Byłam dziewczyną mafii. Janusz Szostak

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Byłam dziewczyną mafii - Janusz Szostak страница 2

Byłam dziewczyną mafii - Janusz Szostak

Скачать книгу

ślusarzem – i ten fach pozwolił mu zostać jednym z najlepszych złodziei mieszkaniowych. Bez problemu otwierał ponoć każdy zamek.

      Stopniowo podporządkowywał sobie mokotowskich urków i złodziei. Tak rodził się gang mokotowski. Niewątpliwie na korzyść „Korka” jako lidera grupy działały przestępcze doświadczenie oraz niespotykany talent organizacyjny. Częste pobyty w więzieniach sprawiły, że Andrzej H. nawiązał również doskonałe relacje z innymi grupami przestępczymi.

      „Już na początku lat 90. podlegała mu setka ludzi na Mokotowie, parę lat później podporządkował sobie trzy czwarte przestępczej Polski. Szybko zajął miejsce rozbitego przez policję »Pruszkowa«, a nawet – pod wieloma względami – go przerósł. Uczestniczył w międzynarodowych operacjach związanych z przemytem narkotyków i handlem bronią. Dla karteli był partnerem organizującym przemyt hurtowych ilości narkotyków przez Polskę na zachód Europy, za co otrzymywał 20 proc. wartości dostarczanego towaru” – twierdzą autorzy strony M jak Mafia.

      Mokotowscy gangsterzy parali się wszystkim, co dawało pieniądze: handlowali narkotykami i bronią, ściągali haracze, napadali na tiry i kontrolowali domy publiczne. Wstawiali też automaty do gry w Warszawie i okolicy. Nie cofali się także przed zabójstwami. A i to nie wyczerpuje całego zakresu ich działalności. O gangu zrobiło się głośno za sprawą porwań dla okupów.

      Warto zwrócić uwagę na fakt, że „Mokotów” – w przeciwieństwie do „Pruszkowa” – starał się pozostawać w cieniu i nie wzbudzać nadmiernego zainteresowania mediów oraz policji. Gang mokotowski nie był jednak na tyle silny, by się wybić na pełną niezależność. I dopóki istniała grupa pruszkowska, „Mokotów” stanowił jej satelitę. Jednak z dużą swobodą działania.

      W niektórych dziedzinach Andrzej H. nawet przerósł bossów „Pruszkowa”. W pewnym momencie niemal zmonopolizował handel narkotykami w Polsce. Nie kto inny, ale właśnie „Korek” organizował spotkania rezydentów kartelu z Medellín z polskimi gangsterami. Te mafijne konferencje odbywały się w Raszynie – prowadzono wówczas pertraktacje na temat cyklicznych transportów narkotyków do Polski i przez Polskę.

      „Korek” niewątpliwie cieszył się sporą estymą w bandyckim półświatku. Jarosław S., znany jako „Masa”, wypowiada się o nim w samych superlatywach: – Jeśli można o kimś powiedzieć, że był gangsterem z klasą, to na myśl przychodzi mi właśnie Andrzej H., czyli „Korek” z „Mokotowa”. Oczywiście nie był bez grzechu, miał swoje za uszami, ale trzymał się jakichś zasad, czego nie da się powiedzieć o zbyt wielu osobach z tego środowiska.

      Jednak boss mokotowskich nie odwdzięcza się słynnemu świadkowi koronnemu podobnymi komplementami. Nazywa „Masę” kłamczuszkiem i twierdzi, że widział go najwyżej dwa razy w życiu. Co wydaje się mało prawdopodobne.

      O charakterze „Korka” sporo mówi jego spór z „Bajbusem”, którego kiedyś podał do sądu o zniesławienie. Jego były podwładny zeznał bowiem, że Andrzej H. miał kochankę. W tej sytuacji „Korek” uznał, że trzeba szukać sprawiedliwości… na sali sądowej. Zażądał zatem 15 tysięcy złotych nawiązki na dom opieki społecznej za zniesławienie i naruszenie jego prywatności.

      – Jak widać, „Korek” chciał to rozwiązać w cywilizowany sposób – komentuje Arek, były żołnierz „Mokotowa”. – Mógł przecież kazać obić „Bajbusa”, albo i co gorszego.

      Legendy krążą także o majątku „Korka”, który wyceniano na ponad 100 milionów złotych. „Korek” był m.in. pośrednikiem, miał być właścicielem kilkunastu hoteli i restauracji, dzierżawił też kopalnię diamentów w Afryce. Po Warszawie poruszał się opancerzonym bmw 5, które nabył od prezesa koncernu BMW z Monachium. Zaś w marinie na Zalewie Zegrzyńskim czekała na niego czterometrowa łódź motorowa. Do szczęścia brakowało mu ponoć jeszcze 33 milionów dolarów, po zdobyciu których miał przejść na gangsterską emeryturę. W 2003 roku zorganizował transport ponad 300 kilogramów kokainy z Kolumbii. Miało mu to zapewnić spełnienie marzeń o dostatnim życiu emeryta. Szczęście jednak zwykle kiedyś się kończy. Fart opuścił „Korka” w lipcu 2004 roku, gdy aresztowano go w Gdańsku za przemyt kokainy.

      W 2008 roku boss „Mokotowa” został skazany przez sąd w Gdańsku na 12 lat więzienia za przemyt kokainy o wartości około 80 milionów złotych. W tym samym roku „Korek” otrzymał kolejny wyrok – tym razem w Krakowie skazano go na 15 lat więzienia za przemyt około 90 kilogramów kokainy. Na tym się jednak nie skończyło, gdyż w 2009 roku warszawski sąd okręgowy uznał, że „Korek” kierował zorganizowaną grupą przestępczą dokonującą napadów, porwań oraz zabójstw. Wymierzono mu za to wyrok 14 lat więzienia.

      Mimo że „Korek” wywodził się ze starej gwardii przestępczej, która kierowała się zasadami, to młode mokotowskie wilki wychodziły z założenia, że wszystkie chwyty są dozwolone – że można zatem porywać kobiety i zabijać dzieci, planować zamachy na sędziów, policjantów i prokuratorów.

      Gdy „Korek” trafił za kraty, gangiem kierował Zbigniew C., znany jako „Daks”. Był on już wcześniej prawą ręką bossa, słynął z wyjątkowej brutalności oraz bezwzględności. Jednak i on został zatrzymany i skazany.

      Wtedy nastał czas Wojciecha S., znanego pod pseudonimami „Wojtas” i „Kierownik”.

      „Wojtas” jest jednym z głównych bohaterów tej książki. Gdy upadł „Pruszków”, on trząsł warszawskim Ursynowem. Budził postrach nie tylko tam. Już wówczas jego ludzie starali się zdobywać wpływy w Piasecznie, Konstancinie czy Grójcu. Za sprawą „Daksa” dołączył do „Mokotowa”.

      Według niemal zgodnej opinii jego dawnych znajomych i policjantów Wojciech S. to niebezpieczny i nieprzewidywalny mafioso. Przy tym wyjątkowo inteligentny.

      – On nigdy nie uznawał kompromisów, cały czas szedł do przodu – mówi jeden z byłych mokotowskich żołnierzy. – Wzorował się nieco na sycylijskich mafiosach, to urodzony gangster. Chociaż nie wygląda na takiego. To rozgarnięty facet.

      – To bezwzględna kanalia – ocenia go krótko jeden z byłych policjantów zajmujących się „Mokotowem”.

      – To gruba przesada, on jest jedynie typem człowieka, który dba o swoje sprawy – twierdzi z kolei inny były policjant z Mokotowa.

      „Wojtasa” uznawano za szefa komanda śmierci „Mokotowa”. To on miał stworzyć tak zwany gang obcinaczy palców – najbardziej bezwzględną grupę przestępczą w historii polskiej kryminalistyki. Ludzie „Wojtasa” rzekomo mieli uprowadzić dla okupu co najmniej 20 osób, kilkoro z nich nigdy nie wróciło już do domów. Mimo że ich bliscy przekazali bandytom pieniądze. Do dziś nie są znane miejsca ukrycia ich zwłok. Swoim ofiarom zwykle ucinali palce, co stało się ich znakiem rozpoznawczym.

      Gang mokotowski sprawił, że fala porwań dla okupu ogarnęła niemal całą Polskę, a niektóre firmy ubezpieczeniowe wprowadziły do oferty ubezpieczenie od porwań.

      Jak twierdzi Dariusz Loranty – ówczesny negocjator policyjny, który pracował przy sprawie gangu obcinaczy palców – była to najlepiej zorganizowana grupa przestępcza w Europie. Role były tam ściśle podzielone: jedni rozpoznawali ofiary, inni porywali, a jeszcze inni pilnowali. Kto inny zajmował się też negocjowaniem z rodzinami.

      Większość

Скачать книгу