Sfora. Przemysław Piotrowski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Sfora - Przemysław Piotrowski страница 4

Жанр:
Серия:
Издательство:
Sfora - Przemysław Piotrowski

Скачать книгу

style="font-size:15px;">      W korytarzu panował odczuwalny chłód, a z ust wydobywały się obłoczki pary.

      – W ogóle tu nie ogrzewacie? – zagaił inspektor, racząc się gorącą kawą.

      – Wiesz, Romek… Wczoraj nikt nie pracował, a szefostwo oszczędza jak może. Zwłaszcza że truposzkom to nie przeszkadza.

      – Ech… Robert…

      – Dobra już. Nie patrz tak na mnie. Zmarłym to nie przeszkadza. Nieboszczyki lubią, jak…

      – Robert…! – Czarnecki nie chciał wysłuchiwać kolejnych niewybrednych żartów.

      – Aleś ty dziś podminowany…

      – Robert, proszę cię. Naprawdę nie mam sił na te bzdety.

      Krzywicki odpuścił i ostatnie kilkanaście kroków mężczyźni pokonali w milczeniu. Otworzył drzwi do sali sekcyjnej i przepuścił Czarneckiego i Zimnego. W pomieszczeniu było jeszcze chłodniej niż w pozostałej części budynku. Doktor zapalił światło, następnie zbliżył się do stojaka lampy punktowej, która nakierowana była na niewielki przedmiot leżący na samym środku stołu. Obiekt prezentował się raczej skromnie.

      – Wyobrażałem to sobie trochę inaczej – rzekł po chwili zastanowienia Czarnecki, spoglądając na Zimnego.

      – Początkowo też się tym specjalnie nie przejąłem, ale gdy oficer dyżurny poinformował mnie o tym znalezisku, to postanowiłem przyjrzeć się bliżej. Jego podejrzenia okazały się trafne. Sam widzisz, że nawet zupełny ignorant dostrzegłby te ślady.

      Czarnecki nachylił się i obejrzał obiekt. Przy pierwszym kontakcie można by go pomylić z jakąś wysłużoną pomocą dydaktyczną dla studentów medycyny, ale przy bliższych oględzinach wątpliwości znikały. Na stole leżały poharatane kości przedramienia: promieniowa, łokciowa oraz kości śródręcza bez czterech palców. Zachował się jedynie, choć bez ostatniego paliczka, palec wskazujący.

      – Znasz już przybliżony czas… – Czarnecki urwał w pół zdania. – Chciałem powiedzieć zgonu ofiary, ale my przecież nawet nie mamy pewności że właściciel tej ręki nie żyje, prawda?

      – Właścicielka – odparł Krzywicki. – A przynajmniej z dużą dozą prawdopodobieństwa mogę twierdzić, że kości należą do kobiety.

      – Dobrze. Ale wracam do pytania. Czy mamy pewność, że ta osoba nie żyje? – Czarnecki skierował uwagę na podinspektora Zimnego.

      – Wiesz, że nie, Romek. I nie patrz tak na mnie. Zadzwoniłem do ciebie, ponieważ uznałem, że chciałbyś o tym wiedzieć. A te kilka dziwnych zgłoszeń…

      – Dobra. Konkretnie, panowie. Co tak naprawdę udało się ustalić? Robert?

      Krzywicki postawił kubek z kawą na skraju stołu. Wyciągnął papierosa z kieszonki fartucha i zapalił.

      – Po pierwszych oględzinach mogę stwierdzić, że kości z dużą dozą pewności należą do kobiety i są stosunkowo świeże. Bez badań laboratoryjnych nie umiem dokładnie określić, ale kolor, gęstość, spoistość czy śladowe pozostałości po innych tkankach sugerują, że mogą mieć maksymalnie kilka dni. Jeśli mówimy o ofierze, to powinniśmy jej szukać w ciągu ostatniego tygodnia.

      – Kiedy zaginęła ta zakonnica?

      – Trzy dni temu.

      – Zatem to możliwe?

      – Jak najbardziej.

