Kot Winston. Na tropie truciciela. Frauke Scheunemann

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kot Winston. Na tropie truciciela - Frauke Scheunemann страница 6

Kot Winston. Na tropie truciciela - Frauke Scheunemann Kot Winston

Скачать книгу

głośno, bo Stanisław ma oczywiście rację. To czysta bezczelność. Wprawdzie nie do końca się orientuję, co to jest wirus grypy żołądkowej i dlaczego można go sobie tak po prostu przywlec z przedszkola, ale do tych wszystkich świństw, jakie wyrządziły mi te dzieciaki, sprawa z wirusem całkiem dobrze pasuje. Winą za moje nieszczęście nie należy więc obarczać wroga kotów zatruwającego sardynki w oleju, lecz bandę smarkaczy grających na fletach. I przedszkole.

      W związku z tym zadaję sobie pytanie, co to jest przedszkole? Coś stojącego przed szkołą? Ale co miałyby tam robić dzieci? Dzieci, na przykład Daria, chodzą raczej do szkoły. Może do przedszkola chodzą takie dzieci, które są za małe, żeby wejść po schodach i otworzyć duże ciężkie drzwi? Kiedy byłem w szkole Darii, drzwi naprawdę trudno było otworzyć. Pamiętam dobrze. Więc może rzeczywiście do przedszkola chodzą małe dzieci? A skoro już jesteśmy przy małych dzieciach, ciekawe, czy Stanisław mógłby mieć takie małe dziecko?

      Próbuję sobie wyobrazić, co by było, gdyby Stanisław przyszedł do domu z dzidziusiem. O ile wiem, takie bobasy strasznie dużo płaczą, a czasem okropnie brzydko pachną. Nie jestem pewien, czy Stanisław wiedziałby, co z takim dzieckiem począć. Ale, dzięki Bogu, mieszkają z nami dwie doświadczone matki, czyli babuszka i Anna, które na pewno by mu pomogły. A może da się z takiego przedszkola wziąć od razu trochę większe dziecko? Takie, które potrafi już coś więcej niż tylko ryczeć i brzydko pachnieć? Idealnie by było, gdyby umiało już grać na flecie. Albo nawet wyrosłoby z wieku, w którym gra się na flecie. Jak moja ukochana Daria! Swoją drogą, na pewno nie ma na świecie drugiej takiej fajnej dziewczynki jak Daria, więc nie ma potrzeby, żeby pojawił się tu ktoś jeszcze.

      Stanisław nic więcej nie mówi. Pogwizdując wesoło, odkłada słuchawkę na bazę w przedpokoju. Potem idzie do garderoby i zakłada kurtkę. Pewnie musi iść na uczelnię, bo ma wykłady.

      – No cóż, Winstonie, obowiązki wzywają. Życzę ci miłego dnia. Anna powinna niedługo wrócić i jak ją znam, przywiezie ci coś pysznego. Na razie!

      Hmm, „coś pysznego” – to brzmi doskonale. Na dźwięk słowa „obowiązki” przypomina mi się jednak, że sam też mam coś bardzo pilnego do załatwienia. Przecież muszę ostrzec Spajka przed trucicielem. Trzymaj się, przyjacielu, spieszę ci na ratunek!

      O miskach z jedzeniem i psim cholągu. I o włoskich przyjaciołach

      – Zatrute jedzenie? – Spajk jest przerażony. Karmelek i Odetta też robią wielkie oczy.

      – Tak. Specjalnie rozrzuca, żeby nas zwabić. To truciciel! – tłumaczę.

      – Ludzie robią takie złe rzeczy? – dopytuje się jeszcze Karmelek.

      Ogon Odetty kiwa się niespokojnie tam i z powrotem.

      – Straszne! Mam świadomość, że nie wszyscy ludzie nas kochają, ale żeby aż tak nas nienawidzić?

      – Trudno w to uwierzyć – zgadzam się z nią. – Ale tym ważniejsze jest, żebyśmy od zaraz nie jedli niczego, co znajdziemy na ulicy.

      – Ja i tak tego nie robię. Zjadam tylko to, co sama upoluję. To jest znacznie smaczniejsze, prawda, chłopaki?

      Karmelek i Spajk milkną z jakiegoś powodu.

