W Letnim Słońcu. Emmanuel Bodin
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу W Letnim Słońcu - Emmanuel Bodin страница 4
Élie został wziętym filmowcem w uprawianym przez siebie gatunku kina, na krawędzi geniuszu i szaleństwa, co pozwoliło mu wywinąć się ze snobistycznego obowiązku przynależności do zgromadzonej w tej branży bandy szarlatanów, której członkowie najczęściej zioną do siebie odwzajemnioną nienawiścią, a przepełniająca ich zazdrość prowadzi do częstych wymian ostrych ciosów wymierzanych sobie bez żadnej wyraźnej przyczyny.
Élie wyjechał na dwa miesiące do Libanu, gdzie zastanawiał się nad swoim drugim filmem długometrażowym. Podobnie jak w przypadku poprzedniego projektu, produkcję sfinansować miało kilku hojnych mecenasów – znajomych bliskich kumpli Éliego, którzy nie oczekiwali niczego w zamian. Koszt realizacji przedsięwzięcia miał wynieść co najmniej pięć milionów euro, co pokazuje jak cenna była zażyłość z otaczającymi go przyjaciółmi i pasjonatami, którzy wierzyli w jego talent. W swoim mailu Élie informował Francka, że kończy już prace nad scenariuszem oraz że przyjaciele w Libanie mają się dobrze, podobnie jak cała jego rodzina. Wreszcie mógł odetchnąć głęboko, poczuć się wolnym z dala od dławiącej atmosfery Paryża i zajmowanego tam nędznego lokum. Mieszkanie miało całe piętnaście metrów kwadratowych, czyli było rozmiarów jego łazienki w Libanie – jak sam to dosadnie ujął „jest mniejsze od mojego kibla!”.
Paryż – sztuczne serce Francji. Miasto tylu poświęceń i cierpienia znoszonych w płonnej nadziei na sukces, który nie nadchodzi.
Franck odpisał na wiadomość przyjaciela. Zdał mu sprawozdanie ze swoich ostatnich dni i podzielił się wieścią o spotkaniu z piękną Rosjanką. Szczegółowo opisał moment, kiedy natknął się na jej wzrok i nadzieję, że być może dziewczyna pozwoli mu zapomnieć o cierpieniu ostatnich kilku tygodni spowodowanym przez rozstanie z poprzednią partnerką, również cudzoziemką. Nie będzie jej już uznawał za swoją efemeryczną kochankę, gdy przyjedzie ponownie do Paryża, aby odpocząć i rozerwać się zgodnie ze swoim zwyczajem dwa razy w roku. Franck obiecał, że da znać przyjacielowi, jeśli coś się wydarzy między nim a tą nowo poznaną młodą kobietą, życząc mu, aby dobrze wykorzystał wakacje w słońcu przed ponownym zesłaniem do ponurego Paryża.
2.
Franck umówił się na spotkanie ze Swietłaną przy metrze Abbesses. Miał jej pokazać Montmartre łącznie z Sacré-Coeur. Prognoza pogody nie była zbyt zachęcająca – z kłębiących się, ciemnych chmur na niebie w każdej chwili mógł lunąć deszcz. Pojedyncze promienie słońca z trudem przebijały się przez gęstą warstwę nimbusów. Co za niesprzyjająca pogoda na pierwszą randkę!
Franck czekał już od dobrych dziesięciu minut, a wcale nie przyjechał za wcześnie. To Swietłana spóźniała się. Próbował się już do niej dodzwonić, ale od razu włączyła się poczta głosowa.
Nagle, nie wiadomo skąd, przed wejściem do metra pojawiła się para nowożeńców, a zaraz za nią – ekipa filmowa. Grupa skutecznie zatarasowała cały placyk przy metrze. Franck myślał przez chwilę, że znalazł się na planie filmowym. Zauważył operatora przepasanego stabilizatorem kamery. Miał wrażenie, że cały dodatkowy sprzęt waży o wiele więcej od samej kamery – drobnego urządzenia cyfrowego. Ktoś inny obsługiwał przenośny zestaw oświetlenia. Asystent naprowadzał operatora, który nie odrywał wzroku od ekranu LCD. Jeszcze kto inny zajmował się ustawianiem całego towarzystwa – zapewne rodziny i przyjaciół, którzy bez przerwy rozpierzchali się w różne strony. Franck pospiesznie oddalił się, żeby nie wejść w kadr. Zakochani przyjmowali akrobatyczne pozy, blokując przy tym wejście do metra. Cały ten cyrk był niestrawny dla Francka – uznał, że właśnie do takiego wynaturzenia prowadzi nadmiar pieniędzy.
