Sfora. Przemysław Piotrowski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Sfora - Przemysław Piotrowski страница 21
– Z pewnością. Podejrzewałam to już wcześniej, bo miała sporo tkanek pod paznokciami. Włosów i sierści zresztą też.
– Myśli pani, że dziś otrzyma potwierdzenie z laboratorium?
– Pewnie tak. Najpóźniej jutro wyodrębnimy DNA. A tak przy okazji, komisarzu. Na imię mam Anna.
Borucka wyciągnęła dłoń w kierunku rozmówcy i posłała mu naturalny uśmiech. Brudny nie należał do osób, które łatwo i szybko się spoufalają, ale ta filigranowa szatynka miała w sobie coś, co błyskawicznie skracało dystans. Komisarz przyjął ofertę bez wahania.
– Igor – odparł, siląc się na ledwo zauważalny grymas, który w założeniu też miał przypominać uśmiech.
– Myślałam, że będzie gorzej.
– Moja sława mnie wyprzedza?
– Powiedzmy, że zasięgnęłam języka.
– Też lubię wiedzieć, z kim pracuję.
– W sumie jeszcze ci nie pogratulowałam za tę akcję w Nietkowie. Przepraszam, wam obojgu. – Borucka skinęła w kierunku Zawadzkiej. – Anka – dodała, wyciągając dłoń w kierunku podkomisarz.
– Julka.
– Zatem skoro prezentację mamy już za sobą, to wezmę się do pracy. Czujcie się jak u siebie.
Borucka sięgnęła do kieszeni po lateksowe rękawiczki i naciągnęła je, po czym uważnie stawiając kolejne kroki, odeszła w kierunku jednego ze swoich podwładnych. Brudny rozejrzał się po okolicy. Miał ochotę na papierosa, ale zdawał sobie sprawę, że „czujcie się jak u siebie” w ustach profesjonalistki pokroju Boruckiej znaczyło mnie więcej „to moje królestwo i choć pozwalam wam się rozejrzeć, to w żadnym wypadku nie palimy, nie zadeptujemy śladów i zawsze pytamy, gdy mamy jakiekolwiek wątpliwości; w skrócie, nie robimy niczego, czego ja sama bym nie zrobiła”.
– Co o tym myślisz? – zagadnęła Zawadzka.
– Sam nie wiem. – Brudny pochylił się nad jednym z połamanych krzewów. Na gałązkach też można było dostrzec mikroskopijne ślady krwi. – Choć brzmi to trochę, jakbym zaprzeczał sam sobie, to jednak brakuje mi tu sensownego motywu. I do tego te wilki…
– Myślisz, że siostra może być przypadkową ofiarą?
– Niewykluczone, ale musiał ją obserwować. Od ścieżki rowerowej pozwolił jej przejść jakieś sto metrów, przynajmniej drugie sto jest do pierwszych zabudowań. Zaczaił się na nią w gęstwinie. I dopadł dokładnie pośrodku tego krótkiego, zalesionego odcinka.
– Zapolował…
Brudny ściągnął czapkę i nabrał w płuca lodowatego powietrza. Przykucnął i omiótł wzrokiem gąszcz pokrytych białym puchem drzew i krzewów. Zmrużył, a następnie zamknął oczy i przez chwilę w milczeniu wsłuchiwał się w ciszę.
– Tak. On poluje – przyznał, gdy uniósł powieki. – Jest drapieżcą. A przynajmniej bardzo chce nim być.
– Jak wilk?
– Może się z nim utożsamiać. Może naprawdę chce nim być. Może… – Brudny wstał. – Julka, kiedy była ostatnia pełnia?
– Chryste, nie wiem, Igor. Poczekaj.
Zawadzka odszukała w smartfonie potrzebną informację.
– Nie uwierzysz – mruknęła.
– W noc zaginięcia Teresy.
– Dokładnie. Tylko księżyca nikt nawet nie zauważył, bo niebo wieczorem zakryły gęste chmury.
Brudny przeciągnął dłonią po kilkudniowym zaroście. Z trudem przyznawał sam przed sobą, że hipoteza sugerująca istnienie samozwańczego wilkołaka może się bronić. Oczywiście biorąc pod uwagę, że tenże wilkołak to jedynie upiorna imaginacja psychopatycznego umysłu, ale wciąż należącego do człowieka.
– Ten facet naprawdę może myśleć, że jest wilkołakiem – zasugerował po chwili.
– I dlatego pożera swoje ofiary.
– Otóż to.
Gdzieś pośród nieodległych zabudowań zawył pies, chwilę później zaszczekał następny. I następny. Po kilkunastu sekundach ujadało już całe osiedle. Brudny spojrzał na swoją partnerkę. Za jej plecami większość zaniepokojonych techników wstała z kolan, żeby sprawdzić, co się dzieje. Nawet Borucka odwróciła się w stronę, skąd dochodził dziki jazgot.
– Chcesz coś dodać? – zagadnęła zaczepnie Zawadzka.
– Niekoniecznie.
– To może spadajmy stąd, bo spóźnimy się na sekcję.
Czarnecki usiadł naprzeciwko młodego mężczyzny, który na pierwszy rzut oka przypominał obrońcę drużyny rugby. Miał co najmniej metr dziewięćdziesiąt wzrostu, był szeroki w barkach i nosił długą czarną brodę.
Inspektor przedstawił się z imienia i nazwiska, a ponieważ w takich sytuacjach dodatkowo przekazywał pełną informację na temat swojego stopnia i pełnionej funkcji, niektórzy przesłuchiwani już na starcie zaczynali panikować. Fakt, że ten kolos ostatnie dwie godziny spędził w toalecie, tylko to potwierdzało.
– Widzę, że jest pan zdenerwowany, ale zapewniam pana, że niepotrzebnie – zaczął Czarnecki.
– Nigdy nie byłem na przesłuchaniu – odparł nieśmiało młody mężczyzna, niepewnie rozglądając się po pokoju przesłuchań. Czarnecki zanotował, że miał rozbiegany wzrok i nie panował nad drżeniem nóg.
– Nie będzie tak strasznie, jak by się mogło wydawać. To nie potrwa długo. Zadam panu tylko kilka pytań i będzie pan wolny.
– Ja tylko… Przepraszam za tę akcję z toaletą, ale już od rana czułem się fatalnie. Ale musiałem przyjść, bo znałem siostrę Teresę i… gdy tylko usłyszałem w telewizji o tym, co ją spotkało. Szok, naprawdę szok… – Mężczyzna z niedowierzaniem pokręcił głową.
– Spokojnie, panie Dominiku. Bardzo dobrze pan zrobił, a taka niedyspozycja jest wbrew pozorom bardzo częsta podczas tego typu przesłuchań. I proszę się nie krępować, gdyby znów źle się pan poczuł.
Mężczyzna kiwnął nieznacznie głową. Najwyraźniej zaschło mu w gardle, bo głośno przełknął ślinę.
– Chce pan wody? – Czarnecki chwycił plastikową butelkę z niegazowaną.
– Nie trzeba.