Milczenie owiec. Thomas Harris

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Milczenie owiec - Thomas Harris страница 4

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Milczenie owiec - Thomas Harris

Скачать книгу

że jestem jego nemezis. Crawford ma łeb na karku, prawda? Wiedział, kogo wysłać do Lectera.

      – Co pan przez to rozumie, doktorze Chilton?

      – Młodej kobiecie łatwiej uda się go, jak to się teraz mówi, „przekabacić”. Sądzę, że Lecter nie widział kobiety od dobrych paru lat… chyba że przypadkiem udało mu się zerknąć na którąś ze sprzątaczek. Normalnie nie trzymamy tutaj kobiet. W miejscach odosobnienia jest z nimi tylko kłopot.

      No dobrze, odpieprz się, Chilton.

      – Ukończyłam z wyróżnieniem Uniwersytet Wirginii, doktorze. To nie jest pensja dla panienek z dobrego domu.

      – W takim razie nie powinna mieć pani trudności z zapamiętaniem regulaminu. Nie sięgać przez kraty ani ich nie dotykać. Nie podawać mu niczego oprócz miękkiego papieru. Żadnych długopisów, żadnych ołówków. Od jakiegoś czasu ma swoje własne specjalne flamastry. W dokumentach, które pani mu przekaże, nie może być żadnych spinaczy ani zszywek. Wszystko ma być podawane i wracać do pani na ruchomej tacy, na której dostarcza mu się pożywienie. Pod żadnym pozorem nie wolno niczego brać od niego przez kraty. Czy pani mnie rozumie?

      – Rozumiem.

      Mijali kolejne stalowe drzwi. Oświetlenie było sztuczne. Oddalili się od oddziałów, których pacjenci mogli się ze sobą kontaktować. Teraz znaleźli się na dole, w miejscu, gdzie nie było okien i zabronione były wszystkie kontakty. Lampy na korytarzu osłonięto grubymi kratami jak w maszynowni statku. Doktor Chilton przystanął pod którąś z nich. Kiedy przebrzmiało echo ich kroków, Clarice usłyszała gdzieś za ścianą ochrypły od ciągłego krzyku głos.

      – Lecter nigdy nie opuszcza swojej celi bez krępującego go kaftana i knebla – wyjaśnił Chilton. – Chcę pani pokazać dlaczego. Przez pierwszy rok był wzorowym pacjentem. Złagodzono nieco środki bezpieczeństwa… zdecydowało o tym poprzednie kierownictwo, rozumie pani. Po południu ósmego lipca siedemdziesiątego szóstego roku zaczął uskarżać się na ból w klatce piersiowej i został zabrany do ambulatorium. Zdjęto mu kaftan, przystępując do EKG. Oto co zrobił pielęgniarce, kiedy się nad nim pochyliła. – Chilton wręczył Clarice fotografię z pozaginanymi rogami. – Lekarzom udało się ocalić jej jedno oko. Lecter cały czas był podłączony do monitorów. Złamał jej szczękę, żeby dostać się do języka. Nawet kiedy go połykał, puls ani na moment nie przekroczył osiemdziesięciu pięciu uderzeń na minutę.

      Clarice nie wiedziała, co było gorsze: fotografia czy zachłanne, prędkie, przeszywające jej twarz spojrzenie Chiltona. Przypominał spragnionego kurczaka wydziobującego łzy z jej policzków.

      – Trzymam go tutaj – powiedział Chilton i nacisnął przycisk tkwiący w ścianie obok ciężkich podwójnych drzwi z pancernego szkła. Na oddział wprowadził ich wysoki pielęgniarz.

      Clarice powzięła stanowczą decyzję i zatrzymała się w progu.

      – Doktorze, naprawdę zależy nam na wynikach tego testu. Jeżeli doktor Lecter uważa pana za swojego wroga, ma na pana punkcie obsesję, jak sam pan to ujął, więcej szans powodzenia mamy w przypadku, gdy spotkam się z nim sama. Co pan o tym myśli?

      Policzek Chiltona drgnął.

      – Jeśli chodzi o mnie, nie widzę żadnych przeszkód. Szkoda tylko, że nie powiedziała pani tego w moim gabinecie. Mogłem wysłać z panią pielęgniarza i nie tracić czasu.

