Przedwiośnie. Stefan Żeromski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Przedwiośnie - Stefan Żeromski страница 19
— Słysz, towariszcz! Ty nie szumi. Bolsze pomołcziwaj[151]. A co będzie jeśli z powodu głupiej walizki do czrezwyczajki zajedziesz, zamiast do twojej tam Polski?...
Seweryn Baryka pokiwał posępnie głową. Zamyślił się głęboko. Westchnął. Odeszli w milczeniu. Już za drzwiami gmachu kolejowego Cezary mruknął:
— Nie będziesz miał antypiryny na twoje bóle głowy. Bodaj to! Nie będziesz miał aspiryny. Nie mamy tej walizki!
— Przeczekam i to. Ale powiedz, powiedz, Czaruś... „Pilnowałem jak oka w głowie” tamtej broszury. Była ze mną w kilku setkach przygód, gdzie śmierć w oczy zaglądała. A tu w taki głupi, w taki strasznie głupi sposób nie dopilnowałem. Jakże można było zawierzyć! Cóż też za stary osioł ze mnie! Nie zostawię ci tej książeczki...
— Dzieciństwo, tatuś...
Cezary chciał jeszcze dodać, że przecie wie, co jest w tamtej broszurze, lecz zamilkł spojrzawszy na twarz ojca. Brnęli poprzez kałuże i świeże śniegi dążąc do swego noclegu.
Oczekiwanie na nowy repatriacyjny pociąg do Polski potrwało, niestety, tygodnie. Długie i ciężkie tygodnie. Ukarani za pychę posiadania czystych koszul na zmianę, chodzili teraz w brudnych i nie wywijali bliźnim przed nosem chustkami do nosa. Pokosztowanie rozkoszy burżuazyjnych wymysłów przyprawiło ich o żal dokuczliwy, gdy tych wymysłów zabrakło. Nie mieli już nic a nic do spieniężenia, gdy wyczerpały się pieniądze, które zachowali byli przy sobie. Gospodarz, krawczyna „rodem z Warszawy”, ani myślał trzymać ich w swej izbie, gdy się dowiedział, że im czemodan zasekwestrowano[152]. Imali się najordynarniejszej pracy, ażeby przetrwać czas tak trudny. Wystawali na zmianę przed urzędem polskim oczekując na wiadomość o pociągu, istotnie jak żebracy. A nie można było nic przedsięwziąć — chyba iść piechotą o kiju na zachód. Na to starszy sił nie miał. W dodatku wciąż zapadał na swe niemoce. Trzeba było podczas gorączkowania układać go w pewnej dziurze pod schodami, gdzie za dnia pozwalano choremu spoczywać. Setki ludzi przebiegały po tych schodach tuż nad głową Seweryna, a młody musiał się temu przysłuchiwać z zaciśniętymi zębami i pięściami. Gdy się stawiał w urzędach bolszewickich i próbował domagać się pomieszczenia, traktowano go opryskliwie, choć się przechwalał i rekomendował swymi poglądami, a nawet czynami rewolucyjnymi w Baku. Był jednak polskim repatriantem. Znano się na takich farbowanych lisach. Nic nie mógł wskórać. Rodacy zaś nie kwapili się z pomocą, skoro o nią sam nie zabiegał.
W tym czasie zbliżył się duchowo do ojca, jak swego czasu do matki. Głęboka żałość i dojmujące ssanie wewnętrzne bolesnej litości łączyło się i przeplatało z żądzą życia. Cezary patrzał teraz na rozmach rewolucji w jej pierwszym rozkwicie. Uczył się organizacji rozmaitych: rtuczeka i gubczeka, gubispołkom, narobraz, narkompros, sownarkom[153] Zdarzało mu się widywać marynarzy o kwadratowych lub kulistych facjatach, spalonych i rudych jak rondle, pędzących automobilami poprzez miasto Charków — dokądś, w jakimś kierunku. Biła od nich potęga ludzka, męska, niezłomna. Śpiewali swoje rewolucyjne pieśni, wyhodowane w poświstach wichrów na zrewoltowanych pancernikach, kiedy to oficerom, którzy ich ongi łomotali po tychże kwadratowych i kulistych kufach, przywiązywano wielkie, stożkowate armatnie kule do nóg i puszczano na głębinę, ażeby tam na dnie Czarnego Morza „potańcowali maleńko”. Odwiedzał sale mityngów, nabite nie przez Tatarów i Ormian zjuszonych na siebie, jak to miało miejsce w Baku, lecz przez lud pracujący ruski, małoruski, rumuński, żydowski, polski, jaki kto chce, lecz jeden, niepodzielny, robotniczy. Słuchaj tutaj mówców pierwszorzędnych, wszystko jedno jakiej proweniencji[154], lecz wysuwających i rozwijających rzecz rewolucji w sposób nieubłaganie logiczny, jasny, niezwalczony. Zachwycał się szczególniej mówcami pochodzenia żydowskiego. Ci z fenomenalnym jasnowidzeniem ujawniali geniusz swej rasy, zdolność docierania do najgłębszej, najostatniejszej iścizny[155], do samego sedna spraw ludzkich — odsłaniali słabość i miejsca chore, zgniłe, obumarłe konającego świata burżuazji i ofiarowywali pracującemu ludowi swe najtrafniejsze pod słońcem rozumowanie o istocie i potędze przewrotu, który się właśnie dokonywał.
