Mag bitewny. Księga 1. Peter A. Flannery
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Mag bitewny. Księga 1 - Peter A. Flannery страница 3
– Będziesz, będziesz. – Falko się uśmiechnął. Wiedział, że Malaki za nic nie pozwoli mu spaść.
Kowal postanowił zmienić taktykę.
– Połamiesz dachówki – rzucił. – A wtedy Symeon złoi ci skórę.
Symeon le Roy był właścicielem willi, na której dach się wdrapali. Falko służył mu, odkąd czternaście lat temu śmierć zabrała mu ojca.
– Solidne są, nic im nie będzie – rzucił Falko. – Nie jestem półtonowym wołem jak ty.
– Jak sobie chcesz, tylko nie przychodź do mnie z płaczem, jak już Symeon spierze cię na kwaśne jabłko.
– Symeon nigdy ręki na mnie nie podniósł – syknął Falko, przerzuciwszy nogę przez szczyt dwuspadowego dachu. Jego ramiona drżały już z wysiłku, a wątła pierś unosiła się w chrapliwym oddechu.
– Może powinien – zaripostował Malaki. – Nigdy jeszcze nie widziałem, żeby sługa miał w życiu tak łatwo.
To ostatnie stwierdzenie było dalekie od prawdy, bo życie Falka Dantégo nigdy nie należało do łatwych. Był słabeuszem w świecie rządzonym przez wojowników, a co gorsza – był synem szaleńca.
– No i? – spytał Malaki niecierpliwie.
– No i co?
– Widzisz coś?
Rzężenie Falka zaczynało budzić niepokój. Rześkie poranne powietrze źle mu robiło na płuca. Mimo to się uśmiechnął.
– Wszyściutko, aż do rozszczepionej skały.
– Czekaj – powiedział Malaki. – Idę.
Pomimo swoich rozmiarów chłopak wspiął się na górę zadziwiająco sprawnie. Nie minęła chwila, a już siedział okrakiem na szczycie za plecami przyjaciela. Razem sięgali wzrokiem w kierunku wielkiego rozpłatanego kamienia, gdzie brukowana droga chowała się za wzgórzem.
– Myślisz, że wraz z nim przyjadą jacyś magowie? – spytał Malaki, mając na myśli emisariusza.
– Zawsze ma przy sobie przynajmniej jednego – odparł nonszalancko Falko. – Żeby sprawdził umiejętności uczniów.
– Wiem przecież! – zaperzył się Malaki. – Ale czy myślisz, że tym razem przyjedzie ich więcej? A może nawet odprawią rytuał przywołania?
– Nie wiem – skłamał Falko. Próbował brzmieć nonszalancko, ale tak naprawdę wiedział, że do miasteczka zmierza cały oddział magów. Skąd w nim ta pewność, że dziś odbędzie się przywołanie?
– Mam nadzieję, że odprawią – wydyszał Malaki. – Wyobraź to sobie... Nie dość, że mag bitewny, to jeszcze wraz ze smokiem. Prawie mi żal tych biednych Ferocjan.
– Niepotrzebny nam smok, żeby rozprawić się z Opętanymi – odrzekł Falko. – Darius sobie z nimi poradzi.
Każdy wiedział, jak jest. Dobrze wyszkolona armia miała spore szanse na pokonanie wojsk Opętanych o podobnej liczebności, lecz jeśli Opętanymi dowodził demon, żadne normalne wojsko nie mogło liczyć na zwycięstwo. Żołnierzy ogarniał wówczas paraliżujący strach. Tylko mag bitewny był zdolny przeważyć szalę na ich stronę.
Nie chodziło jedynie o to, że mag bitewny był biegły zarówno w sztuce wojennej, jak i w wiedzy tajemnej – sama obecność jego duszy i płomienia wiary rozpraszała mroki przerażenia i była fundamentem odwagi zwykłych śmiertelników, garnących się pod jego skrzydła. Już sam mag bitewny był uważany za potężnego sprzymierzeńca, a kiedy jeszcze dosiadał swojego smoka, stawał się niszczycielskim żywiołem, zdolnym oprzeć się każdemu przeciwnikowi.
– Ale powiedz, nie chciałbyś zobaczyć smoka? – naciskał Malaki. – Choć raz?
– Nie – skłamał ponownie Falko. Więzy przyjaźni łączyły go z Malakim od dzieciństwa, ale nie chciał, by ktokolwiek dowiedział się, jak bardzo pragnie ujrzeć smoka na własne oczy. Bo nie chciał, by ktoś domyślił się, co zamierza zrobić.
Malaki przeszywał wzrokiem wąskie plecy przyjaciela, jego przygarbione ramiona i pochyloną głowę.
– Chodzi o twojego ojca, tak? – powiedział cicho.
Falko milczał, ale potwierdził skinieniem. Udawał brak zainteresowania, ale wstyd, jaki odzywał się w jego sercu na wspomnienie ojca, był najzupełniej prawdziwy.
Dwaj chłopcy siedzieli w ciszy. Słońce złociło dachy Caer Dour.
– Gdzie oni są, u licha? – zrzędził Malaki. – Słońce już dawno na niebie. Powinni już tu być.
Falko milczał. Czuł, jak powoli spływa z niego całe zdenerwowanie.
– Pojęcia nie mam, czemu jestem taki podekscytowany – podjął Malaki. – Przecież nie będę się starał o przyjęcie do akademii.
– Weźmiesz udział w eliminacjach – rzucił Falko przez ramię. – W dodatku jesteś faworytem. Może pozwolą ci się zaprezentować.
– Jasne – prychnął Malaki. – Zaraz po tym, jak stado świń wyfrunie mi z tyłka.
Falko nagrodził skromność przyjaciela wybuchem śmiechu. Wiedział, że w całym regionie nie ma kadeta, który mógłby pokonać Malakiego w walce na miecze.
– Wyobraź sobie, że bierzesz udział w próbach – dodał Malaki poważniej. – Że przedstawiają cię królowej Catherine na dworze Furii.
Falko dziękował losowi za to, że Malaki nie widział teraz jego twarzy. Usta wykrzywił mu uśmiech człowieka, który podjął decyzję, a w jego oczach pełgał zielony ognik. Niech diabli porwą magów i prawa szlacheckiej krwi; jeśli sprawy ułożą się po jego myśli, Malaki otrzyma szansę, by zaimponować królewskiemu emisariuszowi. Ale nie chciał mu jeszcze o tym mówić. Już miał skierować rozmowę na inne tory, gdy ich uwagę zwrócił dochodzący z domu pod nimi krzyk.
– Co to było, do diaska? – spytał Malaki.
Falko nie odpowiedział. Nasłuchiwał.
Z willi dał się słyszeć kolejny krzyk: wrzask przerażenia, który zaraz ustąpił niepokojącemu jękowi. Malaki wciąż siedział osłupiały na dachu, ale Falko już przerzucił nogę przez szczyt i zaczął złazić na dół.
– Kto tak krzyczy? – spytał Malaki, dołączywszy do niego w niższej partii dachu.
– To Symeon – odrzekł Falko. Wsparł nogę na rynnie i bokiem przeszedł w kierunku werandy po drugiej stronie budynku.