która Marianne jest tak naprawdę „naturalna”. Z ulgą widzę, jak szkolne drzwi otwierają się i nie muszę już udawać, że jestem „sobą”. Teraz mogę płynnie przełączyć się na tryb „mamy”. Dzieci dopełnią wszelkie moje braki.

      Po kilku minutach uczniowie wychodzą na boisko niczym mali żołnierze i robi mi się na ten widok smutno. Wolałabym, żeby mogli wybiec, krzycząc i rzucając tornistrami, ale ta szkoła bardzo ściśle przestrzega dyscypliny i dzieci nie ważą się wyłamać. Simon mówi, że to jedna z rzeczy, za które lubi tę placówkę, a kiedy próbowałam przekonać go do znalezienia bardziej artystycznej szkoły dla Alfiego, który uwielbia rysować, sprzeciwiał się, argumentując, iż instytucje dydaktyczne skupiające się na sztukach pięknych pozwalają dzieciom zachowywać się jak dzikusy. Tak więc jesteśmy tutaj, w szkole podstawowej Brownhills, w której nie ma zbyt wielu zajęć plastycznych, za to sporo gimnastyki i która podchodzi do dyscypliny z iście militarnym zacięciem. Po Charliem spływa to jak woda po kaczce i jestem pewna, że Alfie koniec końców również się przyzwyczai. Poza tym dobrze im zrobi nieco dyscypliny. Sophie jest w ostatniej klasie podstawówki – filia tej samej szkoły, ale kilometr dalej – i szczerze jej nienawidzi. Poprzednią również niezbyt lubiła, ale, jak to mawia jej tata, czy ktoś kiedykolwiek lubił szkołę?

      Jen i ja witamy się z dziećmi, w przerwach pomiędzy kolejnymi strzępkami opowieści o zatruciu owocami morza oraz zabawnymi historyjkami o unikaniu seksu z Peterem, jej starszym, bogatym mężem.

      – Przyprawia mnie o dreszcze. – Jen się krzywi i chichocze jak niegrzeczna uczennica, zszokowana i jednocześnie zachwycona swoim brakiem szacunku.

      Ruszamy całą grupką w stronę parkingu, gdzie Jen opiera się o swoje czarne audi i trajkocze nieprzerwanie przez kolejne piętnaście minut, streszczając mi przebieg całych swoich letnich wakacji. W międzyczasie metaforyczne kaftany bezpieczeństwa narzucone chłopcom przez cały dzień stopniowo opadają, aż wreszcie bliźniaki wracają do swojego typowego zachowania imitującego dzikie zwierzęta. Kulę się w sobie, kiedy Oliver, syn Jen, wali Charliego w głowę swoim (dość ciężkim) tornistrem. Jednocześnie usiłuję słuchać drobiazgowego opisu przygód Jen na francuskim ostrym dyżurze, gdzie pracował wyjątkowo „apetyczny” lekarz. Oliver próbuje następnie pozbawić życia Alfiego, wypychając go przed maskę poruszającego się samochodu – dokładnie w chwili, gdy Jen opisuje przepyszny obiad złożony z ostryg, którym wraz z Peterem uraczyli się podczas jednego z rzadkich wieczorów tylko we dwoje.

      – Nie mam pojęcia, jak ktokolwiek może jeździć na wakacje bez opieki do dziecka. Zupełnie jak w średniowieczu – mówi, broniąc faktu, że Juanita, jej niania, wszędzie z nimi jeździ.

      Dyskretnie chwytam Alfiego za poły

Скачать книгу