      Czarnecki przez chwilę analizował słowa swoich ludzi. Upił kolejny łyk kawy.

      – No dobrze… – Zawahał się przez moment. – A te ślady?

      – Sam widzisz, Romek. – Doktor wymownie machnął ręką, w której trzymał tlącego się papierosa. – Są dosłownie wszędzie. Kości są podziurawione jak sito. To wygląda, jakby ten ktoś chciał dobrać się do szpiku.

      – I nie masz najmniejszych wątpliwości, że to…

      – Zawsze możesz poprosić o opinię stomatologa albo jakiegoś protetyka, ale obaj powiedzą ci to samo. To ludzkie zęby. Spójrz tutaj… – Krzywicki wskazał palcem wyraźnie umiejscowione zagłębienia – …albo tutaj. Albo tutaj. Ludzki zgryz jak w mordę strzelił, choć siła nacisku jak u pitbulla, tak swoją drogą…

      – Co chcesz przez to powiedzieć?

      – Że ktoś musiał być bardzo zdesperowany i głodny, aby tak potraktować te kilka kostek.

      – Pomyślałem o jakimś bezdomnym, ale wobec zniknięcia tej zakonnicy i tych dziwnych zgłoszeń… – Zimny sprawiał wrażenie, jakby się tłumaczył. – Dlatego wolałem zadzwonić do ciebie, Romek. Chyba nikt nie chce mieć w mieście kolejnej psychozy, zwłaszcza przed świętami.

      Czarnecki odstawił kubek na szafkę obok i potarł dłońmi zmęczoną twarz. Odetchnął głębiej, wypuszczając z ust obłoczki pary. Spojrzał po twarzach swoich ludzi.

      – Chciałbym wierzyć, że to jakaś bzdura, ale… – Inspektor przez moment zastanawiał się co powiedzieć, ale uznał, że ostatnią myśl zachowa dla siebie. – Dobra, panowie. Prześpijcie się. Spotkajmy sie w moim biurze o… – Spojrzał na zegarek, dochodziła szósta. – W południe może być?

      Mężczyźni zgodnie pokiwali głowami. Chwilę później wszyscy rozjechali się do swoich domów na zasłużony odpoczynek.

      Tymczasem kilkanaście kilometrów dalej, na skraju sosnowego lasu i miejskiego wysypiska, pierwsze promienie słońca przebiły się przez ośnieżone konary i spoczęły na zmrożonych szczątkach siostry Teresy. Ostatnie wilki już się nasyciły i sfora śladami samca alfa ruszyła w kierunku legowiska.

      ROZDZIAŁ 3

      Igor Brudny siedział w kuchni i w ciszy zajadał się jajecznicą na bekonie. Za jego plecami Oksana Szczypenko w ciepłym, kremowym szlafroku wkładała ostatnie brudne naczynia do zmywarki. W powietrzu unosił się zapach śniadania i jej perfum. Z radia sączył się przyjemny głos młodej dziennikarki, która prezentowała poranne wiadomości.

      Gdy Brudny schrupał ostatni kawałek przypieczonego bekonu i popił kęs mocną czarną kawą, poczuł na barkach delikatne dłonie swojej kobiety. Odetchnął głęboko. Oksana miała czarodziejskie ręce i kilkoma wprawnymi ruchami potrafiła ściągnąć z niego całe napięcie.

      Przez chwilę w milczeniu masowała jego kark i ramiona, a on wpatrywał się w zimowy krajobraz za oknem. Śnieg padał już trzeci dzień i całą okolicę pokryła gruba warstwa białego puchu. Brudny lubił śnieg, bo nawet taki ponury typ jak on musiał coś lubić. Oprócz Brudnego Harry’ego i jamesona oczywiście, które ubóstwiał od lat, choć nigdy nie nadużywał, traktując jak przyjemności, które należy sobie odpowiednio dozować, aby mu nie spowszedniały. Do tej pory z pełną premedytacją dozował sobie także czas, jaki ofiarowywała mu Oksana, ale od wydarzeń w Nietkowie

Скачать книгу