Kobieta bez skazy. Gabriela Zapolska

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kobieta bez skazy - Gabriela Zapolska страница 6

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Kobieta bez skazy - Gabriela Zapolska

Скачать книгу

style="font-size:15px;">      Tak, Helu.

      Twoja

      Rena.

      List dziewiąty

      Znów pytasz o Halskiego? Chcesz wiedzieć? Nie widziałam go. Przyczyna? – Oto wyjechał, rozumiesz mnie? Wyjechał do Warszawy. Dowiedziałam się o tem od Maryli, którą spotkałam wczoraj na ulicy. Zatrzymuje mnie i mówi: „Twój Halski wyjechał”. – Zrobiło mi się tego ten – rozumiesz… o! ale bardzo mało. Ale zaraz odpaliłam: „Jakto – mój”? – Robię minę pełną godności. Nie lękaj się. Ja wiem, że należy nawet cień ze siebie strącać. I patrzę na nią – wiesz – temi mojemi niedobremi oczyma, któremi potrafiłam w ostatnich czasach uprzyjemniać panu Bohuszowi obiady rodzinne. Ona zmieszała się trochę.

      – No… mówię dlatego, ponieważ wszyscy wiedzą…

      – Co?

      – Qu' il te fait la cour.

      (Czy zauważyłaś, że jeśli się chce powiedzieć jakie bezeceństwo, albo osłodzić jaką pigułkę, to najczęściej mówi się to po francusku).

      – A więc?

      – Qu' il te fait la cour.

      Wstrząsam lekko ramionami. Ona zaraz szybko dodaje:

      – Ach!… pour le bon motif

      Aluzja do mego rozwodu i możności wyjścia za mąż.

      Dystyngowanie uśmiecham się słodko-kwaśno.

      – Jakże mogłoby być inaczej.

      Maryla, która także często otwiera komnaty Safony, a lękam się, czy nie jest na punkcie zgubienia do nich klucza, przeraża się.

      – No… ależ tak… tak…

      – Więc cóż ten Halski?

      – Wyjechał.

      – Gdzie?

      – Nach Warschau.

      Widzę, że jej okrągła bródka dygoce. Ma ochotę powiedzieć mi coś przykrego.

      A ja mam ochotę to usłyszeć.

      – Po co?

      – No… z odczytem.

      – A!

      – Ale i…

      – No… no…

      Z pruderją usta sznuruje. Wiem, że to będzie coś z szóstego przykazania.

      – Bo… Halski ma tam stałą metresę.

      – Co?

      – No… kogoś… jakąś damę.

      Całą siłą woli jestem zimna i nieposzlakowanie zacna.

      – Moja droga – taka istota przedewszystkiem nie może być damą…

      – Przepraszam cię, mówią, że to zupełnie uczciwa osoba…

      – Skoro to mówią, to już nie jest uczciwa. O mnie, o tobie tego nie mówią, bo jest to rzecz tak pewna, jak się nie mówi, że o świcie słońce wschodzi. Ta osoba nie zasługuje na to, abyśmy się nią zajmowały.

      – Tak, my… ale Halski?

      – Ach, moja droga, i on w takim wypadku nie zasługuje na zajmowanie się nim.

      I mrużę oczy.

      I mówię:

      – Niezły twój turban! Gdzie kupiony? Czy sprowadzony?…

      Ale ona nie daje za wygranę.

      – Bo widzisz – ciągnie już rozzuchwalona – Halski to jest właściwie rozpustnik.

      – ?…

      – Tak. Wiem, jakie wyznaje zasady.

      – Mówi zawsze, że dla niego kobieta zaczyna być kobietą dopiero od tej, która choćby raz upadła.

      – Nic podobnego nie słyszałam z ust tego pana.

      (Kłamię, bo mówił mi to rzeczywiście niezliczoną ilość razy).

      Ale dodaję z uśmiechem:

      – Widzisz więc, że jeżeli ta… pani… w Warszawie…

      – Ta jego metresa?

      Oglądam się dokoła.

      – Pst! Nie mów tak głośno takich wyrazów. – Jeżeli więc mówię, ta pani go rzeczywiście pociąga, to w takim razie musi być z nią tak, jak ja przed chwilą mówiłam.

      – To jest…

      – Nie może być uczciwa. Musiała bowiem (prawie szeptem): – Upaść…

      – No tak… ale z nim.

      – Więc?

      – No to…

      I Maryla sama nie wie, co powiedzieć.

      Nagle dodaje bardzo szybko:

      – A kto wie… może pomimo to być bardzo uczciwa.

      Tu już – rozumiesz, Helu – naprawdę się oburzyłam. Jak widzisz, mam rację, pisząc, iż Maryla jest na drodze zgubienia klucza do komnat Safony.

      – Nie rozumiem cię! – mówię z wyniosłym chłodem, który naprawdę pochodzi z głębi mych niewzruszonych przekonań. – Czy usprawiedliwiałabyś kobietę, mogącą się zapomnieć aż do tego stopnia?

      Na pucołowatą twarz Maryli wybiega rumieniec.

      – Skoro kocha…

      Jest komiczna, bo silnie zapudrowuje swoją dawno przekroczoną trzydziestkę. A wymawia tak nieśmiało, tak jakoś dziwnie to „skoro kocha”…

      Mam właściwie ochotę parsknąć śmiechem, ale to jest mgnienie oka. Oburzenie moje wzrasta. I to naprawdę, Helu. Tak we mnie coś drga, coś nerwowo drga. Gdy zaczynam mówić, nie poznaję mego głosu. Brzmi twardo, jakby ktoś siekł kwiaty szpicrutą.

      – Nic nie usprawiedliwia kobiety z podobnego kroku. Nic. A miłość tembardziej. Skoro kocha, więc kocha bez skazy. Rozumiesz mnie, Marylo?

      I szybko, wyniośle odchodzę od niej, bo czuję, że nie powiem nic więcej, że coś ze mnie, z mego serca, wypełza i dławi mnie. Nie chcę bowiem dyskutować o formach namiętności w tej właśnie chwili. Czynię to chętnie, ale z mężczyznami i gdy mi to przynosi

Скачать книгу