Kot Winston. Na tropie truciciela. Frauke Scheunemann
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Kot Winston. Na tropie truciciela - Frauke Scheunemann страница 4
– Okay, kolego – Daria się śmieje. – Czego chcesz? – Głaszcze mnie po głowie. – Nie, nic nie mów. Czytam w twoich myślach. – Daria chwyta talerz, który zdążyła już postawić koło zlewozmywaka i podsuwa mi pod nos. – Czy to jest to, czego szukasz?
Obwąchuję go pospiesznie. Super, Daria rzeczywiście zostawiła mi vitello tonnato! Robię mały krok do przodu i zaczynam oblizywać talerz. Pychota! Smakuje troszkę jak ryba, a troszkę jak delikatne mięsko, innymi słowy: jakby ktoś to przyrządził specjalnie dla mnie!
– Ależ ci to smakuje, kiciuś – mówi Daria. – Ale co się dziwić? Vitello tonnato to cielęcina z sosem z tuńczyka, czyli dokładnie to, co tygrysy lubią najbardziej. Naprawdę miałeś szczęście, że goście trochę zostawili.
Mruczę i wylizuję talerz do czysta. Ciekawe, czy znalazłaby się gdzieś dla mnie jeszcze jedna porcja? Zaciekawiony zaglądam do zlewozmywaka. Niestety: pusto! Od mruczenia przechodzę do miauczenia. I to żałosnego. Chcę jeszcze!
Daria ze współczuciem kręci głową.
– Przykro mi, Winstonie. Skończyło się!
Zeskakuję z blatu i zaczynam krążyć po kuchni. Coś gdzieś musiało zostać z tej wykwintnej uczty! Z nosem tuż przy ziemi obwąchuję każdy kąt i każdy zakamarek w poszukiwaniu resztek jedzenia.
Daria obserwuje mnie z rozbawieniem.
– Winstonie, wyglądasz teraz jak pies! Czy to możliwie, że jesteś troszkę żarłokiem?
Natychmiast przestaję węszyć i przysiadam na zadku. Najpierw Odetta, a teraz Daria! Co się dzieje z moimi ulubionymi dziewczynami?
Daria przyklęka i drapie mnie za uszkiem. W przeciwieństwie do Odetty najwyraźniej się zorientowała, że właśnie ciężko mnie obraziła.
– Koteczku, nie miałam nic złego na myśli. Ale ostatnio trochę się martwię twoim łakomstwem. Głównie dlatego, że słyszałam pewną straszną historię, którą koniecznie muszę ci opowiedzieć!
Straszna historia, która ma związek z jedzeniem? To może znaczyć tylko tyle, że czekają mnie czasy głodu! Wiedziałem, wiedziałem! W gruncie rzeczy miałem przecież rację, Gwiazdka jest po to, żeby zgromadzić porządne zapasy tłuszczu!
Daria bierze mnie na ręce i z powagą patrzy mi w oczy.
– Winstonie, dowiedziałam się właśnie, że ktoś, kto nienawidzi kotów, rozrzuca w naszej dzielnicy zatrute jedzenie. Wygląda to jak kawałki pysznej kiełbasy albo nawet sardynki w oleju. Ale koty, a także psy, które to zjadły, omal nie umarły! Bo w tym jedzeniu jest trutka na szczury! Jesteś w stanie w to uwierzyć? Opowiedziała mi o tym pani Bonikiewicz z kiosku z gazetami koło szkoły. Jej biedna kotka Mizia wylądowała w klinice dla zwierząt i ledwie uszła z życiem. Bądź więc ostrożny i ostrzeż swoich przyjaciół. Nie jedzcie niczego, co znajdziecie, ani niczego, co wam da ktoś obcy, nawet gdyby się wydawało bardzo pyszne. To może być śmiertelnie niebezpieczne!
Śmiertelnie niebezpieczne? Zatrute jedzenie? Tu, u nas, w pobliżu? Na kocie świętości, to straszne! To bardzo zła wiadomość dla wszystkich kotów w naszej dzielnicy. W końcu mnie też się zdarzyło parę razy znaleźć jakieś pyszności na podwórku. Nawet nie chcę myśleć, co mogłoby się stać! Jest jednak pewien konkretny kocur, którego muszę natychmiast ostrzec – Spajk! I to bez ociągania!
– No więc, mój kochany, proszę nie jeść nic poza domem, zrozumiano? – powtarza Daria. Sprawia wrażenie naprawdę zatroskanej.