      – Ekhm… nnno jasne – wykrztusza wreszcie Spajk. – Fajnie jest czasem zapolować, ale… no cóż… to dosyć męczące. A myszy są piekielnie szybkie, moim zdaniem. No więc jeśli czasem trafi się jakiś pyszny kąsek… To znaczy… cieszę się, że Winston nas ostrzegł!

      Gdybym umiał się uśmiechnąć, teraz bym to zrobił. Strasznie mnie śmieszy wizja tłustego Spajka, który posapując, ściga zwinną, szybką jak strzała myszkę. Przy czym co do meritum, ma rację: ja też nie jestem fanem polowań. Ale ponieważ wydaje mi się, że Odetcie wcale by się to nie spodobało, nie odzywam się ani słowem.

      Karmelek wyczołguje się ze swojej kryjówki. Jemu jest to najwyraźniej zupełnie obojętne.

      – Nie, Odetto, ja też nie jestem jakimś wielkim myśliwym. I wcale nie uważam, żeby upolowane jedzenie było smaczniejsze. Najczęściej w zupełności zadowalam się tym, co ludzie włożą mi do miseczki.

      Ciekawe! A więc Karmelek jednak mieszka z ludźmi. Nawiasem mówiąc, zastanawiam się, kto pozwala takiemu skołtunionemu kotu latać po podwórku! Gdybym wyglądał tak okropnie jak Karmelek, Anna już dawno zorganizowałaby mi kąpiel z czesaniem.

      – Prrrrych! – Odetta prycha lekceważąco. – Miska! Szkoda gadać! W takim razie jedzcie sobie, co chcecie, chłopaki. Uważajcie tylko, żeby koci morderca nie dobrał się wam do skóry! – Po tych słowach znika w bramie podwórza.

      – A ją co ugryzło? – dziwi się Karmelek.

      Ja też, zaskoczony, spoglądam w stronę, w którą pobiegła Odetta. Takie fochy wcale do niej nie pasują.

      Spajk kręci głową.

      – Mówcie sobie, co chcecie, ale z Odettą coś jest nie tak.

      – Co masz na myśli? – dopytuję.

      – No co, słyszeliście kiedyś, żeby Odetta opowiadała o domu? Cokolwiek? Na przykład o istocie dwunożnej, z którą mieszka? Nie trzeba się od razu tak bratać z ludźmi jak ty, Winstonie, ale kocie życie całkiem bez człowieka też nie jest zbyt przyjemne.

      Bratać się z ludźmi? Chyba mu odbiło! Czy on sądzi, że jestem jakimś mięczakiem i tańczę, jak Stanisław mi zagra? Kompletna bzdura, bo w rzeczywistości to ja rządzę w domu. No dobra. Może tak naprawdę rządzi babuszka. Ale co do reszty, w sumie Karmelek ma rację: po pierwsze, życie w ogóle bez istot dwunożnych nie byłoby zbyt fajne, a po drugie, Odetta faktycznie nigdy nic nie mówi o domu.

      – Hm, to prawda, właściwie nic nie wiemy o ludziach Odetty – przytakuję więc. – Ale dlaczego akurat teraz przyszło ci to na myśl?

      Spajk przekrzywia głowę.

      – No przecież to jasne jak słońce: Karmelek i ja opowiadamy, że nasi otwieracze puszek z jedzeniem całkiem dobrze o nas dbają, a Odetta się zmywa. Trochę dziwne, no nie? Jak gdyby był to temat, z którym nie bardzo sobie radzi.

      – Och, Spajk – Karmelek wzdycha. – Od razu widać, że mieszkasz z psim cholągiem. Czy raczej, w przypadku Ramony, z psią cholążką.

      Psią… co? Zdezorientowany patrzę to na Spajka, to na Karmelka. Spajk wydaje z siebie odgłos przypominający beczenie. To pewnie ma być chichot.

      – To prawda, Karmelku. Moja Ramona raczej nie da sobie nic powiedzieć.

      Aha. A więc Ramona jest psią cholążką. Ale co to, u diabła, w ogóle znaczy? Czy ma coś wspólnego z psem? Jeśli tak, byłbym to jeszcze w stanie zrozumieć, ale co to jest „choląg” albo „cholążka”, już zupełnie nie mam pojęcia. Poza tym, dlaczego akurat pies, skoro Ramona ma kota?

      W ogóle ta Ramona jest chyba

Скачать книгу