Sekret rodziny von Graffów. Bożena Gałczyńska-Szurek

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Sekret rodziny von Graffów - Bożena Gałczyńska-Szurek страница 15

Жанр:
Серия:
Издательство:
Sekret rodziny von Graffów - Bożena Gałczyńska-Szurek

Скачать книгу

powoli minęła pałac, potem renesansową katedrę i arsenał. Wreszcie przez zabytkową ceglaną bramę, wzniesioną od strony Szczebrzeszyna, dotarli na drewniany most, który przed wiekami opuszczany ponad fosą stanowił połączenie hetmańskiego grodu z okolicą. Widok był przepiękny. Przed Marią rozpościerał się ogromny, zielony teren, a odremontowane mury obronne osłaniały Zamość i wraz z częściowo odtworzonymi fortyfikacjami dawały wyobrażenie o jego przedwiekowym wyglądzie. W ciepłe letnie dni przewijały się tędy tłumy ludzi. Teraz, w majowe popołudnie, tuż po deszczu i w środku tygodnia, było pusto. Podziwiali twierdzę z zewnątrz. Widok był bajkowy, tak jak opowieści Andrzeja o jej renesansowych początkach i niezwykłym założycielu.

      Przez chwilę szli jeszcze wzdłuż murów sławnej perły renesansu, aż wreszcie odwrócili się w kierunku ostatniej, oddalonej od innych zabudowań fortyfikacji. Gdy w oddali zamajaczył ceglany krąg budynku otoczonego drzewami, Andrzej wymruczał pod nosem:

      – Tu kończy się baśniowa atmosfera naszego spaceru.

      Kobieta szepnęła przeciągle:

      – Taak. Oto i ona, Zamojska Rotunda. Oglądałam zdjęcia w internecie, ale w rzeczywistości wydaje mi się większa. Nie sądziłam też, że znajduje się tak blisko centrum.

      – To część fortyfikacji dobudowana w czasach, gdy Zamość należał już do Królestwa Kongresowego. Hitlerowcy wykorzystali fakt, że została usytuowana w niewielkim oddaleniu od twierdzy, jednak poza miastem. Miejsce nadawało się idealnie do przyjmowania i wysyłania stąd więźniów. W pobliżu przebiegają tory kolejowe, a Niemcy, wiadomo, są praktyczni – dodał z rozpędu historyk i zaraz się zreflektował. – Przepraszam. – Spojrzał speszony na swoją towarzyszkę.

      – Nie przepraszaj, bo Niemcy właśnie tacy są bez względu na okoliczności – przyznała mu rację. – Obozy zagłady tworzyli między innymi po to, by „nie demoralizować swoich żołnierzy”. Prawda, jakie pomysłowe rozwiązanie?

      Patrzył na nią zaskoczony.

      – Co chcesz przez to powiedzieć?

      Uśmiechnęła się na widok jego zdziwionej miny.

      – W kwestii masowych mordów, uwierz mi, stałam się mimowolną specjalistką. Poznałam motywacje i bezduszne okrucieństwo swoich rodaków od podszewki.

      – Ale ja nie widzę związku…

      – Możliwe, że nie widzisz. – Prychnęła gniewnie. – Jednak hitlerowskie obozy śmierci to najbardziej nieludzki przejaw niemieckiego pragmatyzmu, jaki znam. Najprostszy sposób, by się pozbyć dużej liczby ludzi bez udziału niemieckich żołnierzy albo przy ich minimalnym uczestniczeniu.

      – To było aż tak ważne? – zapytał Andrzej z powagą.

      – A było, bo każdy wie, że zbrodnia demoralizuje. Żołnierz, który morduje na wielką skalę kobiety, dzieci, starców, mógłby po zakończeniu wojny stać się niebezpieczny dla swojego kraju. Dlatego roztropni stratedzy niemieccy zdecydowali już na samym początku wojny, jak temu przeciwdziałać. Stworzyli fabryki do masowego zabijania.

      – Szatański pomysł i skrajne okrucieństwo – stwierdził.

      – Nie, nieee. – Zaśmiała się szyderczo. – Skrajnym okrucieństwem było nakłanianie skazańców, by mordowali innych więźniów. Dodatkową korzyścią, którą zyskiwano w tym przypadku, było podsycanie uprzedzeń narodowościowych i wzniecanie wzajemnej nienawiści uwięzionych. Ja, Niemka, muszę przyznać, że naród Beethovena i Schillera nie ma powodów do dumy. Wyhodował wielu gigantycznie zwyrodniałych zbrodniarzy, którzy często nie brudzili własnych rąk, a jedynie użyczali swojej twórczej kreatywności takim realizacjom jak Oświęcim czy Majdanek. Po wojnie nie poczuwali się do winy, bo nikogo osobiście nie zagazowali. Czyż to nie jest genialne?

