Kot Winston. Na tropie truciciela. Frauke Scheunemann
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Kot Winston. Na tropie truciciela - Frauke Scheunemann страница 3
Powoli Odetta mogłaby się już ocknąć z tego swojego omdlenia wywołanego zachwytem. Tymczasem cały czas leży między Spajkiem i Karmelkiem, a jej rzężenie przeszło w sapanie. Kiedy się dokładniej przysłucham, zdaje mi się, że słyszę śmiech. To bardzo zastanawiające!
– Winstonie – mówi wreszcie Odetta z niejakim trudem. – Jak to jest, że ty przez cały czas myślisz o jedzeniu?
Chwila moment, a co to ma ze mną wspólnego? Ja tylko wyjaśniłem, dlaczego ludzie obchodzą Gwiazdkę.
Odetta gramoli się do góry i patrzy na mnie, przekrzywiając głowę.
– Naprawdę wierzysz w tę historię z treningiem przeżycia?
– Oczywiście. – Kiwam głową. – O to właśnie chodzi na Gwiazdkę: żeby zjeść jak najwięcej!
Odetta wzdycha.
– Winstonie, jak długo mieszkasz już z ludźmi? – pyta. I to tonem, którego wręcz nienawidzę. Bo jednoznacznie jest w stylu: „Może byś od razu mnie zapytał, bo ja i tak wiem lepiej”.
Powoli zaczyna mi świtać w głowie, że Odetta nie zemdlała z zachwytu, tylko przewróciła się ze śmiechu. Kurczę, kurczę, KURCZĘ!
– Jeśli ty mi chcesz powiedzieć, że nie znam się dość dobrze na istotach dwunożnych, ich zwyczajach i obyczajach, to ja chcę ci powiedzieć, że to bzdura. Od zawsze mieszkam ze Stanisławem. No, prawie od zawsze. To znaczy, Stanisław zabrał mnie od hodowcy, kiedy byłem jeszcze całkiem mały i od tego czasu jestem z nim. Parę latek już przeszło, a więc uwierz mi, wiem, o czym mówię.
„W przeciwieństwie do waszej trójki, włóczykije“ – dorzucam w myślach. Nie będą mnie trzy koty, które całe dnie spędzają bez ludzi na podwórzu, uczyć, jak kombinują istoty dwunożne i jak obchodzą święta! Mnie, szlachetnego Winstona Churchilla, znawcę ludzi par excellence. Mnie, kota, który w pewnym sensie urodził się na rozświetlonej promieniami słońca kanapie! Mnie, stworzenia, które mieszka u prawdziwego profesora fizyki! Phi!
– Dobra, powiem krótko – ciągnie Odetta tym swoim przemądrzałym tonem. – Gwiazdka to inaczej Boże Narodzenie i ludzie świętują narodziny Zbawiciela.
Że co? Urodziny? Nie, nie, to przecież bez sensu. Na urodziny jest tort śmietankowy z marcepanem i całym mnóstwem świeczek. A ludzie śpiewają hepi berzdej, a nie jakieś tam Wśród nocnej ciszy. I niech mi ktoś w ogóle powie, kto to taki ten Zbawiciel?
– Odetto, gdyby Gwiazdka faktycznie była jakąś urodzinową imprezą, na pewno bym się zorientował – odpowiadam zdecydowanym tonem. – Znam się na tym. W końcu profesor Grad co roku obchodzi urodziny. I one wyglądają zupełnie inaczej niż Gwiazdka. A poza tym nie znam nikogo, kto nosiłby nazwisko Zbawiciel. Jeszcze nigdy nikt taki u nas nie był. Czemu więc mielibyśmy obchodzić jego urodziny?
Karmelek przekrzywia głowę.
– Chwilunia! Coś mi się wydaje, że kiedyś o tym gościu słyszałem. Czy on czasem nie jest kimś w rodzaju superbohatera?
– Coś koło tego – przytakuje Odetta. – Zbawiciel jest kimś, kto uratował świat. Ludzie wierzą, że jest synem Bożym. No i że urodził się właśnie na Gwiazdkę. I dlatego ją obchodzą.
– Aha, to o niego ci chodzi! – wyrzuca z siebie Spajk. – No przecież to ten sam, którego nazywają Jezusem Chrystusem. To on się urodził na Gwiazdkę?
– Właśnie tak – potwierdza Odetta. – I taki jest prawdziwy powód obchodzenia Gwiazdki. Nie światełka, nie jedzenie, tylko narodziny Jezusa Chrystusa. To właśnie świętują wszyscy ludzie.
Muszę przyznać, że coś mi zaczyna świtać w głowie. Jezus. Kiedyś już o nim słyszałem. Siostra Stanisława, ta pastorka, od czasu do czasu o nim opowiada. Zdaje się, że to całkiem fajny gość. W każdym razie dla niej jest bardzo ważny.
– Nie, nie wszyscy. – Spajk nie zgadza się z Odettą. – W każdym razie Ramona nie. I ona nie wierzy w tę całą historię z Jezusem. Szczerze mówiąc, dość mocno ją to wszystko wkurza. Ostatnio do naszych drzwi zapukała jakaś dwójka ludzi i chcieli z nią pogadać o tym gościu. I o jednej takiej książce, która nazywa się Biblia i w której podobno to wszystko jest napisane, o Jezusie i o Bogu. No to im nieźle nawrzucała. Że to wszystko są bzdury i że ma w nosie, czy ludzie modlą się do Boga, Allaha czy Buddy. Bo i tak żaden z nich nie istnieje. I żeby już nigdy, przenigdy do niej nie przychodzili. Tak właśnie było.
– Dobra, dobra, Spajk, nie wszyscy ludzie wierzą w Jezusa – mówi Odetta pojednawczo. – Ale ci, którzy wierzą, świętują jego narodziny właśnie na Gwiazdkę. Na pamiątkę tego wydarzenia śpiewają różne pieśni i obdarowują się prezentami. Tak wyrażają swoją radość. I to nie ma nic wspólnego z plagą głodu. – Odetta rzuca krótkie spojrzenie w moją stronę. – Sorry, Winston, stary kocurze domowy – dodaje. – Chyba jednak jeszcze nie wiesz wszystkiego o ludziach.
Spajk i Karmelek aż się trzęsą ze śmiechu, a ja czuję się jak ostatni głupek. Czy mówiłem kiedyś, że lubię inteligentne kobiety? Zmieniam zdanie: inteligentne kobiety są gorsze od zarazy.
Gdy wracam do domu, okazuje się, że Beata szczęśliwie odjechała już wraz ze swoim majdanem, siostra Stanisława i jej rodzina razem z matką też się właśnie pożegnali i w naszym pięknym mieszkaniu znowu zagościł błogi spokój.
W kiepskim nastroju przemykam do salonu. Zamierzam położyć się na kanapie i nie ruszać stamtąd do końca dnia. A może do końca roku. Albo już w ogóle nigdy. Ciekawe, czy ktoś przyniesie mi coś do jedzenia, jeśli nie ruszę się z kanapy? Nawet jeśli nie, trudno. Jedzenie nie jest dla mnie takie ważne. Nie aż tak bardzo. W gruncie rzeczy mógłbym bez jedzenia wytrzymać wiele dni. Nie mam pojęcia, dlaczego Odetta uważa, że prawie cały czas myślę tylko o żarciu. To jest po prostu chamstwo!
W rzeczywistości większość czasu zajmuje mi wyjaśnianie, wraz z moją przyjaciółką Darią, różnych tajemniczych przestępstw. Kiedyś na przykład pokrzyżowaliśmy plany szajce rabującej sejfy. I pomogliśmy wpakować za kraty porywacza dzieci. A pewnego razu Daria i ja… Ojej! Co się tam tak tłucze? W drodze na kanapę mijam na wpół otwarte drzwi do kuchni i słyszę dźwięk, który do złudzenia przypomina brzęk zbieranych ze stołu talerzy.
Hmm, a może zostało troszkę tego czegoś pysznego, co się nazywa vitello tonnato i co jeszcze przed chwilą stało na świątecznym stole? Chętnie bym spróbował, jak smakuje. Pachniało naprawdę wybornie, gdy Stanisław wyjmował to z torby po powrocie z delikatesów. Niestety, najpierw było zapakowane, a potem profesor wyłożył wszystko na duży talerz i postawił na stół. Stamtąd oczywiście niczego nie mogłem zwędzić, bo przy stole siedziała w komplecie rodzina Stanisława. Ale może teraz będę miał więcej szczęścia i znajdę jeszcze coś w kuchni?
Truchtem przebiegam przez kuchenne drzwi. Na pewno Stanisław coś mi rzuci, jeśli grzecznie go poproszę. Zawsze jest bardzo szczodry, a w przeciwieństwie do babuszki czy Anny nie uważa, by jego kocur był zbyt gruby.
Ale