Oblężenie. Geraint Jones
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Oblężenie - Geraint Jones страница 6
Patrzyłem na wijącą się wstęgę ludzi, która rozciągała się przed nami. Nie maszerowali w tak regularnym szyku jak armia rzymska, ale napawali takim samym strachem. Jaką szansę miały forty nad Lippe wobec takiej mnogości wrogów? Zdawało się, że nic nie jest w stanie zatrzymać Arminiusza aż do Renu, gdzie liczebność będzie miała dużo mniejsze znaczenie, gdyż byłby zmuszony stawić czoło Rzymianom skrytym za kamiennymi murami. Gdyby tam zatriumfował… jaka siła stanęłaby między nim a samym Rzymem?
Nie było takiej.
Coś musiało powstrzymać Arminiusza i jego armię. Ktoś musiał powstać i walczyć.
Minęły trzy dni, zanim znaleźliśmy tych ludzi.
Przez trzy kolejne dni maszerowaliśmy wzdłuż rzeki. Mijaliśmy warownie obrócone w perzynę przez germańskie siły przednie, wzór był znajomy: zwłoki leżały na ziemi; rozbrzmiewały wrzaski, gdy torturowano mężczyzn i gwałcono kobiety; brano jeńców i rabowano kosztowności; niekiedy wzywano nas, niewolników, do pracy, żebyśmy kopali groby albo przenosili ciężary. To nie były radosne chwile i większość ludzi wycofywała się w głąb siebie. Rozmowy były stłumione, gdyż oszczędzaliśmy siły mięśni i umysłów.
Germańscy wojownicy nie mieli takich zahamowań. Śpiewali, maszerując. Śpiewali, zabijając. Śpiewali, plądrując. To był ich czas, a oni wiedzieli, że gdyby przekroczyli Ren, Cesarstwo Rzymskie byłoby dojrzałe, żeby je wypatroszyć.
A potem, tydzień po klęsce armii Warusa, coś się zmieniło w szeregach germańskich plemion. To było wrażenie – ulotne, ale obecne. Śpiewy ucichły. Mniej się śmiano. Napięte barki były oznaką nerwowości, nie fanfaronady.
– Coś się stało. – Brando także to wyczuł. – Złego dla nich, a dobrego dla nas.
Pokazał gestem, a ja powlokłem się za nim, aż znaleźliśmy się na zewnątrz kohorty jeńców. Zarządzono postój i widziałem, że Germanie wysłali jeźdźców, którzy pognali wzdłuż naszych flank na chłostanych wierzchowcach. Brando nadstawił uszu, żeby pochwycić fragmenty rozmów. W końcu usłyszał tyle, że się uśmiechnął.
– Fort zamknął wrota. Duży.
– Arminiusz nie może go obejść – pomyślałem na głos. Germański książę dowiódł już, że jest mistrzem taktyki. Nie popełniłby błędu polegającego na pozostawieniu rzymskiego garnizonu na swoich tyłach, skąd legioniści mogliby atakować jego tabory i zapasy.
– Nie – przyznał Brando. – Zamierza go zaatakować.
Nie byłem świadkiem ataku, tylko jego skutków. Germanie już nie śpiewali.
Krzyczeli.
Widzieliśmy ich rannych wynoszonych z bitwy, która srożyła się niemal dwa kilometry od nas, za zasłoną wąskiego pasa drzew. Walka zaczęła się od ryku z germańskich gardeł, ale to wyzwanie zamieniło się szybko we wrzaski bólu. Widziałem bełty strzał sterczące ze skrwawionych ciał wielu rannych.
Wreszcie starcie się skończyło. Krzyki okaleczonych i konających trwały. Słyszałem jedno słowo powtarzane bez końca przez poszkodowanych, którzy nas mijali. Zapytałem Branda, co ono oznacza.
– Matka.
Zaczęli znosić z pola walki swoich poległych; przy stu przestałem liczyć. Brando się uśmiechał. Ostrzegłem go, żeby ukrył swoje uczucia, jeśli nie chce uczestniczyć w życiu pozagrobowym swoich wrogów, w jakie wierzyli Germanie. Podziękował mi i powściągnął swoją radość.
– Germanie nie umieją prowadzić oblężenia – powiedział. – Fort musiał się przygotować na ich przyjście i teraz mają przejebane.
Jednak Brando się mylił. Członkowie germańskich plemion mogli być ignorantami w prowadzeniu działań oblężniczych, ale Arminiusz służył w rzymskim dowództwie jako błyskotliwy oficer sztabu. W Panonii widział wojnę we wszelkich jej przejawach: otwartą walkę, potyczki i oblężenie. Wiedział, jak osiągnąć cel, i miał do swojej dyspozycji setki innych wyszkolonych ludzi – swoich rzymskich jeńców.
Zapadał zmierzch, gdy popędzono nas naprzód i wciśnięto nam do rąk narzędzia. Władający łaciną Germanie wydali krzykami rozkazy, a my zaczęliśmy kopać. Z kierunku prac ziemnych zrozumiałem, że Arminiusz usiłuje wznieść pierścień umocnień obronnych wokół fortu, który ujrzałem teraz po raz pierwszy.
Srebrna o zmierzchu rzeka płynęła blisko jego południowej ściany, sprawiając, że z tej strony był niemal niemożliwy do zaatakowania. Palisada warowni była gruba i solidna, z wieżami strażniczymi po obu stronach szerokiej bramy, zabarykadowanej w obliczu wroga. Wroga, który rozłożył się poniżej umocnień obronnych, tworząc gęsty dywan szachownicowych opończy i malowanych tarcz plemiennych.
– Co to za fort? – zapytałem głośno.
– Aliso – odpowiedział weteran z dziewiętnastego legionu. – Byłem tutaj. To mój legion – dodał z dumą.
Przeniosłem wzrok na poległych germańskich wojowników, a potem na tych żywych. Zostali odparci, ale nie pokonani. Linie bitewne zostały zarysowane i poleje się krew.
Kiedy do tego dojdzie, zamierzałem się znaleźć wewnątrz warowni.
Pora uciekać.
6
Ludzie Arminiusza zmusili nas do pracy w nocy. Przy pochodniach wykopywaliśmy ziemię na powiększające się umocnienia obronne i w tym samym świetle widziałem ożywione twarze moich towarzyszy. Praca była ciężka i działająca na nerwy, ale tak bliska obecność wojsk rzymskich dodawała naszym mięśniom i umysłom sił, których potrzebowaliśmy, żeby funkcjonować. W głowach kotłowały się nam pytania, ale trzymaliśmy je pod korcem, gdy nasi panowie znajdowali się blisko. Byli rozdrażnieni, posmakowawszy pierwszej porażki, i nie chcieliśmy dawać im okazji do wzięcia pomsty na rzymskich grzbietach. Brando zerknął przez ramię i ujrzał, że nasi strażnicy są pogrążeni w ożywionej rozmowie; pora była pogadać.
– Jak liczny jest garnizon? – zapytał żołnierza, dla którego dziewiętnasty legion był macierzystym oddziałem.
– Nie pytaj mnie o takie rzeczy – odparł tamten szybko, zerkając na straże. – Według mnie mogą znać łacinę. Nieśpieszno mi do tortur.
Żołnierz miał rację, ale pokręciłem głową.
– Arminiusz wie, kto i gdzie stacjonuje. Gdyby nie wiedział, wyciągałby ludzi z szeregów, żeby się tego dowiedzieć, zanim w ogóle tutaj dotarliśmy.
Legionista milczał nieprzekonany.
– Zobacz, co zrobił z naszymi dowódcami – naciskałem. – Nie zabijasz wszystkich od ręki, jeśli nie znasz już informacji, które mają w głowach.
Tym razem żołnierz wzruszył ramionami. Wytarłszy twarz grzbietem ubłoconej dłoni, zwierzył się nam ściszonym głosem, ani na chwilę nie spuszczając oczu