Srebrna zajęczyca i inne baśnie. Gozzano Guido

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Srebrna zajęczyca i inne baśnie - Gozzano Guido страница 5

Srebrna zajęczyca i inne baśnie - Gozzano Guido

Скачать книгу

wrzosu skwierczały w ogniu. Na próżno próbował ugasić płomienie, w ciągu kilku sekund cała jego praca zamieniła się w popiół.

      – Och! Co za nieszczęście! Pracowałem w pocie czoła i o pustym żołądku od świtu do nocy, zbezcześciłem dzień święty i oto zostałem bez niczego, jeszcze uboższy niż przedtem.

      – Nie smuć się, dobry człowieku! Nie smuć się!

      Fortunato odwrócił się zaskoczony i ujrzał stojącego w cieniu człowieka, który spoglądał na niego przyjaźnie.

      Biedaczyna powiedział mu o swoim nieszczęściu.

      – Przyznaję, popełniłem błąd, zrobiłem to, bo moje dzieci umierają z głodu… Bardziej jednak niż głodem i próżnym wysiłkiem martwię się, że wykonaną dziś pracą zbezcześciłem ten święty dzień…

      Nieznajomy ujął jego dłoń, przyjrzał mu się uważnie, po czym łagodnym tonem rzekł:

      – Odrzuć swe smutki. Wynagrodzę ci twój trud. I to jeszcze szczodrzej. Idź do domu, a znajdziesz tam należną zapłatę. Zarobione pieniądze postaraj się wydać jak najlepiej. I niech twoja sakiewka i drzwi twojego domu nigdy nie zamykają się przed cudzym nieszczęściem.

      Po tych słowach nieznajomy zniknął.

      Fortunato nie dowierzał zbytnio zasłyszanym obietnicom. Wszystko wydawało mu się zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe. Pełen obaw udał się czym prędzej do domu. Jednak to, co zobaczył z oddali, wprawiło go w osłupienie. Stał i przecierał oczy z niedowierzania. Myślał, że to sen.

      Zamiast starej chaty zza drzew wyrastała piękna rezydencja, której okna biły mocnym światłem pośród tej pogodnej nocy. Roześmiane dzieci wyczekiwały w drzwiach powrotu ojca. Kiedy Fortunato przestąpił próg, wzięły go za ręce i zaprowadziły do pokoju, w którym stał uginający się pod ciężarem jedzenia stół ze świąteczną wieczerzą.

      Na jednej z wyściełanych adamaszkiem ścian wisiały motyka, widły i inne narzędzia niezbędne do pracy na roli, a między nimi drewniany krzyż, przed którym codziennie rano zwykł się modlić.

      Fortunato padł na kolana, w niemym skupieniu dziękując Bogu za zesłany mu cud.

      Od tego dnia jego życie całkowicie się zmieniło. Kupił okoliczne ziemie, a jego posiadłości nie dało się objąć wzrokiem. Wszyscy zachodzili w głowę, skąd ten nagły dobrobyt. Podejrzewali, że odkrył jakiś skarb.

      Fortunato dotrzymywał obietnicy danej tajemniczemu nieznajomemu. Ktokolwiek bowiem potrzebujący zachodził do jego domu, otrzymywał wsparcie duchowe i pieniężne.

      Z czasem jednak charakter poczciwego Fortunata zaczął się zmieniać. Jak to często bywa, bogactwo znieczuliło jego dobre serce. Szybko zapomniał o swojej przeszłości, zaczął otaczać się pochlebcami i ludźmi możnymi, a sam stał się wyniosły i arogancki.

      Dokładnie rok później, w dzień Bożego Narodzenia, Fortunato wyprawił wystawną ucztę, na którą zaprosił wszystkich szlachciców i bogaczy.

      Z sali o ścianach wyścielonych błękitnym adamaszkiem usunięto wiszący tam krzyż i narzędzia rolnicze – niejako symbole wstydliwej przeszłości – i schowano je na strychu.

