Drzewo życia. Louis de Wohl
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Drzewo życia - Louis de Wohl страница 4
Mógł jednak wreszcie się jej przyjrzeć – dotąd miał sposobność widzieć tylko jej ładnie wyrzeźbiony profil i zarys zgrabnej sylwetki. Była wysoka, wyższa od ojca i trochę zbyt szczupła. Miała ciemne oczy pod długimi rzęsami, bladą cerę, a usta jeszcze dziecinne i różowe. Włosy też ciemne, ułożone w zabawny mały pukiel na środku czoła, odsłaniały pięknie sklepione skronie. Podbródek miał wyraz uporu. Sam podbródek pokazywał coś z tego ducha, z jakim się zetknął przy ich pierwszym spotkaniu.
Mogłaby być Hiszpanką, pomyślał Konstancjusz. Albo Galijką. Albo nawet Rzymianką.
– