To będą piękne święta. Karolina Wilczyńska

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу To będą piękne święta - Karolina Wilczyńska страница 7

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
To będą piękne święta - Karolina Wilczyńska

Скачать книгу

      Powoli usiadła na łóżku i pochyliła się, by rozetrzeć łydki. Rano potrzebowała trochę czasu, żeby się rozruszać. Stare kości dokuczały, a mięśnie już nie były tak elastyczne jak w młodości. Wiedziała, że nadwaga także nie ułatwia jej funkcjonowania, ale jakoś nie potrafiła zrzucić zbędnych kilogramów. Oglądała programy o dietach, nawet kilka razy przyrządziła obiad według przepisów podawanych w gazetach, ale nic z tego jej nie smakowało.

      Gotowałam ponad pół wieku na swój sposób i chyba inaczej już nie potrafię – uznała w końcu i zaprzestała dalszych prób. Pogodziła się z tym porannym rytuałem i przyzwyczaiła do tego, że musi mieć co najmniej pół godziny, żeby wstać i ubrać się.

      A czy mnie się gdzieś spieszy – myślała. – I tak budzę się na długo przed wszystkimi. Mam czas, żeby się wyszykować.

      Odkąd znowu zamieszkała z Różą, starała się odwdzięczać za gościnę. Za swój obowiązek uznała poranne rozpalenie pieca. Robiła to, zanim gospodyni wstała. Na szczęście nie musiała przynosić drewna, bo o to dbał Łukasz, który co dwa dni uzupełniał zapas w kącie kuchni i w przedsionku.

      – Jeszcze by tego brakowało, żeby pani musiała rano wychodzić na mróz – powiedział, kiedy próbowała mu podziękować. – Zresztą najwyższa pora, żeby pomyśleć o jakimś bardziej nowoczesnym ogrzewaniu. Podobno nawet dotację można dostać.

      Zofia uznała wtedy, że taki gazowy albo elektryczny piec to byłaby duża wygoda. Miała taki w domu, Kasia ustawiała tylko temperaturę i samo grzało. U Róży jednak nadal trzeba było palić w piecu. Zimowe poranki bywały więc chłodne, bo chwilę zajmowało, zanim w białym domku zrobiło się ciepło.

      Kobieta tak szybko, jak mogła, ubrała się i wsunęła stopy w ciepłe kapcie. Na plecy narzuciła chustkę, którą Róża zrobiła dla niej szydełkiem. Pogładziła granatową włóczkę i spojrzała z uznaniem na kwiatowy wzór.

      Piękna jest – pomyślała. – Tylko kto teraz ceni rękodzieło. – Westchnęła. – Tyle wszystkiego w sklepach, to i nie trzeba samemu robić. Ale dawniej za taką chustkę dziewczyna by diabłu duszę oddała. – Uśmiechnęła się pod nosem. – Dla ładnej sukienki czy korali było się gotowym zrobić wiele.

      Od razu przypomniała jej się historia sprzed lat…

      To też było akurat w Wigilię – myślała, wchodząc do kuchni. – Takiej awantury nigdy wcześniej u nas nie widziałam.

20630.jpg

      W wigilijny poranek nie można było liczyć na dłuższy sen. Chociaż dzieci nie musiały iść do szkoły, bo zaczęły się ferie, to matka weszła do ich pokoju kilka minut po szóstej.

      – Dosyć już tego leżenia – powiedziała. – Roboty huk, sama się nie zrobi.

      – Ale, mamo! Jeszcze chwilę…

      – Mowy nie ma. I żebym drugi raz nie musiała tu przychodzić! – Ton kobiety wyraźnie wskazywał, że żadne negocjacje nie wchodzą w grę.

      Zofia zatem bez protestów odrzuciła puchową pierzynę i od razu sięgnęła po ubranie. Za to jej siostra odwróciła się na drugi bok i ani myślała wykonać polecenie matki.

      – Wiesz, że i tak ci się nie uda. – Zofia podeszła do drugiego łóżka i potrząsnęła ramieniem dziewczyny. – Lepiej wstań, bo jak ojciec się dowie, to znowu będzie gadanie.