Kiedy wreszcie ludzie mogli swobodnie wyjść z metra, Franck nadal nie dostrzegł Swietłany wśród wychodzących tłumnie pasażerów. Przyglądał się jeszcze chwilę młodej parze, która w dalszym ciągu wywoływała spore zmieszanie. Gdy odwrócił wzrok, zauważył dzieci, które wydając radosne piski tłoczyły się dokoła kucyka. Tuż obok klown dawał popis żonglerski, otoczony ciasnym kółkiem turystów. Na prawo kataryniarz wystukiwał rytm, kręcąc przy tym korbą swojego instrumentu. Co za anachroniczny, a zarazem urokliwy obrazek! Nawet posępna aura nie zdołała przyćmić magicznej atmosfery Montmartre’u.
Kiedy Franck znowu spojrzał w kierunku metra, zauważył kobietę biegnącą w jego kierunku. Nie od razu rozpoznał Swietłanę. Tego dnia miała rozpuszczone włosy, które lekko się kręciły.
Swietłana doskonale opanowała technikę, dzięki której mogła łatwo ujarzmić swoje długie pukle. Najpierw brała prysznic, a potem robiła warkocze, które na koniec rozplatała jeden po drugim. Cała procedura wymagała sporego nakładu czasowego, ale fryzura utrzymywała się niemal przez całe trzy dni. Poprzedniego dnia Swietłana umyła swoje długie włosy, dlatego Franck mógł podziwiać piękne falujące pukle blond – platynowe u nasady, a świetliste na końcówkach. Na pierwszy rzut oka można było powiedzieć, że jest szatynką o jasnym zabarwieniu włosów. Wyglądało na to, że ten naturalny, specyficzny odcień włosów, których pasma sięgały nieco poniżej ramion, zrobił duże wrażenie na Francku.
To niespodziewane zachowanie rozczuliło Francka i wzbudziło nim niezwykłe uczucia. Czyżby padł ofiarą tego, co zazwyczaj nazywamy miłością od pierwszego wejrzenia? Trudno powiedzieć. W każdym razie był jak zahipnotyzowany, oniemiały i oczarowany, gdy ją ujrzał. Spontaniczne zachowanie wraz z wrodzonym wdziękiem zrobiło na nim tak piorunujące wrażenie, że stanął jak oniemiały w miejscu.
Sprawiło to niezwykle harmonijne połączenie cech charakterystycznych dla Swietłany. Zdarzało mu się już poznawać niezwykle piękne kobiety, które były przy tym albo wyniosłe, albo oschłe, bądź też zachowywały się wyzywająco, co całkowicie psuło wrażenie ogólne. Zachowanie tej dziewczyny było zupełnie inne: radosne, ciepłe, a przy tym emanowała ona wyjątkowym wdziękiem.
Na powitanie ucałowali się w policzki – oboje równie rozradowani, co skrępowani spotkaniem. Swietłana przeprosiła za spóźnienie, a Franck zapewnił, że nic się nie stało. Trudno byłoby się na nią gniewać. Sama jej obecność mogła od razu wywołać uśmiech u każdego, nawet pogrążonego w głębokiej depresji, mężczyzny. Była jak piękne zjawisko, której obecność tworzy wyjątkową atmosferę, jak magia słońca wschodzącego na niebie zalewająca świat cudną poświatą lub kantyczka nucona w podzięce za dar życia.
Franck zastanawiał się, która droga najszybciej doprowadzi ich do Sacré-Coeur. Wybrał wreszcie ulicę wprost przed nimi, ze świadomością, że czeka ich strome podejście pod górkę. Franck był już tutaj wiele razy, ale dzięki gęstej sieci uliczek nigdy nie szedł dwa razy tą samą trasą. Bardzo lubił tę dzielnicę i uważał, że doskonale się nadaje na spacer dla zakochanych, zwłaszcza gdyby słońce zechciało im towarzyszyć. Brzydka pogoda nie zniechęciła ich do wspólnego wyjścia, ponieważ oboje pragnęli bliżej się poznać. Rozmawiali trochę o wszystkim i o niczym, jak to często bywa, gdy dwie osoby spotykają się po raz pierwszy. Zadawane sobie nawzajem