Kobieta bez skazy. Gabriela Zapolska

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kobieta bez skazy - Gabriela Zapolska страница 4

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Kobieta bez skazy - Gabriela Zapolska

Скачать книгу

pan! Nie wolno mi tego słuchać!

      Zwykle odnosi to wręcz przeciwny skutek. Atak staje się silniejszy i bardziej wzmocniony. Wtedy ja z mej roli walczącej ofiary przechodzę w jawnie stojącą nad samą przepaścią. Zrywam się i wołam urywanym głosem:

      – Idź! Idź!…

      Rzucam się ku drzwiom sypialni, za któremi niknąc, odwracam się (bardzo ładną linją) i posyłam ręką pocałunek.

      – Jest to ostatni – idź!…

      I ginę – zamykając drzwi demonstracyjnie na klucz…

      Scena taka doskonale robi. Indjanin jest wzburzony i niewymownie rad ze siebie, czując się niebezpiecznym. Ja jestem seine et sauve i mam znów pretekst do dalszego ciągnięcia stosunku. Zwykle bowiem witam indjanina, „jak gdyby nic”… i rozmawiam z nim obojętnie, siląc się jakby na wytworną grzeczność. Tem derutuję go zupełnie i podniecam do ponownej sceny, która nadzwyczaj szybko ma miejsce…

      Dopiero w tej chwili opamiętuję się, że odkrywam przed tobą moje tajemnice. Ale trudno. Listu nie będę niszczyć, a potem szło mi o to, aby przedstawić ci mój ubiegły stosunek do Sitnickiego w odpowiedniem świetle. – Niestety! Piszę „ubiegły”, bo właściwie będzie to już ubiegła, uciszona rzecz. Czuję to doskonale. To tylko sprawdza, jak bardzo przeczucia moje się sprawdzają. Spotykam tedy Sitnickiego. Bardzo się rozzłocił, widząc mnie z daleka. Szybko spojrzałam do szyby wystawowej, czy jestem en forme, i wyciągam rękę ruchem miłego kota.

      – Zgadnij pan, skąd idę?

      Halski powiedziałby bezczelnie: „z randki”. Sitnicki jednak przysłania oczy siatką rzęs i milczy.

      – No… zgadnij pan!

      – Nie wiem. Z parku, z kościoła…

      (Uważasz, nastrój delikatny).

      – Myli się pan, ale w części. Powracam nie z kościoła, ale z kapituły.

      – ?…

      – Tak. Wydano mi tam wyrok rozwodowy. (Kłamię, ale umyślnie. Chcę bić od razu w największy dzwon).

      – ?…

      – Nie wierzy pan?

      – Proszę pani – wszak rozwodów niema w naszym kościele.

      – Ale są unieważnienia małżeństwa. – No, więc unieważniono moje małżeństwo.

      – Z panem Bohuszem?

      – A z kimże? Więcej mężów nie miałam.

      I dodaję z całą perfidją:

      – Dotychczas.

      I patrzę mu prosto w oczy. Chcę na tej ładnej twarzy, która się tak umie mienić w chwili pożądania, zobaczyć jakąś radość, coś z mogącej się ziścić wreszcie nadziei.

      Subtelnie rzeczy biorąc, jakby jakieś rozczarowanie przesuwa się pod skórą.

      – A!… A!… Należy zatem powinszować pani!

      Przyjmuję to powinszowanie.

      I w jednej chwili czujemy oboje, że nie mamy sobie nic do powiedzenia. To powinszowanie zamknęło w sobie wszystko. Ekstazy i konieczne ich wyniki. Wszystko pryskało cichutko. Mimo to wymówiłam prawie machinalnie:

      – Będę teraz na wydaniu!…

      Śmiałam się trochę złośliwie. Postanowiłam rzucać to zdanie teraz w oczy każdemu z mych partnerów. Wbiłam swój wzrok w jego twarz. Uczułam, że przesunął się po jego ustach jakby wyraz niesmaku. Usiłował jednak stanąć na wysokości sytuacji…

      – Będzie pani w trudnej sytuacji…

      – ?…

      – Tak. Bo panna jest bardziej nieobliczalną, niż mężatka, a mniej znów od mężatki oblicza.

      – Czyli że…

      Czułam, że nie wie, jak wybrnąć z aforyzmu, który gdzieś wyłowił, a zastosował jedynie dlatego, aby ot coś powiedzieć.

      Na szczęście nadjechał automobil, zatrąbił, zaryczał, otulił nas wonią pranych rękawiczek i zdawało się nam przez chwilę, że jesteśmy w Nicei. Pospiesznie zaczęliśmy się żegnać.

      – Do widzenia!

      – Pani w którą stronę?

      – W przeciwną.

      – Ja także!

      I już nas przed sobą nie było.

      Tylko – wiesz – pocałował mnie w rękę. I to pocałował uczciwie, solidnie, jakby jakąś mamusię, albo coś w tym rodzaju. Z przyzwyczajenia odwróciłam dłoń, podsuwając ten płateczek ciała, który tak ładniutko pachnie przy zapięciu rękawiczki. Indjanin złożył pióra, strząsnął je zupełnie. Był dobrym znajomym, niczem więcej.

      Nawet nie było i śladu choćby amitié amoureuse. Dziękuję! Jeśli tak dalej pójdzie! Wiem – dla pocieszenia powiesz mi, że mam w perspektywie owo zamążpójście z możliwą sytuacją moralną, materjalną et tout le tremblement.

      Ha! No!… Zapewne i to coś znaczy, zwłaszcza, że niema nic innego w możliwości. A więc trzeba płynąć w tym kierunku i przypomnieć sobie sposoby i sposobiki z moich lat panieńskich. Wtedy to na wdzięczne dekolciki i wabne linje spódniczek złowił się pan Bohusz. Wydała mi się ta ręka złotołuską i tylko troszkę mnie to dręczyło, że zdawał się wstępować w owo małżeństwo z pewną niedbałą nonszalancją. Miałam wrażenie, iż mówi sobie na wzór jednej z postaci Plauta: „Nie trzeba wybierać pomiędzy kobietami – wszystkie są nic warte”. I brał mnie jako pierwszą lepszą z brzegu. Może być, iż moje lat ośmnaście i rozkoszny zapach mej młodości grał tu dużą rolę, wspartą dekolcikami i opiętemi sukienkami. Dość, że było coś, czego teraz będzie trudno użyć za przynętę. A może… połączenie heliotropu i sweet pea zastąpi! Nie, nie sądzę. Kto wie, może piękny Sitnicki miał rację, mówiąc, że panna jest bardziej nieobliczalną od mężatki, tylko mniej od mężatki oblicza… Tylko żeby obliczać było co!

      Twoja

      Rena.

      List siódmy

      Ciągle mnie gromisz za to, że tak lekko biorę całą sytuację. Ależ na Boga, czegóż pragniesz, niewiasto cnót pełna? Śmieję się, szydzę, ale do ciebie. Nawet przed Kryształowiczem, moim adwokaciną, mówię o wizytach moich w kapitule z należnym respektem. Nie mówię nigdy „rozwód”, tylko „unieważnienie małżeństwa”, skoro postanowiono, że to nie obraża przysłowia o nierozwiązalności tego węzełka, którego w niebie trudnią się specjalnie zawiązywaniem kunsztownem. Każesz mi cierpliwie czekać na los i zachowywać obecnie decorum bardziej, niż kiedykolwiek. Zakazujesz mi przyjmować sam na sam mężczyzn

Скачать книгу