Rywalizacja i miłość. Amalie Berlin

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Rywalizacja i miłość - Amalie Berlin страница 5

Rywalizacja i miłość - Amalie Berlin

Скачать книгу

wyłamywał się z protokołu, miał po temu słuszny powód. Ratowanie ludzkiego życia. Szedł za sygnałami, które dostrzegał.

      Albo mu się tylko wydawało, że dostrzegał.

      Może to w tym problem. Może niczego nie widzi, a jedynie to sobie wyobraża.

      Gdyby nie tamten pożar, mógłby zostać strażnikiem leśnym w pełnym wymiarze.

      Poprzez listowie popatrzył na ciemniejące niebo. Trzeba było wziąć z sobą radiotelefon, żeby być na bieżąco, co dzieje się z jego zespołem.

      Jeszcze nie zdążył się w pełni zrelaksować, gdy usłyszał, że ktoś nadbiega. Spiął się. Od razu wiedział, kto to jest. Musiała pędzić jak wicher, by go dogonić.

      Zatrzymała się tak gwałtownie, że aż potknęła się na wystającym korzeniu.

      Bez namysłu zeskoczył z drzewa, żeby ją podtrzymać. Mało brakowało, a by upadła.

      – Okej?

      Ciepło jej ręki wzbudziło w nim falę pożądania.

      Gdy tak stanęli twarzą w twarz, Lauren znieruchomiała. Nawet w półmroku uderzył go niesamowity kolor jej oczu.

      – Wszystko w porządku. – Dopiero teraz opuściła wzrok na ich dłonie, a on się zorientował, że gładzi jej rękę.

      Odsunął się natychmiast, zastanawiając się, jak się zachować, co powiedzieć, gdy zrobiło się coś tak idiotycznego.

      Pomogła mu.

      – Nie biegniesz? – wysapała.

      Trudno powiedzieć, czy z braku tlenu, czy z innego powodu. Tych samych słów użył, gdy wcześniej chciał się jej pozbyć.

      Gdy stanęła w nieco jaśniejszym miejscu, dostrzegł jej zaróżowione policzki. Śliczna. Kurczę, żadna inna nie wydała mu się tak pociągająca.

      – Zrobię jeszcze dwa okrążenia.

      – Ściemnia się.

      – Biegłem już tędy po zmroku.

      – W tym roku? – Jej oddech stopniowo się wyrównywał.

      Pojął tę aluzję, ale nie chciał z nią biec, bo przekształciłoby się to w rywalizację.

      – Przecież wiesz, że to nie jest wyścig.

      – Wiem.

      – Ale biegnąc, dawałaś z siebie wszystko, jakbyś się ścigała.

      – Biegłam, żeby cię dogonić, a nie żeby wygrać.

      Ruszył swobodnym tempem, żeby mogła z nim się zrównać, co też zrobiła.

      – Dlaczego przewracasz oczami, jak ze mną rozmawiasz?

      – Już ci powiedziałem, że to nie jest wyścig. Tutaj liczy się upór i wytrzymałość. Nie chodzi o to, żeby być najszybszym.

      – Wiem – prychnęła. – Jestem strażakiem od sześciu lat, wychowanym przez strażaków, kilka pokoleń strażaków. Nie jestem głupia.

      – A ciągle zachowujesz się, jakbyś uczestniczyła w zawodach. Pracuj nad sobą, nie staraj się robić wrażenia na innych.

      Powinien był sobie odpuścić, poczekać do jutra albo chociaż do końca biegu. Chciał uporządkować myśli, a nie myśleć o jej pięknych oczach. W pewnej chwili wyobraził sobie lśniący, ciemnozielony kamień w ciemniejsze paski.

      Ulubiony wisiorek matki.

      Malachit i jego wypolerowane kawałki poutykane w różnych miejscach ich chaty.

      Malachit, kamień, który uzdrawia.

      – Stawiasz się, bo się martwisz o kumpli, którzy pojechali na akcję?

      Kurczę, jeżeli rozmowa schodzi na ten tor, to lepiej przyspieszyć, by się od niej uwolnić. Nie odezwał się.

      – Rozumiem, że nie zaprzeczasz.

      – Jestem przekonany, że z nimi wszystko w porządku. – To on niedawno ryzykował, że osłabi statystyki bezpieczeństwa, ale Autry nie musi o tym wiedzieć.

      – Chyba trudno tkwić tutaj z rekrutami, kiedy koledzy walczą z pożarem.

      Spodziewał się, że teraz nie da mu spokoju, a on nie chciał o tym rozmawiać nawet z Treadwellem.

      Przyspieszył. Trudno poważnie rozmawiać, biegnąc.

      Nie została w tyle, ale już o nic nie pytała.

      – Działamy ostrożnie. Od dawna nikogo nie straciliśmy. – Taka była prawda. Być może te słowa rozwieją jej obawy, nawet jeżeli boi się płomieni. – Powinienem tam być.

      – Każdego roku pora pożarów przychodzi coraz wcześniej. Jest szansa, że jeszcze zostaniesz wezwany.

      – Czyli?

      – Czyli nie da się robić wszystkiego.

      Prychnął.

      – Jak mam to rozumieć? – dopytywała.

      – Zabawne, że mówi to ktoś, kto zawsze chce być najlepszy.

      Zbyła to milczeniem, a gdy przeniósł na nią wzrok, mruczała coś pod nosem, kręcąc głową, zapatrzona przed siebie z miną, jakby chciała go zamordować.

      – O co ci chodzi?

      – Nic nie rozumiesz. Ja muszę być najlepsza. – Przyspieszyła, przejmując jego taktykę.

      – Bzdura. – Dogonił ją. Jednak im bardziej się sprzeczali, tym trudniej się biegło. – Nie ma w służbie wielu kobiet, ale są traktowane na równi z facetami.

      – Pytałeś je o to?

      – O co?

      – Czy twoje spostrzeżenia pokrywają się z ich doświadczeniem.

      Zatrzymał się gwałtownie. Spotkało ją coś złego?

      Zwolniwszy, rzuciła przez ramię:

      – W trakcie tego biegu takie przystanki nie są przewidziane.

      – Nam nikt nie kazał biegać.

      Przystanęła, oddychając głęboko i szybko. Z dłońmi na biodrach czekała na odpowiedź.

      – Nie mam z nimi kontaktu. – Oraz z nikim innym. Nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek wcześniej tak długo z kimś rozmawiał. Chyba że ze zwierzętami.

      – Zauważyłam.

      – Więc z nimi nie rozmawiałem.

Скачать книгу