Srebrna zajęczyca i inne baśnie. Gozzano Guido
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Srebrna zajęczyca i inne baśnie - Gozzano Guido страница 4
Służka pomogła królowi zawiesić dziurawą sakiewkę z mąką na nocnej koszuli królewny. O świcie natomiast władca zwołał zbrojnych, dobył miecza i ruszył po cienkich, białych śladach widocznych na drodze… aż dotarł do pałacu tajemniczego przybysza.
Wpadł z impetem do komnaty, w której spał Szczęśliwiec. Zanim młodzieniec zdążył poprosić o pomoc magiczną świeczkę, król polecił go związać, przenieść do zamku i wrzucić do lochu, gdzie miał oczekiwać na wyrok.
Król skazał chłopca na śmierć. W dniu wykonania wyroku wszyscy mieszkańcy królestwa zgromadzili się na głównym placu. Na balkonach zamku królewskiego stała rodzina królewska: król, królowa oraz blada i przerażona królewna.
Szczęśliwiec spokojnie wszedł na szafot.
Rzekł do niego kat:
– Zgodnie z panującym w królestwie obyczajem, możesz wypowiedzieć w obliczu Jego Królewskiej Mości swoje ostatnie życzenie.
– Chciałbym, aby przyniesiono mi małą, zieloną świeczkę, którą zostawiłem w komnacie. Znajdziecie ją w szkatułce z kości słoniowej. To droga mi pamiątka, chciałbym ją ucałować przed śmiercią.
– Zgadzam się – powiedział król.
Wówczas jeden z paziów na rozkaz króla przyniósł szkatułkę z kości słoniowej i wręczył ją Szczęśliwcowi, który na oczach zgromadzonych wyciągnął z niej zieloną świeczkę, zapalił ją i szeptem rzekł:
– Świeczko, piękna świeczko, niechaj wszyscy zebrani tu ludzie, wszyscy królewscy poddani, z wyjątkiem królewny, zapadną się pod ziemię aż po samą brodę!
I oto cały lud, świta, król i królowa w mgnieniu oka zapadli się pod ziemię.
Całe miasto – plac i wszystkie ulice – pokryło się głowami, które wytrzeszczały oczy i wołały o pomoc. Pośród niezliczonych, ciemnowłosych, jasnowłosych, łysych i siwych głów Szczęśliwiec dostrzegł zwieńczoną koroną i odwracającą się to w lewo, to w prawo głowę władcy, który żądał od swoich poddanych, by go odkopali. Jednakże w całym jego królestwie nie było nikogo, kto mógłby go uwolnić!
Szczęśliwiec wziął Nazzarenę pod rękę i podszedł do głowy króla.
– Królu, mam zaszczyt prosić cię o rękę królewny Nazzareny.
Władca spojrzał na młodzieńca wściekłym wzrokiem i milczał.
– Jeżeli zamierzasz milczeć, jeszcze dzisiaj wyjadę z królewną i zostawię was i waszych poddanych przysypanych ziemią aż po samą brodę.
Król popatrzył na Szczęśliwca, dostrzegł w nim młodego i pięknego chłopca, pomyślał, że ten młodzieniec jest od niego silniejszy i bogatszy, byłby zatem jego godnym następcą.
– Wasza Wysokość, proszę o rękę twojej córki.
– Zgadzam się – westchnął król.
– Przyrzekasz?
– Przyrzekam.
Za sprawą magicznej świeczki Szczęśliwiec zwrócił wolność wszystkim poddanym. Jeszcze tego samego dnia, zamiast wykonać okrutną karę, wyprawiono huczne wesele.
Przekład – Katarzyna Górka
Świąteczny cud
Dziś, gdy atmosfera chrześcijańskiego pokoju obleka całą ziemię, moja nękana zmęczeniem wyobraźnia nie wyczaruje magicznych opowieści, których bohaterami byłyby ogry, wróżki czy gnomy. Przytoczę wam za to baśń zasłyszaną niegdyś w święta Bożego Narodzenia od mojej drogiej nieboszczki gosposi, kiedy tak jak wy, moi mali przyjaciele, byłem jeszcze dzieckiem.
Wsłuchany w opowieść owej poczciwej staruszki spoglądałem przez okno na szare niebo i rozciągający się pod nim zimowy krajobraz, oczami wyobraźni wypatrując czerwonej szaty Pana Jezusa porzuconej na torach tramwajowych, oświetlonych ulicznymi latarniami.
W czasach, kiedy Jezus chodził jeszcze po naszej ziemi i przywdziewał różne szaty – wszystko po to, by zawstydzać grzeszników i wspomagać potrzebujących – żył sobie w pewnym miasteczku wieśniak, który po śmierci żony został sam z gromadką dzieci, zbyt małych jeszcze, by mogły same zarabiać na własne utrzymanie.
Nadeszła Wigilia Bożego Narodzenia i Fortunato – bo tak właśnie nazywał się nasz bohater – siedział strapiony i pogrążony w myślach w progu swojego domu. Nie miał pieniędzy ani pracy, nie wiedział też, jak wyżywić swoje potomstwo.
Gdy słyszał dobiegające z wnętrza chaty wrzaski głodnych dzieci, zatykał uszy i opuszczał głowę aż na kolana, a serce mu się z bólu krajało.
– Nad czym tak rozmyślasz, dobry człowieku? Co cię trapi?
Fortunato ożywił się, podniósł głowę i zobaczył przed sobą nieznajomego mężczyznę.
– Moje dzieci głodują, nie mam co włożyć do garnka. Jestem bez pracy, nie wiem, jak sobie poradzić!
– Jeśli chcesz, możesz pracować dla mnie, sowicie cię wynagrodzę.
– Czego mógłbym chcieć więcej, mój panie!
– A zatem jutro z samego rana pójdziesz na polanę i przytniesz wrzosy, a ja o zachodzie słońca przyniosę ci zapłatę.
– Panie, chyba zapomniałeś, że jutro jest Boże Narodzenie, najświętszy dzień w roku. Ale pojutrze z zapałem zabiorę się do pracy.
– Chyba się nie zrozumieliśmy… Coś mi się wydaje, że wcale nie jesteś tak ubogi, jak mówisz.
– Bóg mi świadkiem, że umieram z głodu!
– Zrób zatem, co mówię.
Wówczas Fortunato usłyszał dobiegające z wnętrza chaty błagalne jęki głodnych dzieci.
– Dobrze! Zrobię, co zechcesz, dla dobra moich dzieci. A Bóg z pewnością mi wybaczy!
– Idź zatem jutro na wrzosowisko, a o zachodzie słońca zjawię się z pieniędzmi.
I nieznajomy zniknął.
Nazajutrz Fortunato zbudził się skoro świt, jak co dzień odmówił pacierz, zanurzył palce w wodzie święconej i starannie się przeżegnał. Przez chwilę trawiły go wątpliwości, aż w końcu wziął kosę i udał się na wrzosowisko.
Pracował przez cały dzień, a z miasteczka od czasu do czasu docierały niesione wiatrem dźwięki radosnej melodii wygrywanej przez kościelne dzwony.
– Dobry Bóg z pewnością mi wybaczy…
Pracował dalej niestrudzenie, ścięte gałązki kładł w jednym miejscu i po cichu się modlił.
Było