      – Powiedziałabym, gdyby zechciał pan tam zapoznać mnie z procedurami.

      – Nie sądzę, żebyśmy się jeszcze zobaczyli, panno Starling. Barney, zadzwoń na kogoś, żeby ją wyprowadził, kiedy skończy z Lecterem.

      Chilton wyszedł, nie rzuciwszy na nią więcej okiem. Pozostała z potężnym i nieruchawym pielęgniarzem, za nim widziała bezgłośny zegar i szafkę z drucianej siatki, w niej spray z gazem, pas z uchwytami, knebel i pistolet ze środkiem uspokajającym. Przy ścianie stał w stojaku długi pręt ze specjalnym zakończeniem w kształcie litery U do „przyszpilania” więźnia do ściany.

      Pielęgniarz przyglądał się jej z uwagą.

      – Czy doktor Chilton powiedział pani, żeby nie dotykać krat? – Głos miał jednocześnie wysoki i ochrypły.

      – Tak – odrzekła.

      – Świetnie. Jego cela jest na samym końcu, ostatnia z prawej. Idąc, niech pani trzyma się środka korytarza i nie zwraca na nic uwagi. Może pani zabrać dla niego pocztę, będzie w lepszym humorze. – Pielęgniarz robił wrażenie rozbawionego. – Trzeba ją tylko położyć na wózku i pchnąć do środka. Jeśli wózek jest w celi, może go pani przyciągnąć do siebie sznurkiem. On też może go pani odesłać. Na zewnątrz, tam gdzie zatrzymuje się wózek, jest pani całkowicie bezpieczna.

      Dał jej dwa czasopisma z rozsypującymi się po wyjęciu zszywek stronami, trzy gazety i dwa rozpieczętowane listy.

      Korytarz miał około trzydziestu metrów, cele znajdowały się po obu stronach. Niektóre z nich były murowane, z wysokim i wąskim niczym otwór strzelniczy judaszem pośrodku drzwi. Inne wyglądały jak normalne cele więzienne, ściany miały z metalowych prętów. Clarice Starling zdawała sobie sprawę, że siedzą w nich więźniowie, starała się jednak nie rozglądać na boki. Miała za sobą już więcej niż połowę korytarza, gdy ktoś zasyczał: „Czuję twoją cipkę”. Nie pokazała po sobie, że słyszy, i poszła dalej.

      W ostatniej celi paliło się światło. Przeszła na lewą stronę korytarza, żeby móc wcześniej zajrzeć do środka. Wiedziała, że i tak zdradza ją stukanie obcasów.

      Rozdział 3

      Cela doktora Lectera znajdowała się w znacznej odległości od innych. Po jej przeciwnej stronie stała tylko szafka. Cela była wyjątkowa także z innych powodów. Jej ścianę frontową, jak w innych celach, tworzyły metalowe pręty, za nimi jednak, w odległości większej niż zasięg ludzkiego ramienia, między ścianami, sufitem a podłogą rozpięta była gruba nylonowa siatka. Za siatką Starling zobaczyła przyśrubowany do podłogi stół, na nim wysoki stos papierów i książek w miękkich okładkach, a obok proste krzesło, także przymocowane do posadzki.

      Doktor Hannibal Lecter we własnej osobie leżał na pryczy, przeglądając włoskie wydanie magazynu „Vogue”. W prawej ręce trzymał luźne kartki, lewą odkładał je po kolei na bok. Doktor Lecter miał sześć palców u lewej dłoni.

      Clarice zatrzymała się w niewielkiej odległości od prętów.

      – Doktorze Lecter. – Uznała, że jej głos brzmi całkiem pewnie.

      Uniósł oczy znad magazynu.

      Przez jedną niesamowitą sekundę zdawało jej się, że czuje, jak przeszywa ją jego badawcze spojrzenie.

      – Nazywam się Clarice Starling. Czy mogłabym z panem porozmawiać? – Ton i dystans, jaki przyjęła, pełne były kurtuazji.

      Doktor Lecter namyślał się z przytkniętym do zaciśniętych ust palcem. Potem powoli wstał i miękko zbliżył się do wyjścia ze swojej klatki.

Скачать книгу