Ukochany wróg. Kristen Callihan
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Ukochany wróg - Kristen Callihan страница 9
DeeLight do SammyBaker: W końcu będziesz musiała się pojawić. I pamiętaj: mam noże. Ostre jak cholera.
DeeLight do SammyBaker: Mówiłam ci, że umiem w minutę poćwiartować nimi kurczaka?
DeeLight do SammyBaker: Tchórz!
Zawsze mi się zdawało, że wiem, co to desperacja, ale teraz staje się jasne, że guzik się na tym znam. Desperacja, jak właśnie się dowiedziałam, powoduje, że spinają ci się wnętrzności i trzęsą ręce. Że ci niedobrze. Mam ochotę zrobić to samo, co Sam: wyparować. Dobry Boże, czy mógłbyś wysłuchać moich modlitw i sprawić, żebym zniknęła?
Gdy obiecywałam odnaleźć siostrę, nie dotarło do mnie, że skoro przekierowała połączenia i wiadomości pod mój telefon, to ja też nie będę w stanie się z nią skontaktować. Nie wiem, jak mogło mnie tak zamroczyć, to wszystko przez tę rozmowę z Maconem po dziesięciu latach. Jedyne, co mi pozostało, to tylko odwiedzić jej wszystkie stare kryjówki i obdzwonić przyjaciół.
Szukałam Samanthy całą noc, ale wciąż była „zaginiona w akcji”, przepadła jak kamień w wodę. Serio, trzeba mieć talent, żeby tak po prostu wymiksować się z życia. Chciałabym móc powiedzieć, że to coś nowego, zaskakującego, ale nic z tych rzeczy. W świecie mojej siostry to ona jest słońcem, a wszyscy inni najwyżej krążą wokół niej. Potem muszę sprzątać cały bajzel, jakiego narobi, i brać winę na siebie.
Kryłam ją zawsze, odkąd pamiętam, od dziecka. Rodzice przyjmowali za pewnik, że to ja będę tą mądrzejszą, że zdołam utrzymać siostrę z dala od kłopotów. Trudno wyzbyć się takiego nawyku.
No i chodzę po kuchni zalanej słońcem, mam zimne i lepkie palce, a żołądek tak zaciśnięty, że nawet puszyste rożki cytrynowe, które zrobiłam w ramach uspokojenia, wcale mnie nie kuszą. Choć na pewno są pyszne.
Ale zamiast się nimi delektować, ściskam telefon, powtarzając sobie, żeby nie wybierać tego numeru – i w końcu jednak to robię. Zawsze mi zależało, żeby moi rodzice, zwłaszcza mama, byli szczęśliwi, żeby mogli być ze mnie dumni. To nie ma nic wspólnego z logiką, to jedynie głęboko zakorzeniona potrzeba emocjonalna. Nie chcę rozczarować mamy.
Zimny pot spływa mi po plecach, gdy słyszę powtarzający się sygnał w telefonie.
Nie odbieraj. Nie odbieraj. Nie odbie…
– Dzień dobry, kochanie – wita się ze mną, wyjątkowo promienna jak na tę wczesną porę. – Właśnie o tobie myślałam.
– O masz! A co znowu?
W jej głosie wibruje rozbawienie.
– Nic; zwyczajnie myślę o tobie. To chyba miłe.
– Pewnie tak. Ale od razu się zastanawiam, czy przypadkiem coś się nie stało.
– Straszna z ciebie pesymistka, kochanie. Zapewniam cię, że zawsze myślę o tobie w kontekście przyjemnych rzeczy.
Prycham, przemierzając kuchnię tam i z powrotem.
– Jestem pragmatyczką, nie pesymistką.
– Doprawdy? – pyta z wyraźnym powątpiewaniem. – I ty w to wierzysz?
Tylko ona to potrafi: drażni się ze mną, a mnie robi się lżej na duszy. Nawet teraz uśmiecham się mimo niepokoju.
– Tak, bo moje najczarniejsze przeczucia prawie zawsze się sprawdzają. Po prostu je przewiduję – mamroczę, uśmiech przygasa. Odchrząkuję, opieram się o blat i rzucam się na głęboką wodę. – Mamo, rozmawiałaś może ostatnio z Sam?
– Nie, skarbie. Nie miałam od niej wiadomości już od tygodnia. – Śmieje się lekko. – Czyli jak zwykle. A czemu pytasz?
Ponieważ chciałabym ją udusić gołymi rękami.
– Bez konkretnego powodu. Po prostu… takie tam, drobne siostrzańskie sprawy. – Odchrząkuję znowu. – Mamo, strasznie cię przepraszam, ale muszę odwołać dzisiejszy obiad. Ja… jeden z kolegów z pracy jest w trudnej sytuacji i nie ma nikogo, kto mógłby pomóc.
Najgorsza wymówka świata, kulę się ze wstydu.
– W porządku, kochanie. Możemy przenieść nasze plany na weekend, będzie więcej czasu. W ogóle się tym nie przejmuj. Przyjeżdża do mnie JoJo, dotrzyma mi towarzystwa.
JoJo jest najbliższą przyjaciółką mamy i jej wspólniczką we wszystkich niecnych działaniach. Aż boję się zostawić je razem same, zwykle oznacza to chaos.
– Jedziemy do Santa Barbara – kontynuuje. – Sama się wprosiła.
Właśnie dlatego lubię swoją mamę. Zwykle bywa tak, że wprawdzie kochasz swoich rodziców, ale niekoniecznie ich lubisz. A ja ją serio lubię. Uwielbiam z nią rozmawiać, siedzieć w kuchni i sycić się jej kojącym, ciepłym głosem, który otula mnie jak ukochany kocyk z dzieciństwa.
Futerał komórki trzeszczy w moim uścisku.
– Dzięki, mamo. To byłoby cudownie. Ale gdyby Sam się dziś pojawiła, proszę, daj mi znać. I… nie wypuszczaj jej, dopóki nie przyjadę.
Długa cisza i dopiero wtedy odpowiedź.
– Odwołujesz obiad z jej powodu, prawda?
No tak, z tą prośbą o przyskrzynienie Sam to już przesadziłam. Dobra, poudaję debila.
– Co? Nie, oczywiście, że nie. Weź daj spokój.
– Delilah… Nie okłamuj mnie.
– Przysięgam, mamo – mówię i odruchowo krzyżuję z tyłu palce, chyba nigdy się tego nie oduczę. – Naprawdę, muszę pomóc… przyjacielowi. – To określenie w zestawieniu z Maconem brzmi jak paradny żart, ale trudno. – Chociaż faktycznie nie mogę się skontaktować z Sam, żeby ją powiadomić, bo… przekierowała połączenia pod mój telefon, więc sama rozumiesz, nijak nie dam rady się do niej dobić.
Wzdycha ciężko.
– Ta dziewczyna wpędzi mnie do grobu.
Niekoniecznie to chciałam usłyszeć.
– Naprawdę tak się przejmujesz, gdy Sam ładuje się w kłopoty? – Muszę wiedzieć, jak daleko mogę się posunąć, choćby dla własnego spokoju.
Kolejne westchnienie.
– Oczywiście, że tak. To przecież moja mała córeczka, tak jak i ty.
– Zgadza się. Ale wiesz, mamo, może przyjść taki moment, kiedy Sam tak narozrabia, że już się nie wywinie. – Bo na przykład Macon Saint wpakuje ją za kratki. Gdyby nie moja niechęć do niego, nawet bym mu przyklasnęła. – Może byłoby lepiej –