Mister. E L James
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Mister - E L James страница 30
Bo tak należało zrobić?
Bo chcę spędzić z nią więcej czasu.
ALESSIA OBSERWUJE GO, gdy wychodzi boso z salonu. Jest zdumiona. Odwiezie ją do domu?
Będzie z nim w samochodzie sama.
Czy to wypada?
Co powiedziałaby jej matka?
Widzi ją przed sobą ze skrzyżowanymi ramionami i twarzą wyrażającą absolutną dezaprobatę.
A ojciec?
Instynktownie przytyka dłoń do policzka.
Nie, jej ojcu by się to nie spodobało.
Jej ojciec akceptował tylko jednego mężczyznę.
Okrutnego mężczyznę.
Nie. Nie myśl o nim.
Mister zabierze ją do domu. Cieszy się, że zapamiętała adres domu Magdy. Wciąż widzi niezgrabne pismo matki na skrawku papieru, który był jej kołem ratunkowym. Drży i raz jeszcze wygląda przez okno. Będzie zimno, ale jeśli się pospieszy, to wyjdzie stąd, zanim pan się przebierze, i nie będzie go kłopotać. Daleki marsz jej nie przeraża. Ma za sobą dłuższe wędrówki. Sześć czy siedem dni z ukradzioną mapą. Znowu drży. Wolałaby zapomnieć o tamtym tygodniu. Poza tym pan powiedział, że może pograć na fortepianie. Rzuca gorączkowe spojrzenie na steinwaya, składa z radości dłonie i biegnie do pralni, żeby błyskawicznie się przebrać. Chwyta kurtkę, szalik i czapkę i wraca szybko do instrumentu.
Odkłada kurtkę na krzesło, siada na taborecie i uspokaja oddech. Kładzie dłonie na klawiszach, napawając się znajomym chłodem kości słoniowej. Fortepian znaczy dla niej wszystko. To jej dom. Jej bezpieczne miejsce. Zerkając raz jeszcze przez okno, zaczyna Les jeux d’eaux à la Villa d’Este, swój ulubiony utwór Liszta, a muzyka wiruje wokół instrumentu i ponad nim, tańcząc w lśniących odcieniach bieli jak płatki śniegu na zewnątrz. Wspomnienie ojca, sześciu dni bezdomności i dezaprobaty matki znikają w mroźnych, wirujących barwach muzyki.
OPIERAM SIĘ O FRAMUGĘ i obserwuję ją oczarowany. Gra fenomenalnie, każda nuta jest bezbłędna i odtworzona z ogromną precyzją i uczuciem. Jakby muzyka przepływała przez nią bez trudu… Jakby wręcz z niej wypływała. Najdrobniejsze niuanse odbijają się na jej pięknej twarzy i jednocześnie w muzyce, gdy z pasją gra kolejne frazy utworu. Utworu, którego nie znam.
Zdjęła chustkę. Zastanawiałem się, czy nosi ją z powodów religijnych, czy może tylko dla wygody podczas sprzątania. Włosy ma gęste i ciemne, prawie czarne. Gdy gra, kosmyk wysuwa się z warkocza i wije obok policzka. Jak wyglądałyby jej włosy, gdyby je rozpuścić i pozwolić, by opadły kaskadą na nagie ramiona? Zamykam oczy i wyobrażam ją sobie bez ubrania, taką jak w snach, pozwalając, by muzyka mnie pochłonęła.
Czy to mi się kiedykolwiek znudzi? Słuchanie jej?
Otwieram oczy.
Obserwowanie jej. Jej urody. Jej talentu.
Gra z pamięci taki skomplikowany utwór. Ta dziewczyna jest geniuszem.
Gdy wyjechałem, zacząłem myśleć, że może upiększam sobie jej grę w wyobraźni. Ale nie. Ma idealną technikę.
Cała jest idealna.
Pod każdym względem.
Kończy utwór z nisko pochyloną głową i zamkniętymi oczami, a ja biję brawo.
– To było cudowne. Gdzie się nauczyłaś tak dobrze grać?
Rumieni się, gdy otwiera ciemne oczy, ale przez jej twarz przemyka nieśmiały uśmiech. Wzrusza ramionami.
– W domu – odpowiada.
– Opowiesz mi więcej w samochodzie. Gotowa?
Wstaje, a ja pierwszy raz widzę ją bez tego koszmarnego nylonowego fartucha. W ustach mi zasycha. Jest szczuplejsza, niż myślałem, a i tak linia jej ciała jest bardzo kobieca. Ma na sobie obcisły zielony sweter w serek – delikatny zarys jej piersi rozpycha wełnę i podkreśla wąską talię, a dopasowane dżinsy uwydatniają łagodnie zaokrąglone, szczupłe biodra.
Cholera.
Jest cudowna.
Szybko zdejmuje tenisówki, wrzuca je do plastikowej reklamówki i zakłada zniszczone brązowe botki.
– Nie nosisz skarpetek? – pytam.
Potrząsa głową i pochyla się, żeby zawiązać buty, ale jej policzki znów się rumienią.
Może w Albanii nie nosi się skarpetek?
Wyglądam przez okno zadowolony, że postanowiłem ją odwieźć. Nie tylko spędzę z nią więcej czasu, ale dowiem się, gdzie mieszka, i uratuję jej stopy przed odmrożeniem.
Wyciągam rękę.
– Daj mi swoją kurtkę – mówię, a ona uśmiecha się do mnie nieśmiało, gdy pomagam jej ją założyć.
W tym przetartym łachu nigdy nie będzie jej ciepło.
Gdy odwraca się do mnie, zauważam złoty krzyżyk na jej szyi i plakietkę na swetrze – szkolną?
Szlag by to.
– Ile masz lat? – pytam ogarnięty nagłą paniką.
– Dwadzieścia trzy.
To wystarczy. Doskonale.
Z ulgą potrząsam głową.
– Idziemy? – pytam.
Przytakuje, chwyta reklamówkę i wychodzi za mną z mieszkania.
W milczeniu czekamy na windę, żeby zjechać na podziemny parking.
W windzie Alessia stara się stanąć jak najdalej ode mnie. Ona naprawdę mi nie ufa.
Czy mogę się temu dziwić po tym, jak się rano zachowałem?
Ta myśl mnie przygnębia i staram się wyglądać jak najspokojniej i najbardziej nonszalancko, ale silnie odczuwam jej bliskość. Bliskość jej ciała. Tu, w tej małej przestrzeni.
Może tu nie chodzi o mnie. Może ona po prostu nie lubi mężczyzn. Ta myśl jest jeszcze bardziej niepokojąca, więc szybko ją od siebie odsuwam.
Podziemny parking jest niewielki, ale ponieważ właścicielem budynku jest spółka