Ukochany wróg. Kristen Callihan
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Ukochany wróg - Kristen Callihan страница 8
Pomyślałem o zegarku matki i ogarnęła mnie wściekłość. Był zupełnie nie w moim stylu, ale gdy na niego patrzyłem, gdy go trzymałem, czułem, jakby matka była tuż obok.
Nigdy nie łączyła nas mocna więź, zajmowały ją własne problemy. Ale miałem również dobre wspomnienia: jak trzymała mnie na kolanach, głaskała mnie po włosach, jak mi czytała. I w każdym z nich widzę jej zegarek na szczupłej ręce. Teraz, gdy go straciłem, mam poczucie, jakbym znów stracił matkę. W piersi rozlewa się silny ból.
Pieprzona Samantha. Dopiekła mi na wiele sposobów. Najgorsze jednak jest to, że sam jej na to pozwoliłem. Była ostatnią osobą z długiego szeregu ludzi, którym zaufałem, a oni mnie zdradzili.
– Nie – warczę, gdy przypominam sobie, że North czeka na odpowiedź. – Nie mogę jej odnaleźć.
Wzdryga się, zaciska szczęki.
– To moja wina.
– Twoja? Niby dlaczego?
Krzyżuje ręce na piersi, ma zaciętą minę.
– Jestem twoim ochroniarzem. Jeśli coś ci się stanie pod moim nadzorem, ja ponoszę odpowiedzialność.
Zmęczony, ostrożnie kładę ręce na brzuchu. Wszystko mnie boli, ale i tak jest lepiej.
– Nie ponosisz, jeśli nie pozwalam ci rzetelnie wykonywać pracy. A to przecież ja byłem na tyle głupi, żeby zaufać tej złodziejce i zostawić ją tutaj samą.
Trzeźwą ocenę przyćmiła chwila nostalgii. Zobaczyłem Sam i przypomniałem sobie… wszystko.
North chyba chce protestować, ale ostatecznie nic nie mówi, tylko tak jak ja patrzy w okno.
– Skoro nie odnalazłeś Samanthy, kim był ten duch?
Wykrzywiam wargi, ale to nie uśmiech. Jestem zbyt… poruszony.
– To Delilah.
Już samo wymówienie jej imienia ma wielką moc, tak jakbym ryzykował, że ją tu wyczaruję. W myślach strzelam się w pysk – leki przeciwbólowe, które biorę, wyraźnie robią mi sieczkę z mózgu – ale i tak nie potrafię pozbyć się uczucia, że jakoś jest obecna przy mnie, zagląda mi przez ramię, marszczy brwi.
Przez jedną krótką sekundę widzę ją bardzo wyraźnie – stoi w tej zielonej satynowej sukience, opinającej się na krągłościach. Złotobrązowe oczy płoną nienawiścią, twarz ciemnieje ze złości.
Nawet wtedy, choć miałem siedemnaście lat, zachwyciłem się nią w tym gniewie. Tkwiłem jak sparaliżowany, niezdolny wykrztusić słowa, zbyt rozpieprzony tym, co mi powiedziała.
Ostatnia rzecz, jaką od niej usłyszałem, to że jestem nikczemnikiem i mnie nienawidzi. Mówiła to bardzo szczerze, z głębi serca.
Oblizuję wyschnięte wargi.
– Siostra Sam – dodaję.
North unosi wysoko brwi.
– To Samantha ma siostrę? – pyta przerażony.
– Spokojnie, są zupełnie różne. – Wzruszam ramionami, ból prawie się nie odzywa. – Delilah jest… – Psiakrew, nawet teraz odzywa się we mnie tamten nastolatek i razem z nim zastanawiam się, jak ją opisać. – Bezpośrednia.
North patrzy na mnie, jakby mi odbiło. Tak się czuję.
Znów wzruszam ramionami, próbuję raz jeszcze.
