Ukochany wróg. Kristen Callihan

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Ukochany wróg - Kristen Callihan страница 3

Ukochany wróg - Kristen Callihan

Скачать книгу

czytając mnie jak tani tabloid. – Zresztą pewnie by to zrobił, gdybyś włożyła choć trochę wysiłku i zadbała o swój wygląd.

      – Już się rozpędził – usłyszałam znajomy głos nad swoją głową; po moim zdrętwiałym ciele przetoczyła się fala strachu.

      Macon opierał się ramieniem o brzeg szafki, a czarne oczy spoglądały drwiąco spod grzywy włosów w tym głupim stylu Zaca Efrona. Za każdym razem, gdy Macon Saint na mnie patrzył, czułam się jak kiełbasa na grillu. Fakt, wyglądał bosko, ale tak naprawdę chodziło o jego oczy. Przewiercał mnie tym spojrzeniem, wnikał pod skórę i dostawał się wprost do serca.

      Mama zawsze mówiła, że mam wyszukany sposób wysławiania się, no ale cóż, właśnie tak postrzegałam Macona. Mierzenie się z nim wzrokiem było niczym stawianie czoła szalejącej burzy: człowiek wychodził z tego bez tchu, poobijany i osłabiony.

      – Nie przypominam sobie, żebym zapraszała cię do tej rozmowy.

      – Nie potrzebuję zaproszenia – prychnął kpiąco. – A ty nie masz żadnej szansy z Hayesem. On lubi chude słodkie idiotki. Wiesz, stylówka Barbie.

      Czyli słyszał mój komentarz o Kenie. Jednak miałam to gdzieś i właśnie chciałam mu to powiedzieć, ale on jeszcze nie skończył. Stał tuż obok i sunął po mnie tym mrocznym, dzikim wzrokiem; nozdrza falowały.

      – W tej sukience wyglądasz jak ziemniak, Baker.

      Cholera! To straszne, od razu pożałowałam, że mam na sobie beżową dzianinową kieckę, a do niej kozaki do kolan w tym samym kolorze. I wkurzyło mnie, że pod tym taksującym spojrzeniem naprawdę poczułam się jak ziemniak.

      Ale nie miałam zamiaru pokazać tego Maconowi Saintowi.

      – Niektórzy z nas wiedzą, że wygląd to nie wszystko, Con Manie[2]. – Bo tym właśnie był, oszustem doskonałym, który wmówił wszystkim, że mają go uwielbiać. – Piękno przemija i twoja brzydota wewnętrzna w końcu wyjdzie na jaw.

      Wyprostował się, patrząc na mnie z uśmieszkiem.

      – Rozumiem, że jesteś z tych, co nie zwracają uwagi na wygląd i kochają kogoś wyłącznie za osobowość?

      Czułam, że to pułapka – nie wiedziałam tylko jaka ani jak jej uniknąć. Uniosłam jednak brodę i odparłam spokojnie:

      – Właśnie tak.

      Skinął głową, jak gdybym mu coś potwierdziła, i się nachylił. Większość chłopaków pachniała dezodorantem z supermarketu, a Macon cedrowym mydłem i feromonami „zerżnij mnie”.

      – Powiedz mi wobec tego, Ziemniaczku, czy to właśnie owo wewnętrzne piękno przemawia do ciebie z kalendarza pełnego zdjęć roznegliżowanych strażaków, który masz w swoim pokoju?

      Z twarzy odpłynęła mi cała krew, zostały tylko bolesne ukłucia. Macon uśmiechnął się okrutnie.

      – Nie wierzę, że lecisz na Hayesa z powodu jego porywającej osobowości. Zadzierasz nosa, chociaż ładny wygląd przemawia do ciebie tak samo jak do nas wszystkich. Ja przynajmniej mam jaja, żeby to przyznać.

      Co gorsza, miał rację. Trzasnęłam drzwiczkami szafki i odeszłam.