      Fortunato rozkazał swoim sługom, by pod żadnym pozorem nie wpuszczali żebraków na dziedziniec jego rezydencji. Dwaj uzbrojeni w rózgi lokaje pilnowali, by na przyjęcie nie dostali się nieproszeni goście. Tymczasem w chwili gdy biesiadnicy zasiedli do wieczerzy, na dziedzińcu pojawił się niespodziewanie jakiś stary żebrak.

      – Czego tu szukasz, łachudro? Precz stąd! Wynocha! – krzyczeli słudzy, grożąc mu rózgami.

      – Wspomóżcie biednego starca w imię Boże! – powiedział żebrak błagalnym tonem.

      – Nie dzisiaj. Przyjdź jutro.

      Ten jednak nalegał, podnosząc głos tak, by usłyszeli go zgromadzeni na wieczerzy goście.

      Fortunato usłyszał odgłosy zamieszania na dziedzińcu, po czym wściekły – wszak to biadolenie studziło radosne nastroje gości – wychylił się przez okno i krzyknął w kierunku sług:

      – Powiedziałem wam wyraźnie, że nie chcę tu widzieć żadnych żebraków! Wynocha z nim, poszczujcie go psami!

      Słudzy posłusznie spuścili z łańcucha duże psy, ale one jedynie polizały dłonie nieznajomego, który wolnym krokiem opuścił teren rezydencji.

      Fortunato wrócił do biesiadników i dalej pił, śmiał się i żartował.

      Wkrótce potem na dziedziniec pałacu zajechał piękny powóz zaprzężony w cztery wspaniałe konie. W środku siedział obwieszony złotem i klejnotami książę.

      Służący pobiegli uprzedzić Fortunata, goście wstali od stołu i wyjrzeli zaciekawieni przez wychodzące na dziedziniec okna.

      Fortunato zszedł na dziedziniec, podszedł do karocy, zdjął kapelusz i ukłonił się nisko przed księciem, prosząc go, by ten zaszczycił jego i zebranych swoją obecnością.

      – Dziękuję za zaproszenie – odparł nieznajomy – jednakże nie wysiądę i nie wstąpię w twe progi. Dopiero co tu byłem jako żebrak i kazałeś mnie przepędzić, szczując psami. Teraz zaś, gdy przybywam jako bogacz – w karocy pełnej kosztowności i odziany w książęce szaty – ty kłaniasz mi się do ziemi. Pojedź ze mną do miejsca, gdzie będziemy mogli chwilę porozmawiać o naszych sprawach…

      Książę udał się wraz z Fortunatem na pobliską polanę, gdzie ten rok wcześniej przycinał wrzos.

      – Fortunato, oj Fortunato! Tak łatwo zapomniałeś o naszym spotkaniu? Rok dostatniego życia wystarczył, byś z pobożnego człowieka zmienił się w nikczemnego pyszałka! Nagłe bogactwo znieczuliło twoje serce. W takim razie niechaj bieda odrodzi w tobie troskliwego chrześcijanina!

      Nieznajomy zniknął, a Fortunato udał się pośpiesznie do swojej rezydencji.

      Ale rezydencji już nie było.

      Śnieg padał i padał w ten smutny grudniowy wieczór. Za drzewami porastającymi obejście Fortunato ujrzał swoją starą, ubogą chatę, oświetloną wątłym blaskiem lampy oliwnej. Usłyszał po chwili krzyk swoich głodnych dzieci. Pałac, służba, złoto, biesiadnicy, sala o ścianach wyściełanych adamaszkiem – wszystko to rozpłynęło się jak po przebudzeniu ze snu.

      W jego sercu znów zagościła czuła troska, wstąpił ponownie na drogę pobożności i ubóstwa.

      Tak to było, gdy Jezus wędrował po świecie i odwiedzał ludzi, przebierając się w rozmaite szaty, by w ten sposób sprowadzić ich na dobrą drogę.

      Przekład – Joanna Wańczyk

      Niewiadomek

      Pewien książę, powracając z polowania, ujrzał w tumanach kurzu chłopca, mniej więcej ośmioletniego, który smacznie sobie spał na poboczu drogi. Książę zsiadł z konia i obudził

Скачать книгу