Golem. Meyrink Gustav
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Golem - Meyrink Gustav страница 10
Także zmarła żona Hillela widziała Golema oko w oko i czuła, że jest niby w letargu106 póty, póki ta zagadkowa postać znajduje się w pobliżu. Miała – powiada – niezłomne przekonanie, że kiedyś mogła to być jej własna dusza, która – na chwilę ciało jej opuściwszy – stanęła na przeciw niej i zesztywniała z rysami obcej istoty na twarzy. Mimo straszne przerażenie107, które ją wówczas opanowało, na sekundę jednak nie straciła świadomości, że ów obcy może być tylko częścią jej własnej duszy.
––
– To nie do wiary – szepnął zagłębiony w myślach Prokop.
Malarz Vrieslander był także zaszperany w głębokim rozważaniu tej tajemnicy.
Wówczas zapukano do drzwi. Weszła stara kobieta, która mi wieczorem przynosi wodę i w ogóle to, co mi potrzebne; postawiła gliniany dzbanek na podłodze i wyszła w milczeniu.
Wszyscy nagle spojrzeliśmy dokoła, rozglądając się po pokoju – niby przebudzeni ze snu, ale przez długi czas jeszcze nikt nie przemówił ani słowa.
Jakby jakiś nowy wpływ wślizgnął się wraz ze starą we drzwi, wpływ, do którego wpierw trzeba się było przyzwyczaić.
– Ale! Ta ruda Rozyna – to jest także twarz, której niepodobna się pozbyć – a która ci nieustannie wygląda z każdego rogu i z każdego kąta – powiedział nagle Zwak bez żadnego związku z tym, o czym była mowa. Ten stężały, wyszczerzony uśmiech znam już niemal cały wiek ludzki. Naprzód babka, potem matka! I zawsze ta sama twarz, i nigdy innych rysów. I zawsze to samo imię Rozyna; zawsze jedna jest zmartwychwstaniem drugiej.
– Czy Rozyna nie jest córką tandeciarza108 Arona Wassertruma? – zapytałem.
– Tak mówią – odparł Zwak – – – – ale Aron Wassertrum miał synów i córki, o których nic nie wiadomo. Także co do matki Rozyny nic nie wiadomo: nie wiadomo, kto był jej ojcem – i również co się z nią stało. W piętnastym roku życia urodziła dziecko i odtąd już się nie pokazała. Jej zniknięcie wiąże się z zabójstwem, które, o ile sobie przypominam, miało miejsce w tym domu. —
Jak dziś jej córka, zawracała ona wtedy głowy niedorosłym chłopcom. Jeden z nich żyje jeszcze – widuję go często – ale imię jego wyszło mi z pamięci. Pozostali wkrótce umarli i myślę, że ona ich wszystkich przedwcześnie powiodła do grobu. Z tego czasu przypominam sobie tylko krótkie epizody, które przesuwają się w mojej pamięci, jak blade obrazy.
Był wtedy na wpół zidiociały człowiek, który nocami chodził od szynku do szynku i wycinał za parę centów gościom sylwetki z czarnego papieru. I gdy go kto upił, człowiek ten wpadał w niewypowiedziany smutek, i wśród łez i łkań, nie słuchając, wycinał zawsze ten sam ostry, dziewczęcy profil, a zużywał na to cały zapas papieru.
Na koniec muszę dodać, o czym dawno zapomniałem, że za dziecinnych lat kochał się on w niejakiej Rozynie, zapewne w babce dzisiejszej Rozyny, i że przez to stracił rozum. Policzywszy lata, sądzę, że nie mógł to być nikt inny, tylko babka Rozyny.
––
Zwak umilkł i w tył się przechylił.
Przeznaczenie w tym domu błądzi dokoła i powraca zawsze do tego samego punktu – przyszło mi do głowy – i wstrętny obraz, który niegdyś widziałem – kota z okaleczoną połową mózgu, a który wciąż kręcił się w koło – stanął mi przed oczyma.
––
– Teraz będzie Golem – usłyszałem nagle malarza Vrieslanda, który mówił dobitnym głosem.
Wyjął okrągły kawałek drzewa i zaczął go wycinać. Ciężkie zmęczenie padło mi na oczy i odsunąłem swój fotel ze światła w głąb pokoju.
Woda na poncz wrzała w kociołku, a Jozue Prokop napełnił znów szklanki.
Cicho, zupełnie cicho zabrzmiały przez zamknięte okna dźwięki tanecznej muzyki; niekiedy głuchły zupełnie, potem znów się budziły, jak gdyby wiatr je gubił po drodze lub z ulicy do nas donosił. Po chwili spytał mnie muzyk, czy nie chcę się trącić szklankami.
Nie odpowiedziałem jednak – tak zupełnie odeszła mnie wola ruchu, że nawet otworzenie ust leżało poza nią. Zdawało mi się, że śpię, tak opanowała mnie konieczna cisza wewnętrzna. I aby mieć świadomość, że nie śpię, musiałem patrzeć wciąż na błyskający nóż Vrieslandera, który bez przerwy wycinał z drzewa drobne wzorki.
W oddali szemrał głos Zwaka, który znowu opowiadał najróżniejsze cudowne historie o marionetkach i nadzwyczajne baśnie, które wymyślał dla swoich lalek.
Była również mowa o doktorze Savioli i o znakomitej damie, żonie jakiegoś szlachcica, która skrycie odwiedzała doktora Savioli w tajemniczej pracowni.
I znowu zobaczyłem w myśli szyderską109, tryumfującą minę Arona Wassertruma.
Rozważyłem, że nie warto zadawać sobie trudu, aby podzielić się ze Zwakiem tym, co się wtedy działo. Chociaż wiedziałem, że wola mi odmówi, pragnąłem jednak teraz spróbować przemówić.
Nagle wszyscy trzej siedzący przy stole spojrzeli uważnie na mnie i Prokop powiedział zupełnie głośno: „On zasnął”! – tak głośno, że brzmiało to prawie, jak gdyby się pytał.
Rozmawiali dalej przytłumionym głosem i poznałem, że mówią o mnie. Nóż Vreslandera tańczył, tu i ówdzie chwytał światło lampy, a odbite promienie raziły mnie w oczy. Padło słowo jak: „Zwariować” – przysłuchiwałem cię rozmowie, prowadzonej w tym kółku.
– Tematów takich, jak o „Golemie” nie należy poruszać przy Pernacie – powiedział z wymówką Jozue Prokop – gdy opowiadał o książce Ibbur110, zamilkliśmy i nie pytali więcej. Ręczę, że mu się to wszystko tylko śniło.
Zwak potwierdził:
– Macie zupełną słuszność. Doznajesz wrażenia, jakbyś chciał przekroczyć, ze światłem, zapylony pokój o ścianach i suficie obciągniętych spróchniałym suknem i podłodze pokrytej na wysokość stopy111 suchym próchnem przeszłości; przy najdelikatniejszym dotknięciu wnet płomień wybucha ze wszystkich kątów.
– Czy Pernath był długo w szpitalu wariatów? Szkoda go, może mieć zaledwie czterdzieści lat – powiedział Vrieslander.
104
105
106
107
108
109
110
111