Golem. Meyrink Gustav
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Golem - Meyrink Gustav страница 8
„An Bein – del von Ei – sen81
recht alt
An Stran – zen net gar
a so kalt
Messinung, a' Raucherl
und Rohn
und immerrr nurrr putzen – – —
—–
– Jak on wspaniale i prędko nauczył się mowy złodziejskiej! – i Vrieslander roześmiał się głośno i zanucił:
„Und stock – en sich Aufzug
und Pfiff
Und schmallen an eisernes
G'süff.
Juch —
Und Handschuhkren, Harom net san – – —
—–
– Tę osobliwą śpiewkę co wieczór grzechoce u Loisiczka myszugen82 Neftali Szafranek z zielonym daszkiem, a wyszminkowana kobieta gra na harmonice i mruczy tekst – objaśnił mnie Zwak. Musisz też kiedy iść z nami do tego szynku, mistrzu Pernath! Może później, kiedy skończymy poncz. Jak pan sądzi? Dla uczczenia dzisiejszego dnia pańskich urodzin.
– Tak jest. Chodź pan z nami później – rzekł Prokop i zamknął okno – Trzeba to zobaczyć.
Potem wypiliśmy gorący poncz i oddaliśmy się swoim myślom.
Vrieslander wycinał jakąś marionetkę83.
– Jozue – przerwał ciszę Zwak – wyście nas formalnie odcięli od świata zewnętrznego! Od chwili, gdyście zamknęli okno – nikt ani słowem się nie odezwał.
– Myślałem właśnie, gdy tu przed chwilą nasze palta zaczęły się kołysać, jakie to dziwne, że wiatr porusza rzeczy martwe! – szybko odpowiedział Prokop, jakby chciał usprawiedliwić swe milczenie. – Jest to zdumiewające, gdy nagle zaczynają się trzepotać przedmioty, które zazwyczaj leżą bez życia. Nieprawdaż? Widziałem kiedyś, jak na pustym podwórcu wielkie strzępy papieru (choć nie czułem wcale wiatru, gdyż stałem osłonięty domem) goniły się w kółko z wściekłością i ścigały się wzajemnie, jakby sobie śmierć zaprzysięgły. Chwilę później zdawały się uspokojone, gdy naraz napadła je znowu szalona zawziętość i z uporem bezmyślnym razem w kąt się wcisnęły, na nowo się rozprysły i w końcu zniknęły za rogiem. Tylko jakaś gruba gazeta nie mogła podążyć za nimi; została na chodniku, podnosiła się i opadała bezradnie, jakby jej tchu zabrakło i z trudem chwytała powietrze. Wówczas przyszło mi do głowy mroczne podejrzenie: cóż, jeżeli w końcu nasze życie niczym innym nie jest, jak takim strzępkiem papieru? Czy to nie jaki niewidzialny, nieuchwytny wiatr pomiata nami w tę i ową stronę – i nadaje kierunek naszym czynom, gdy nam roi się w zaślepieniu, że idziemy za naszą własną wolną wolą? Cóż, jeżeli nasze życie niczym więcej nie jest, jak zagadkowym wiatrem wirowym, wiatrem, o którym Biblia mówi: wiesz-li, skąd on przybywa i dokąd idzie?84Czyż nie śni się nam czasem, że stoimy w głębokiej wodzie i łowimy srebrne ryby, a nic innego się nie stało, prąd zimnego powietrza musnął nasze ręce?
– Prokopie, mówicie słowami Pernatha. Cóż to się z wami dzieje? – pytał Zwak i nieufnie spojrzał na muzyka.
– Historia o księdze Ibbur85, którą przedtem mistrz nam opowiadał. Szkoda, żeście przyszli tak późno, i żeście jej nie słyszeli! Ta historia jakby echem w nim przemawia – powiedział Vrieslander.
– Historia o księdze?
– Właściwie historia o człowieku, który przyniósł książkę i wyglądał dziwnie. Pernath nie wie, jak się ten człowiek nazywa, gdzie mieszka, czego chciał, a chociaż jego postać musi być bardzo uderzająca – nie da się jednak żadną miarą86 określić dokładnie.
Zwak przysłuchiwał się rozmowie.
– To jest godne zastanowienia – rzekł po chwili. Czy obcy nie był czasem gołobrody i czy nie miał oczu skośnych, zezowatych?
– Zdaje się – odpowiedziałem – to jest – ja – ja – tak – tak – wiem to na pewno. Więc go znacie?
Jasełkarz87 głową potrząsnął:
– On mi tylko kogoś przypomina… To jakby Golem.
Malarz Vrieslander opuścił nożyk swój na ziemię.
– Golem? Już tak wiele o nim słyszałem. Czy wiecie coś o Golemie, Zwak?
– Któż może powiedzieć, że coś wie o Golemie? odpowiedział Zwak i wzruszył ramionami. – Zaliczają go do dziedziny baśni, aż pewnego dnia zdarza się coś, co nagle znów powołuje go do życia. I długo jeszcze potem każdy o nim mówi i fama rozrasta się do potworności. Mówią, że początek tej historii sięga aż wieki wieków. Podług dawno zaginionych opowieści, pewien rabin88 kabalista89 miał sporządzić sztucznego człowieka – tak zwanego Golema – który jako posługacz pomagał mu dzwonić w synagodze90 i wykonywał różne cięższe roboty.
Lecz z tej operacji nie powstał bynajmniej prawdziwy człowiek, ożywiała go tylko ślepa, na pół świadoma dusza wegetacyjna. Jak mówią nadto, działo się to tylko za dnia i dzięki wpływom magnetycznej kartki, zatkniętej za zębami – wyzwalało astralne91 siły bytu.
I gdy pewnego wieczoru po modlitwie rabin zapomniał z ust Golema wyjąć pieczęć, ten wpadł w szał, w ciemnościach wybiegł przez ulice i rozbijał, co mu stanęło po drodze.
Aż w końcu rabin wybiegł naprzeciw niego i czarodziejską kartkę zniszczył. Wtedy ów stwór runął bez życia. Nic nie zostało po nim, prócz karłowatej figurki glinianej, którą dziś jeszcze pokazują w starej synagodze. —
– Ten sam rabin – dodał Prokop – wezwany był przez cesarza do Burgu92, aby wywołać cienie umarłych i uczynić je widzialnymi93. Dzisiejsi badacze twierdzą, że posługiwał się latarnią magiczną94.
– Tak, żadne wyjaśnienie nie jest dość średniowieczne, jeżeli u współczesnych nie znajdzie poklasku – pewny siebie rzecze Zwak. – Jak gdyby cesarz Rudolf95, który całe życie zajmował się takimi rzeczami, nie przejrzał natychmiast takiego kuglarstwa
81
82
83
84
85
86
87
88
89
90
91
92
93
94
95