Gdy się znajdował w tłumie słuchaczów[156], w ciżbie robotniczej, która za każdym zbawczym sylogizmem[157] mówcy ciężko a zarazem radośnie wzdychała, gdyż te spokojne wywody zdejmowały, zdawało się, z ramion przeogromnego pogłowia skrzywdzonych ciężar niedoli, przymus, przekleństwo i sam nieszczęsny los bytowania w jarzmie — Cezary wzdychał również ciężko jak oni. Jakże w takich momentach pragnął rozstać się z ojcem, wyprawić go w ów świat nieznany, w krainę mitycznej Polski, a zostać tam, wśród rozumnych i silnych! Jakże pragnął dołożyć ramienia do pracy nad realizacją dzieła, nad skruszeniem aż do podwalin świata starego łotrowstwa! Podziwiał i uwielbiał niezrównane zjawisko przewrotu, ukazujące się oczom ludzkim w czynie najpotężniejszym od zarania świata a wysnutym z logicznych przesłanek genialnego geometry[158], który inaczej niż wszyscy dotychczas, niż najpotężniejsi z tyranów, podzielił i pomierzył okrąg ziemi swym systemem triangulacji[159] na niewidziane.
Ale gdy młody entuzjasta wracał do dziury pod schodami, czuł, że nie da rady. Ten ojciec, przychodzień mało znany, to nie było jestestwo bierne i czujące jedynie, jak matka. To był przeciwnik czynny. To był rycerz. Z jego ran, których na ciele miał pełno, sączyła się nie tylko krew, lecz jakoweś światło uderzające w oczy. On nie tylko wierzył w coś innego, lecz śmiał inaczej świat kształtować. To, co mówił, było mgliste, wymyślone z rozbitej głowy, nawet śmieszne, ale z tym trzeba było potykać się, zaiste, na szpady. Czyż ten ojciec był burżujem, stronnikiem bogaczów i pochlebców bogaczów? — Nie. Czy był stronnikiem starego porządku rzeczy? — Nie. Jakże tedy — dlaczego nie chciał współpracować w sprawie przewrotu? Znał przecie tę potęgę, która wyzwalała robotników świata z pęt ucisku przemysłowców i zdzierców. Bywał na wszelakich wiecach w Moskwie i słuchał najciekawszych referentów. Nie tylko tyle; w drodze swej do Baku przewędrował całą Rosję, przewiercił ją jak ów małż niepozorny, skałotocz–palczak[160], który w ciemności swej przeszywa potężne skały. Znał nie tylko zewnętrzne agitacyjne mityngi i półzewnętrzne urzędy, na starych oparte śmieciach, lecz i tajne kancelarie nowych despotów, szpiegowskie zakamarki i obmierzłe więzienia, gdzie wskutek podejrzeń i na zasadzie szpiegowskich doniesień siadywał ramię w ramię z tymi, których po to wyprowadzano na światło, ażeby ich zgładzić. Znał piwnice zalane i zachlastane krwią i cuchnące od trupów. Powiadał, iż ten to trupi zaduch przeszkadza, żeby moskiewskie powietrze można było wciągnąć wolnymi i szczęśliwymi płucami. W tym zaduchu po masowych i sekretnych morderstwach, pośród krwawych orgii nie można się modlić wielkim tłumem: „Ojcze nasz, któryś jest w niebie...” „W Moskwie — mówił — cuchnie zbrodnią. Tam wszystko poczęte jest ze zbrodni, a skończy się na wielkich i świetnych karierach nowych panów Rosji, którzy zamieszkają w pałacach carskich i jusupowskich[161], odzieją się w miękkie szaty i stworzą nową, czynowniczą i komisarską arystokrację, nową nawet plutokrację, lubującą się w zbytku i zepsuciu starej. Plebs będzie mieszkał po norach i smrodliwych izbach. Tam nie zaczęło się od budowania, od przetwarzania rzeczy lichych na lepsze, lecz od niszczenia, nie z miłości,
151
152
153
154
155
156
157
158
159
160
161