Janko Cmentarnik. Władysław Syrokomla
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Janko Cmentarnik - Władysław Syrokomla страница 2
Czytałeś w sercu wiarę głęboką,
A jakąż miłość kryło to łono,
Niewyczerpaną, niewyziębioną!
Lecz czego lodem zakuć nie w stanie
Grzech, doświadczenie, odczarowanie?
I już w tych piersiach i już w tej głowie
Chłodna niewiara, straszne pustkowie!
Posłuchaj tylko: szydzi bluźnierca
Z dawniejszéj wiary, z własnego serca…
Precz mi z tym człekiem! ja go nie znałem!
A jam chciał wskrzesnąć11 jego zapałem!
A jego postać, ileż to razy,
Gdym w myślach kréślił przeszłe obrazy,
Tak promieniście i tak różowo
Przelatywała nad moją głową!…
Szatan nie człowiek!… za jakież winy
Skalał mój obraz, obraz jedyny
Młodéj przeszłości, szczęśliwszej chwili,
Źrzódła12, com sądził, że mię posili,
Że zwątpiałemu wróci nadzieje,
Że mię13 dawniejszym ogniem zagrzeje?!…
Och! jak boleśnie, och! jak boleśnie,
Że dzień wczorajszy nigdy nie wskrześnie!
Wczorajsi ludzie już dziś umarli,
A wiek się zmienia, przyszłość się karli…
Chcesz zdłużyć14 chwilę, która ucieka??
Rozważaj przeszłość, ale z daleka.
III
Jeśli ochota, słuchacze mili,
Dajcie mi ucho choć na pół chwili:
Starym zwyczajem, w kółku słuchaczy,
Powiém powiastkę, przygodę raczéj,
Którąm zasłyszał15 z ludzkiéj pogłoski,
Prostą i rzewną – wiadomo z wioski.
Czyńcie co wola – śmiejcie się, płaczcie,
Dobre przyjmijcie, a złe przebaczcie.
IV
Przed pięćdziesięciu czy więcéj laty,
Żył w jednéj wiosce młodzian bogaty,
Młody, wesoły – jeden z tych ludzi,
Którego serca nic nie wystudzi,
Co go nie stworzył Bóg na pieszczocha,
Co kiedy kocha, to szczerze kocha,
Co to do pracy rwie się ochotnie,
Co to przy pługu z rozkoszą potnie16,
A kiedy hula, to z całéj duszy,
Którego serce wszystko poruszy,
Co gotów stawić we dnie i w nocy
Pierś do uścisku, dłoń do pomocy.
Więc wszyscy brata widzieli w Janku;
A on zajęty był bez ustanku,
Temu, owemu, czy to, czy owo,
Jakąś gromadzką sprawą wioskową.
Kochał swą wioskę, chlubił się wioską,
Kochał rodziców duszą synowską,
Kochał swe pola i sianożęci,
Kochał rzeczułkę, co tam się kręci,
Kochał swe lasy i dymy chatnie17,
Dla parobczaków miał serce bratnie,
Kochał na zabój dziewczęta młode,
Kochał kaplicę, cmentarz, gospodę.
I z tą miłością rodzonéj ziemi,
Dobrze mu było między swojemi:
Bo jakoś zawżdy18 na sercu gracko,
Dolę, niedolę dzieląc gromadzką;
Żyć ze wszystkimi, czuć bratnią spójnię,
To jakoś serce bije podwójnie.
Bywało, we wsi śmierć kogoś bierze —
Janek jak dziecko spłacze się szczerze,
W obcym człowieku, co zszedł ze świata,
Jakby utracił ojca czy brata;
On dół wykopie, trumnę wyciosa,
Żałobną pieśnią grzmi pod niebiosa,
A jeśli krewni nie dość bogaci,
Jeszcze, bywało, za pogrzeb płaci.
Za to gdy we wsi jakaś hulanka,
Za siódmą górą posłyszysz Janka:
To hucznie śpiewa, to w taniec ruszy,
Gromadzka radość tak mu do duszy.
On na weselach za drużbę stanie,
On piérwszy oracz na dworskim łanie,
Przodowy kosarz na sianożęci,
Nigdy mu nie brak siły i chęci.
No! a na świecie różnie się plecie:
Czasem do bitwy przychodzi w lecie,
Zwłaszcza – że wioska ustronna, mała,
Na spornych gruntach jakoś leżała.
Więc cudzopaniec19, w dogodnéj porze,
Łąkę przekosi, grunta przeorze,
Wpuści dobytek20 w niwę wioskową:
Groźba za groźbę, słowo za słowo,
Krzywda widoczna, a sprawa prędka,
To się i pobić przychodzi chętka.
No! różnie bywa – któréj niedzieli,
Ten się podchmieli, drugi podchmieli,
Słówko za słówko, krew'21 silniéj bije,
Jakoś przychodzi grzmotnia na kije;
A drugi siedząc, niedługo duma,
Żal mu sąsiada, żal pana kuma,
Więc do pomocy! i z drugiéj strony
Znowu się zjawi gość nieproszony,
I dwie gromadki starym zwyczajem
Gdzieś przy gospodzie grzmocą się wzajem.
Na taką grzmotnię, w lichéj godzinie,
Niech no się tylko Janek nawinie
I rzutem oka niech no wybada,
Że tam chcą skrzywdzić jego sąsiada:
To własne życie już mu nie w cenie,
Choć na dziesięciu wpada szalenie,
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21