Sfora. Przemysław Piotrowski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Sfora - Przemysław Piotrowski страница 9

Жанр:
Серия:
Издательство:
Sfora - Przemysław Piotrowski

Скачать книгу

na nogi.

      – To ty w końcu masz teraz kogoś?

      – No w sumie to nie…

      – Julka, nie wnikam. To nie moja sprawa.

      – A ty nie masz jakiegoś przystojnego kolegi, który zna się na starych beemkach?

      – Wiesz, że nie mam zbyt wielu kolegów… – Brudny wyraźnie zaakcentował ostatnie słowo. – Zresztą jak cię znam, to niepotrzebna ci pomoc.

      – Aż ty! – Zawadzka kopnęła go pod stołem w piszczel. – Takie masz o mnie zdanie?

      – Aua, Julka! – syknął Brudny. – Pojebało cię?

      – Należało ci się.

      – Za co?

      – Za jajco.

      Komisarz Igor Brudny i podkomisarz Julia Zawadzka byli przyjaciółmi od wielu lat. Oboje nie do końca potrafili wkomponować się w otaczającą ich rzeczywistość i przypominali dwójkę outsiderów, którzy buntują się przeciw wszystkiemu i wszystkim. On, gburowaty i raczej przez kolegów nielubiany, ona ostra jak brzytwa baba z jajami, za którą kumple z komendy uganiali się z wywalonym jęzorem, nawet jeśli nie należała do okładkowych piękności z „CKM-u”. Przed laty, po jednej z wyjątkowo niebezpiecznych akcji, raz wskoczyli ze sobą do łóżka, ale to był pierwszy i ostatni taki numer. I nawet jeśli ona miała nadzieję na coś więcej, Brudny nie był w stanie jej tego ofiarować. Chyba nigdy do końca się z tym nie pogodziła, ale zaakceptowała decyzję byłego partnera ze służby, dzięki czemu mogli normalnie funkcjonować jako niezawodni przyjaciele. Ostatnio stali się sobie jeszcze bliżsi. Jak rodzina.

      Do stolika podeszła kelnerka z dwiema filiżankami kawy. Postawiła je na stole i zalotnie zatrzepotawszy rzęsami, odeszła przyjąć zamówienie z innego stolika.

      – Chyba masz branie… – skomentowała Zawadzka.

      – No na pewno. Z moją facjatą?

      – Wiesz… niegrzeczne dziewczynki lubią niegrzecznych chłopców. A ona nie wygląda mi na laskę przytulaskę.

      – Pozory mylą. Zresztą o czym my w ogóle gadamy?

      – No dobra. Jak pierwszy dzień po powrocie? – Julka upiła łyk kawy.

      – No jak? – Brudny prychnął. – Sama widziałaś. Śmiesznie.

      – Żeby nie było. Wtedy u ciebie to żartowałam z tym szpalerem i nie miałam pojęcia, że odwalą taki numer.

      Szpaler był pomysłem młodych wilków z komendy, którzy chcieli uhonorować starszego kolegę i koleżankę. Dopaść Rzeźnika z Nietkowa w takich okolicznościach to było naprawdę coś i choć Brudny robił wszystko, aby omijać temat szerokim łukiem, kolejne historie z udziałem jego i Zawadzkiej pączkowały bez ustanku. Komendant Ryszard Beryl ostatecznie klepnął pomysł, bo sam był zadowolony z tego, że jego człowiek ukatrupił jednego z największych i najbrutalniejszych seryjnych morderców w historii polskiej kryminalistyki, dzięki czemu on sam mógł brylować na salonach i chwalić się jego dokonaniami. Wszyscy obecni w budynku policjanci czekali więc na moment, gdy Brudny i Zawadzka wchodzili do komisariatu, i w umówionym czasie utworzyli policyjny szpaler. Brudny zdegustowany ich gówniarskim zachowaniem machnął ręką i chciał go ominąć, ale Zawadzka chwyciła go za przegub i zmusiła do przejścia wzdłuż szeregów. Powiedzieć, że czuł się jak skończony debil, to nic nie powiedzieć, ale ostatecznie przyjął od wszystkich gratulacje, w swoim stylu, na chłodno i z gburowatą miną. Tego dnia jego gruboskórność nikogo jednak nie raziła. Razem z Zawadzką byli gwiazdami.