– Lepiej dam ci teraz jeszcze trochę drobiowej wątróbki, dobrze?
No cóż, w sumie z tym ostrzeżeniem Spajka mogę poczekać do jutra. Dziś wieczorem już na pewno gdzieś się położył i kima. Ale jutro to będzie pierwsza rzecz, którą zrobię: zejdę na podwórko i przekażę wszystkim kotom tę straszną nowinę.
Po zjedzeniu przygotowanej przez Darię porcji drobiowych wątróbek przez cały wieczór już tylko wyleguję się na kanapie, głaskany na przemian przez moją przyjaciółkę i przez Stanisława. W nocy jednak śpię bardzo niespokojnie. Śnią mi się całe góry zatrutych sardynek w oleju. W tle tych strasznych obrazów rozbrzmiewa okropny koncert na dwa flety. Niespokojnie przewracam się z boku na bok w moim koszyczku. Śni mi się, że sam nażarłem się trucizny i że teraz dręczy mnie straszliwy ból brzucha. To niewiarygodne, jak bardzo jest realny. Żołądek zaczyna mi się spazmatycznie kurczyć. W całym brzuchu czuję jakby ukłucia tysiąca drobnych igieł. Udręczony otwieram oczy i próbuję wyzwolić się z tego koszmaru. Ale ból nie mija. Otrząsam się i nasłuchuję sygnałów mojego własnego ciała. To są fakty. Naprawdę straszliwie boli mnie brzuch!
O kołdrach i termoforach. I o dzieciach, które siedzą przed szkołą
Daria nie lubi spać w zupełnych ciemnościach, dlatego zawsze zostawia drzwi do swojego pokoju lekko uchylone. Przekradam się przez nie i podchodzę z trudem do jej łóżka. Jestem za słaby na to, żeby wskoczyć. W moim brzuchu gotuje się tymczasem jak w garnku z rosołem, który ktoś zapomniał ściągnąć z kuchenki.
Miauczę żałośnie, w nadziei że obudzę Darię. Jeśli ktoś miałby się zorientować, że zostałem otruty przez jakiegoś podłego złoczyńcę, to tylko Daria. Bo przecież moja przyjaciółka wie, że w okolicy grasuje jakiś zbir, który czyha na życie niewinnych kotków. Na razie jednak Daria mocno śpi i nie słyszy, jak bardzo cierpi jej ukochany Winston. Miauczę głośniej, ale ciągle nie ma żadnej reakcji. O rany, ależ boli! Co ja mam zrobić? Koniecznie potrzebuję kogoś, kto wymasuje mój bolący brzuszek i tym kimś ma być Daria!
Może jakoś uda mi się wskoczyć na łóżko? Przysiadam i spoglądam w górę. Hmmm. W normalnej sytuacji to żaden problem, ale w moim aktualnym stanie… wykluczone! W tym momencie przychodzi mi do głowy pomysł, związany z pewną charakterystyczną cechą istot dwunożnych. One nie mają futra. A jedną z wielu przykrych konsekwencji nieposiadania futra jest to, że bez przykrycia istoty dwunożne marzną w czasie snu. I najczęściej wtedy się budzą. Bardzo dobrze o tym wiem, ponieważ Stanisław nie znosi, kiedy – bardzo, ale to bardzo rzadko – dołączam do niego, gdy drzemie na kanapie. Jeśli wtedy zupełnie przypadkowo podciągnę do góry koc, żeby się usadowić w bardzo przytulnym miejscu w jego nogach, najczęściej po krótkim czasie się budzi i jest na mnie zły. Bo mu stopy marzną. No cóż, ludzie to tacy wrażliwcy! I w ogóle, człowiek z wielu względów nie przeżyłby w przyrodzie nawet dwóch dni. Ale to już zupełnie inny temat.
Najważniejszy jest teraz mój pomysł: wysuwam pazury i sięgam łapą do zwisającego z łóżka rogu kołdry, a potem ostrożnie pociągam ją w swoją stronę. Najpierw powoli, potem coraz szybciej, kołdra opada i po chwili cała już leży na podłodze. Udało się! Teraz tylko muszę poczekać.
Nie trwa to zbyt długo, bo nie zdążam nawet policzyć do dziesięciu (a potrafię to zrobić, możecie mi wierzyć!). Słyszę, jak Daria wzdycha. Niespokojnie kręci się