Rywalizacja i miłość. Amalie Berlin
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Rywalizacja i miłość - Amalie Berlin страница 4
– Nie biegniesz?
– Zapomniałeś, że słyszałam, co powiedział Treadwell? – Postawiła torbę na ziemi. – Wydaje mi się, że ty też nie biegniesz.
– Później. Kiedy na ścieżce trochę się przerzedzi.
– Ja też pobiegnę.
– Oni muszą.
Oczywiście. Nie darmo to szkolenie nazywano „tygodniem w piekle”. Każdy uczestnik miał z niego wyjść w lepszej kondycji, więc nikt się nie oszczędzał.
– Bez komentarza. Najpierw zaniosę rzeczy do swojej kwatery.
– Przydzielania kwater jeszcze nie było.
Szuka zwady czy chce pokazać, że jej towarzystwo jest mu niemiłe?
Dawniej nosił się jak żołnierz. Teraz wydał się jej szczuplejszy. Dłuższe włosy, luźne biało-szare ubranie, już nie khaki lub zielone. Spędzał w lesie dużo czasu, więc już nie był tak ogorzały jak kiedyś.
Jakby złagodniał. Dziwne, że opuściwszy armię, stał się mniej otwarty. Sprawiał wrażenie człowieka, któremu bardzo przydałby się przyjaciel.
Okej. Nic jej do tego. Sama wybierze sobie kwaterę. Potem pobiegnie.
– Uważasz, że komendant by nie chciał, żeby każdy miał swoje łóżko?
– Są procedury.
Wzruszyła ramionami.
– Niech obowiązują od jutra. – Postanowiła zmienić temat. – Jaki masz plan?
– Pikap. – W końcu na nią spojrzał.
– W dzieciństwie się jąkałeś?
– O co ci chodzi?
– O trudność w wysławianiu.
– Nie.
– Może to przeciwieństwo zespołu Samsona? Im dłuższe włosy, tym uboższe słownictwo.
– O czym ty mówisz?!
– Dawniej byłeś bardziej rozmowny, chociaż nie byłeś mistrzem konwersacji. Stało się coś złego, do czego nie chcesz wracać?
Zbladł, a jej zrobiło się głupio. Ups, to nie żarty. Musiało wydarzyć się coś złego i dlatego skierowano go na to szkolenie.
Słyszałaby, gdyby zginęli jacyś strażacy skoczkowie. Coś takiego nie zdarzyło się od dziesięcioleci.
– Nic się nie stało.
Charakter jej pracy sprawiał, że przyjaźniła się głównie z mężczyznami, więc trochę ich poznała. Mogła zareagować na kilka sposobów.
Nazwać go kłamcą, ale to było zarezerwowane dla przyjaciela, którym nie była.
Albo zignorować jego odpowiedź i rozmawiać dalej, dając mu do zrozumienia, że chyba minął się z prawdą. Że wyczuwa jego słabość.
Albo, co chyba było najlepszym wyjściem, udawać, że go nie zrozumiała i obrócić to w żart. Pozwolić mu wyjść z twarzą, zakładając, że ma poczucie humoru.
– Spałeś z córką Treadwella?
– Nie! Treadwell nie ma córki! – Wyraźnie się ożywił.
– Okej, zrobiłeś coś innego – stwierdziła. – Pierwszy raz spotykam człowieka, który tak bardzo nie chce o tym mówić.
Wzruszył ramionami.
– No to co?
Pokręciła głową, spoglądając w stronę domków.
– Jak się tam zainstaluję, wrzucę do plecaka coś ciężkiego i ruszę do lasu – powiedziała. – Wiem, że do nikogo innego się nie odezwiesz, więc pozwolę sobie zaproponować ci drugi pokój w domku, gdybyś zapragnął wygodnie się przespać. Żeby jutro nie mieć sztywnego karku. Jak nie chcesz brudzić łóżka, możesz spać na kanapie. Albo na podłodze. Przejdę nad tobą, nawet się nie potykając. No może raz lub dwa.
Jej największym problemem był błąd, który popełniła w podaniu, powołując się na doświadczenie w skokach spadochronowych. Dobrymi intencjami piekło jest wybrukowane. Wypełniała ten wniosek z myślą o przyszłości, kiedy miałaby już za sobą ukończony kurs oraz kilkanaście skoków. Niewiele brakowało, ale na przeszkodzie stanęły kłopoty rodzinne. I tak w aktach zostało kłamstwo.
Skoki nie były wymagane, by dostać się do programu, ale gdy już się zakwalifikowała, nie miała możliwości tego odkręcić.
Marzyła, by intensywny bieg tak ją zmęczył, że nie miałaby siły myśleć o konsekwencjach.
Beck podniósł się z trawy.
– Nie przesadź z obciążeniem. To trudny teren, na dodatek będzie ciemno.
– Uważasz, że padnę?
– Pytałaś o radę. Nie ryzykuj niepotrzebnie. – Strzepywał źdźbła trawy z pośladków i umięśnionych nóg, po czym powiedział coś, co odciągnęło jej uwagę od jego ciała. – Jeżeli już teraz odpadniesz, przed tobą kolejny rok, zanim wrócisz do czynnej służby.
Tak, oczekiwała porady. I ją otrzymała.
Z drugiej strony, „już teraz” zabrzmiało jak ocena. Była zła, ale jednocześnie była mu niemal wdzięczna za te słowa. Atrakcyjne opakowanie ciągliwego nugatu. Nagle wydał się jej zdecydowanie mniej atrakcyjny.
– Przywykłam do zadań bardziej wymagających niż bieg leśną ścieżką.
– Bardzo nierówny teren.
Nadal wątpił, że jest zdolna biec tą ścieżką. I nie odpowiedział na zaproszenie do domku. Okej, niech nocuje w pikapie.
Zrobił kilka wymachów ramionami, po czym ruszył ku ścieżce za swoimi podopiecznymi.
Trasa miała osiem kilometrów.
Jeżeli się pospieszy, zdąży zanieść rzeczy do domku, a potem go dogonić. Wtedy doceni jej sprawność. Nie upadnie, nie dzisiaj ani jutro. Na pewno nie „już teraz”.
Nadal miała ochotę podciąć mu nogi.
ROZDZIAŁ TRZECI
Biegł rytmicznie, od czasu do czasu zmieniając tempo, by dostosować je do nierówności terenu. Mijał różne gatunki wiekowych sosen, świerków i dębów.
W połowie trasy czekało na niego to, co brał pod uwagę, decydując się wrócić na szkolenie – rozłożysty dąb bezszypułkowy. W całym stanie takich dębów rosło mnóstwo, ale on upodobał sobie akurat ten okaz. Nazwał go Starym