Mag bitewny. Księga 1. Peter A. Flannery
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Mag bitewny. Księga 1 - Peter A. Flannery страница 4
– Co mu jest? – spytał Malaki.
Falko spojrzał w dół, na ciemny zarys opiekuna.
Symeon le Roy leżał w łóżku w skołtunionej pościeli. Drżał i trząsł się, samymi ustami wymawiał słowa, których nie rozumieli. Jęki i szlochy przerywały gwałtowne powarkiwania, jakby starzec z kimś się siłował.
– Coś mu się śni – orzekł Falko.
– Wszechmatko... – zaklął Malaki. – Ale co?
– Może piekło.
Malakiemu przebiegł po plecach dreszcz przerażenia, ale Falko ledwie zmrużył oczy na widok rzucającego się w pościeli Symeona, którego cierpienie zbudziło upiora jego własnych nocnych strachów.
„Nigdy byś się nie odważył. Nigdy nie znalazłbyś w sobie siły”.
Szyderczy głos odbijał się echem w jego umyśle. Świat wokoło pociemniał, jakby burzowa chmura przyćmiła słońce.
– Może go obudźmy? – spytał Malaki, wyrywając przyjaciela ze snu na jawie.
– Nie – odpowiedział Falko. – Poczekam, aż sam to zrobi. To zwykle mija.
Malaki łypnął na niego kątem oka. Dosłyszał w jego głosie tę znajomą nutę, dojrzałość, zdecydowany ton, który budził w nim niepokojącą myśl, że może wcale nie zna swojego przyjaciela tak dobrze, jak mu się wydaje.
– Czy często nawiedzają go koszmary?
– Nie. Ale niektóre noce są gorsze od innych.
– Czy można coś na to poradzić?
Falko pokręcił głową.
– To klątwa, która spada na magów bitewnych – odparł – ale zarazem ich siła. Gdy na polu bitwy stają twarzą w twarz z demonem, przestają się go bać.
– Jak to? – wydyszał Malaki.
– Bo ten strach nie jest już dla nich niczym nowym. Śnią o nim od dziecka.
Malaki chciał dowiedzieć się więcej, lecz wiedział, że nie warto zanadto ciągnąć Falka za język. Symeon był magiem bitewnym przez wiele lat. Walczył z Opętanymi w czasach, gdy wróg był jeszcze dalekim i mglistym zagrożeniem. Ale jego wieloletnia służba królestwom Furii dobiegła raptownie końca jakieś czternaście lat temu, gdy ojciec Falka zwariował i zabił połowę wszystkich magów w mieście.
Malaki zawiesił wzrok na przyjacielu, a potem wrócił spojrzeniem do widocznego przez okiennice Symeona, który brał się za bary ze wszystkimi diabłami piekieł.
Raptem rześkie ranne powietrze rozdarł dźwięk dzwonu. Obaj chłopcy aż podskoczyli.
– Już tu jest! – zawołał Malaki, przełażąc przez barierkę i szukając stopą rynny. Potężny młodzieniec błyskawicznie wspiął się na dach. – Widzę go! I Dariusa też!
Falko poderwał wzrok na przyjaciela i uśmiechnął się, ale gdy raz jeszcze zerknął do wnętrza domu, zobaczył, że Symeon już nie wije się przez sen, ale siedzi na skopanej pościeli ze wzrokiem utkwionym prosto w twarz Falka. Snop światła padł na jego oblicze, wydobył z mroku straszną, pokrzywioną maskę. Skóra jego twarzy była poznaczona bliznami i oparzelinami, jasne słońce wypełniło cieniem puste oczodoły.
Symeon le Roy był ślepy.
– Chłodne powietrze poranka przywiedzie cię do zguby, Falko Danté. – Chłopak uśmiechnął się na tę taktowną reprymendę pana. – Lepiej zmaż ten uśmieszek z twarzy, chłystku jeden.
Ale uśmiech tylko się poszerzył. Symeon może i stracił wzrok, ale wciąż widział więcej niż inni. Ostatnie pozostałości strachu i zaaferowania zniknęły, gdy były mag bitewny dźwignął się z łóżka i narzucił szlafrok na szerokie ramiona. Odgarnął z czoła długie siwe włosy i związał je jedwabnym sznurkiem. Był już starcem, co najmniej sześćdziesięcioletnim, ale choć wyraźnie utykał, a pewna sztywność nie chciała opuścić jego rąk i nóg, wciąż miał postawę wojownika. Podszedł do okna i otworzył okiennice.
– Ilu magów, panie de Vane? – zawołał głosem donośnym jak huk walącego się dębu.
Ani Falka, ani Malakiego nie zdumiało jego rozeznanie w sytuacji. Nie wszystkie moce maga bitewnego wiązały się z darem wzroku.
– Chwileczkę! – zawołał Malaki ze swojego stanowiska na dachu. – Nie widzę przez mgłę.
– Czterech – wyszeptał Falko tak cicho, że był pewien, iż jego głos utonął we wrzawie. Nie widział, jak twarz Symeona obraca się ku niemu i jak marszczy się w namyśle poorane bliznami czoło.
Na chwilę zaległa cisza, Malaki czekał, aż przerzedzi się mgła. A potem...
– Czterech – orzekł. – Czterech magów.
W głosie przyjaciela Falko dosłyszał rozczarowanie, ale Symeon tylko skinął głową.
– Hmmm – mruknął z głębi gardła, jakby to budził się ze snu niedźwiedź w gawrze. – Wliczając trzech z Caer Dour, siedmiu. A więc jednak doczekamy się przywołania.
Falko próbował nie zdradzić się z własną reakcją na słowa opiekuna. Z zewnątrz wydawał się znudzony, wręcz zblazowany, ale w duchu drżał z podniecenia. Dzisiaj, gdy już skończą się próby, Darius Voltario podejmie próbę przywołania smoka, a on, Falko, ujrzy to na własne oczy.
2
Równowaga w przyjaźni
– Dzień dobry, Malaki – przywitał się Symeon.
– Dzień dobry, panie le Roy – odparł potulnie Malaki. Raptem uświadomił sobie z całą dosadnością, że włażenie skoro świt na dach domu szlachcica nie jest czymś, za co matki chwalą swoje dzieci, lecz wiedział przecież, że Symeon różni się od innych szlachciców w mieście. Był bardziej przystępnym, prawie normalnym człowiekiem. Zwykle Malaki wykazałby się większą powściągliwością, ale dzień był tak ekscytujący, że nie zdołał się powstrzymać. – Dlaczego tylko czterech? – zapytał z zapałem. – Myślałem, że przybędzie przynajmniej siedmiu, żeby razem z naszymi dobić do pełnej dziesiątki.
Symeon odwrócił się do Falka, zapraszając