– Delilah zawsze jest sobą i mówi to, co myśli. – Nieważne, jak mocno cię to zaboli. – Nie obchodzi ją, czy zrobi na tobie wrażenie, czy nie.
– Wygląda na to, że całkiem dobrze ją znasz.
Czy znam Delilah? Oczywiście, nawet jeśli to ją wkurza. A ona zna mnie. Dziwny ucisk w piersi, trochę ekscytacja, trochę odraza – tak jakby mnie obnażono, a ja nie byłbym pewien, czy mi się to podoba, czy nie.
– Razem dorastaliśmy. Sam, Delilah i ja.
Troje cholernych muszkieterów. Bo chociaż Sam i ja zachowywaliśmy się jak gnojki i próbowaliśmy wykluczyć Delilah z naszego kręgu, ona zawsze była częścią tego równania. Zawsze.
– I Delilah wie, gdzie jest Sam?
– Twierdzi, że nie ma pojęcia. – Cholera, kompletnie zesztywniał mi kark; podnoszę rękę, żeby go rozmasować; żebra gwałtownie protestują.
North mruży oczy. Widzi, że coś mnie boli, ale na szczęście nie reaguje.
– Powiedziałeś, że Delilah wali prawdę w oczy. Czyli jej wierzysz?
– Niestety tak. – Znów patrzę na ocean; cały mój świat stanął na głowie. – Jeśli Delilah nie da rady znaleźć Samanthy, nikt jej nie znajdzie. – I zegarek matki przepadnie na amen. Nie zdziwiłbym się, gdyby Sam już go zastawiła.
Wściekłość prawie mnie dławi. Diablica zabrała mi zbyt wiele: wspomnienia, bezpieczeństwo. Nie zamierzam jej wybaczyć. Muszę zadzwonić na policję. Muszę odzyskać rodzinną pamiątkę i przestać myśleć o pewnej pyskatej babce i jej głosie, kojarzącym się z miodem i arszenikiem.
Delilah.
Imię wiruje w mózgu, rozpycha się, zakotwicza. Ona tu przyjdzie – sama lub z siostrą. Zakładam, że raczej sama. Nawet jeśli tego nie przyzna, to wie równie dobrze jak ja, że gdy Samantha daje nogę, żadna siła nie ściągnie jej z powrotem. Wróci, dopiero gdy będzie na to gotowa.
Tak czy inaczej, stanę twarzą w twarz z Delilah. Moim odwiecznym wrogiem. Jedyną osobą, której nie byłem w stanie ignorować, bo jakimś cudem udawało jej się sforsować każdą zaporę, jaką stawiałem.
A teraz przyjdzie na mój teren. To idiotyczne, ale właśnie na tym się skupiam: jak ona teraz wygląda? Czy nienawidzi mnie tak jak kiedyś?
Wyjmuję z kieszeni portfel, a z niego wytartą wizytówkę.
Dear Delilah Catering Co. Soczysty oranż na ciemnoróżowym tle. Kolory są zbyt krzykliwe jak na nią, ale staromodny wzór wizytówki to kwintesencja Delilah – kobiety, która w zdenerwowaniu przybiera ten swój formalny ton.
Uświadamiam sobie, że uśmiech błąka się po moich ustach, i to mnie denerwuje. Nie będę się znów roztkliwiał. Jedna z sióstr Baker już mnie okradła, teraz pojawi się druga, według której mam nikczemną duszę. Na pewno będzie się stawiać i bronić Sam, kolejny raz chroniąc tę oszustkę.
To też mnie wpienia. Ale nic nie poradzę: żołądek ściska mi się na samą myśl o tym spotkaniu. Wysyłam Delilah swój adres i piszę, żeby była u mnie o piątej w dniu deadline’u. Nie mogę się oprzeć i dodaję: „W przeciwnym razie…”, bo wiem, że ją to zajeży. W odpowiedzi wysyła emotkę przewracającą oczami i każe mi się odwalić, żeby mogła w spokoju zająć się ciastem.