      – Taak. Ciekawe, jak wielu Niemców ocenia ich tak surowo jak ty.

      – Wielu, bardzo wielu, ale nie łudź się, że wszyscy. – Maria poczuła nagle kołatanie serca w piersiach. Krew uderzyła jej do głowy. Mój Boże, gdyby wiedział o mnie wszystko, pewnie by go tu nie było. Może wcale nie chciałby ze mną rozmawiać? – myślała, zerkając z niepokojem na Andrzeja.

      Uśmiechnął się do niej.

      – Co za ulga. Skoro jesteś tak dobrze zorientowana w temacie, niczym gorszym już cię nie zaskoczę.

      – No nie wiem – mruknęła. – Też tak myślałam, ale miejscowe archiwa wyprowadziły mnie z błędu. Niestety pokusa, jaką jest ta kraina, piękno przyrody i żyzne gleby, rozbudziły żądze posiadania hitlerowców. Nie przejrzałam jeszcze wszystkiego, a już dotarłam do dokumentów, które nawet mnie szokują. – Kiedy dziennikarka wyrzuciła z siebie irytację, zamilkła. W dodatku nie mam pojęcia, jaką rolę odegrał w tych zdarzeniach Gustav Fischer – dręczyły ją natrętne myśli, a wyobraźnia podsuwała najczarniejsze scenariusze. Wprawdzie mogła się łudzić, że skoro pradziad nie figurował w dokumentach, to wcale nie przebywał w Zamościu, jednak jej własny niemiecki pragmatyzm sugerował inne makabryczne rozwiązanie. Z jej dotychczasowych doświadczeń wynikało, że z hitlerowskich archiwów znikały zazwyczaj kompromitujące dokumenty o najcięższych zbrodniach i dane największych zbrodniarzy. Gdyby był z nią teraz Helmut, sytuacja byłaby nieprzyjemna, ale nie aż tak trudna. U boku Andrzeja i w tym miejscu przerażała Niemkę sama myśl, że może się okazać prawnuczką zbrodniarza wojennego, że kolejna osoba w jej rodzinie może być obciążona zarzutami o przestępstwa przeciw ludzkości. Ta świadomość była zawstydzająca.

      Maria często o tym ostatnio rozmyślała, lecz teraz próbowała się skupić na temacie planowanych reportaży, bo weszli na plac przed Rotundą. Okrągły budynek muzeum martyrologii był okolony cmentarzem. Rzędy jednakowych krzyży przypominały o śmierci i męczeństwie pomordowanych tu i zmarłych z powodu okrutnego traktowania ludzi, stanowiąc poruszający widok. Była wdzięczna Andrzejowi za jego milczenie podczas zwiedzania cel więziennych.

      Kolejne miejsce hitlerowskiej kaźni cechowała znana jej złowieszcza cisza. Jakby z punktu widzenia wieczności ludzie, których tu pomordowano, osiągnęli niezwykły spokój. Jakby po przekroczeniu progu życia i śmierci stan ich dusz, gdziekolwiek były, cechowała niezrozumiała dla żywych obojętność na wyrządzoną im krzywdę. Ciszę, która miała ukoić emocje odwiedzających ten przeklęty krąg męczeńskiej śmierci, przerywał tylko szum drzew.

      Wszystko to działało Marii na nerwy. W Oświęcimiu było okropnie, ale tam nie czuła osobistego zaangażowania. Trudno sobie wyobrazić, że zginęły tu tysiące ludzi, jest na to jakby za mało miejsca – przychodziły jej do głowy dziwaczne myśli.

      – Ilu ludzi skazano na pobyt tutaj? – zapytała.

      – W przybliżeniu pięćdziesiąt tysięcy. Główny obóz przesiedleńczy był po drugiej stronie miasta, z kolei więzienie śledcze Gestapo w Zamojskiej Rotundzie pełniło funkcję ośrodka, przez który przechodzili zakładnicy różnych nacji, wyznań i narodowości. Więziono i mordowano polską inteligencję, Żydów, jeńców polskich i rosyjskich. Przepływ osadzonych był ogromny.

      – Przetrzymywano tu pięćdziesiąt tysięcy osób? A ile z nich straciło

Скачать книгу