      – A Beryl? Widziałaś, jak się zachowywał?

      – Miałam wrażenie, że nie wytrzyma ciśnienia, uklęknie i w końcu zrobi ci loda.

      Brudny roześmiał się, przez co rozlał trochę kawy. Odstawił filiżankę i wytarł dłoń.

      – No, odniosłem podobne wrażenie. Ale cóż, zebrał pochwały. Teraz przez następne pół roku będzie się prężył na każdym spotkaniu na górze. W sumie mam to w dupie. Wkurwia mnie co innego.

      – Co takiego?

      – Mam wrażenie, że wszyscy się za mną oglądają. Nawet ta kelnerka. Popatrz…

      Zawadzka dyskretnie zerknęła przez ramię. Młoda dziewczyna stała za barem i rozmawiała z dwiema koleżankami z pracy, co rusz energicznie gestykulując i wskazując na stolik, przy którym siedzieli.

      – Cóż, Igor… – Julka cmoknęła i westchnęła. – Teraz jesteś celebrytą. Może zgłoś się do sto dwudziestej siódmej edycji Big Brothera? Albo do Tańca z gwiazdami? – Ledwo powstrzymała się od śmiechu.

      – Bardzo, kurwa, śmieszne. Naprawdę chcesz mnie dobić?

      – Pociesz się, że Brudnego Harry’ego też w mieście wszyscy znali, a on wciąż skutecznie łapał złoczyńców. – Posłała komisarzowi hultajski uśmiech.

      – Widzę, że dziś u ciebie cięty humorek.

      – Ale co poradzisz, Igor? Musisz to zaakceptować. Stałeś się najpopularniejszym gliniarzem w kraju i wszyscy cię znają. Infiltracja i różne tajne operacje nie wchodzą w rachubę, ale rozpoznawalność też ma swoje dobre strony. Łatwiej ci będzie dotrzeć do ludzi, wielu chętnie pójdzie ci na rękę, a z przesłuchiwanymi szybciej skrócisz dystans. Zresztą popatrz na tego całego Rutkowskiego. Jego też wszyscy znają, a nie może opędzić się od kolejnych zleceń. Mało tego, zarabia na tym krocie.

      – Ech, Julka. Wiesz, że to nie w moim stylu.

      – Będziesz musiał się przestawić. Po prostu.

      – No nie wiem…

      – Ale czego nie wiesz, Igor?

      – Dobra, nieważne. Wzięłaś już jakąś sprawę?

      – Na razie nie. Muszę uporządkować zaległości. Tak naprawdę nie mam pojęcia, w co ręce włożyć. Część spraw przejął ktoś inny, reszta leży odłogiem. Ogólny burdel w papierach.

      – No, ja też…

      Brudny zawiesił głos, gdy poczuł w kieszeni wibrowanie smartfona. Wyciągnął go i spojrzał na wyświetlacz. Dzwonił inspektor Romuald Czarnecki. Odebrał.

      – Dzień dobry, inspektorze.

      – Dzień dobry, komisarzu.

      Jeśli Brudny nie miał w swoim otoczeniu kolegów, to Czarnecki – pomimo sporej różnicy wieku i zupełnie odmiennego rysu charakterologicznego – stał się dla niego kimś więcej. Bez jego pomocy nie miałby szans dopaść mordercy; bez zaufania, którym inspektor go obdarzył, być może na długie lata trafiłby za kratki, w końcu bez jego wsparcia w kluczowym momencie mógł stracić wszystko. Inspektor – komisarz. Wtedy tak się tytułowali

Скачать книгу