      – Zośka, daj mi spokój! – dobiegło spod pierzyny. – W nocy długo nie mogłam zasnąć…

      – Pewnie znowu wymyślałaś jakieś historie. – Zofia pokiwała głową i usiadła na drewnianym brzegu łóżka.

      Trochę zazdrościła siostrze wyobraźni. Nie umiała równie ciekawie opowiadać, a potem jeszcze rysować bohaterów powstałych w fantazjach. Tyle że to wszystko przychodziło dziewczynie do głowy nocami, a potem kończyło się tak jak teraz.

      Trochę żal jej było siostry. Krysia to właściwie jeszcze dziecko – pomyślała. – Jeszcze nie obchodziła piętnastych urodzin. Ale kiedy ja miałam tyle lat co ona, zajmowałam się nią jak matka.

      – Wstawaj – powtórzyła. – Dzisiaj Wigilia. Nie chcę, żeby były awantury.

      – A to moja wina, że się mnie ciągle czepiają? – pożaliła się siostra. – Zresztą ja nie wiem, dlaczego u nas taki rygor panuje. U Kselów mogą spać, ile chcą. I nikt dzieci tak do roboty nie goni.

      – Co poradzisz? – Zofia wzruszyła ramionami. – Przecież na wojnę z ojcem nie pójdziesz. Zresztą wiesz, że jak swoje zrobimy, to będzie spokój.

      – Pewnie! – Dziewczyna usiadła na łóżku i odrzuciła warkocz na plecy. – Swoje? A czy mnie się ktoś pyta, co ja chcę? Albo co lubię? To nie jest moje, tylko ojca.

      – Bądź sprawiedliwa – upomniała ją Zofia. – Przecież wszyscy z tego żyjemy. A ktoś musi na gospodarstwie pracować. Bo co? Chciałabyś jeść, ale pomagać to już nie?

      – No tak, zapomniałam, że ty jesteś taka dobra i idealna – prychnęła siostra. – Zrobisz wszystko, co ci każą. Pokorne cielę!

      Zofia przełknęła obelgę, bo zezłoszczona dziewczyna wstała i zaczęła się ubierać. Osiągnęła cel, a kłócić się nie chciała, więc po prostu wróciła na swoje posłanie. Sięgnęła po grzebień, by rozczesać włosy.

      – Jak długo jeszcze będę na was czekać? – Matka zajrzała do pokoju i rzuciła na oparcie łóżka Zofii dwa fartuchy. – Zapomniałyście, że ponad trzydzieści osób do stołu dzisiaj siądzie? I co? Przy pustych talerzach mają siedzieć?

      – Już, mamo, ja jestem gotowa! Tylko Zośka się jeszcze grzebie.

      Spojrzała ze zdziwieniem na siostrę. Ta stała przy łóżku i zawiązywała fartuch.

      Jak ona tak może? – pomyślała. Poczuła jednocześnie żal i podziw. – Przecież to ja wstałam wcześniej, a tu wyszło zupełnie odwrotnie.

      – Zośka, pospiesz się – ponagliła ją matka. – Co się z tobą dzisiaj dzieje? Jak ty sobie na swoim poradzisz, jak taka ślamazara z ciebie?

      – Już idę, mamo. – Dokończyła zaplatanie warkocza i przepasała się fartuchem.

      Wigilia zawsze odbywała się u nich. Ojciec pochodził z bardzo tradycyjnej rodziny i miał jasne zasady, od których nie było odstępstwa. A już szczególnie gdy chodziło o ważne uroczystości. Wcześniej wieczerzę organizowano w domu jego rodziców, ale staruszkowie nie mieli już sił na przygotowywanie poczęstunku dla licznej rodziny, więc ojciec, jako pierworodny, przejął ten obowiązek.

      – Wszystko musi być, jak należy – mawiał.

      Nie brał udziału w gotowaniu i smażeniu, to nie były w jego pojęciu męskie zajęcia, ale sprawdzał skrupulatnie, czy żona, a potem także córki wykonały zadanie bez zarzutu.

Скачать книгу