      – Dzięki za rozmowę, Ziemniaczku! – zawołał za mną prześmiewczo. I cholernie głośno. A gdy Macon Saint coś mówił, ludzie słuchali.

      Do obiadu wszyscy nazywali mnie Ziemniak. Kiedy następnego dnia kuchnia serwowała smażony ser i opiekane ziemniaczane kulki, w moją stronę pomknęły dziesiątki brązowych pocisków. Król Shermont nadał mi przezwisko, wszyscy pokornie je stosowali.

      Skutek tego był taki, że prawie zrezygnowałam z balu. W końcu wtrąciła się Sam. Wparowała do mojego pokoju i zaczęła gadać.

      – Nie daj mu się. To przecież tylko jego kolejny wygłup. – Patrzyła na mnie szaroniebieskimi oczami, w których malowała się szczerość. Wzięła mnie za rękę. – Poza tym super, że Saint nadał ci ksywkę. Nikomu innemu jej nie nadał. Nawet mnie.

      Zmarszczyła brwi, tak jakby nagle poczuła się pominięta i świadomość tego wykluczenia jej się nie spodobała.

      – Ziemniak to nie ksywka – warknęłam. – To obraźliwe przezwisko, i proszę bardzo, możesz je sobie zabrać w każdej chwili.

      – Nie. – Mocno pokręciła głową; jej proste włosy spływały teraz po plecach jak lśniąca fala. – Ja potrzebuję czegoś innego. Symbolu naszej głębokiej więzi, duchowego pokrewieństwa.

      – To może Zwierciadełko? – palnęłam bez namysłu. – Skoro oboje tak uwielbiacie się w nim przeglądać.

      Owszem, to nie było miłe. Policzki siostry pokryły się różem; wstała z mojego łóżka.

      – Sam, nie chciałam…

      – Nie – przerwała mi ostro. – Przecież tak myślisz. Saint ma rację: ty po prostu musisz dzielić ludzi.

      – I kto to mówi? – odpaliłam.

      – Zawsze wszystko zbywasz żartem – stwierdziła Sam, choć wcale nie żartowałam, i skrzyżowała ręce na piersi. – Wiesz, na czym polega twój problem? Że nie umiesz grać w tę grę.

      – Grę? Życie to nie gra.

      – Gówno prawda. Życie to gra, tak było i zawsze będzie. Uśmiechaj się, nawet jeśli nie masz ochoty, zabiegaj o sympatię ludzi na stanowiskach, żeby ci pomagali albo trzymali twoją stronę – wyliczała, odginając palce. – Gdy już uznają cię za miłą, uczciwą i pomocną, dostaniesz wszystko, co chcesz.

      – To właśnie powinnam robić? Udawać kogoś innego i knuć?

      Wzruszyła ramionami.

      – Tak właśnie postępują ludzie sukcesu. Snują intrygi, zawierają sojusze, realizują plany.

      – Jeśli to nazywasz sukcesem, to ja dziękuję. Wolę porażkę; przynajmniej będę żyła w zgodzie ze sobą.

      Sapnęła.

      – Możesz sobie być arogancka, ale i tak wiem, że po prostu boisz się pójść na bal bez pary – oznajmiła i wyszła.

      To przeważyło: nie chciałam, żeby ktoś nazwał mnie tchórzem.

      Wybrałam się z mamą na zakupy. Zdecydowałam się na klasyczną sukienkę, wąską, do ziemi, z zielonej satyny, z króciutkimi rękawkami. Wydawało mi się, że moja figura jest zbyt wyeksponowana, i czułam się śmiesznie, ale mama zapewniała, że wyglądam prześlicznie.

      Poszłam sama. Oczywiście nie tylko ja byłam bez pary, ale i tak strasznie się denerwowałam, gdy kroczyłam głównym korytarzem do hotelowej sali, w której odbywał się bal.

      Tam go zobaczyłam.

      Macon stał znudzony obok grupki przyjaciół, sam pośród nich. Nie wiem,

Скачать книгу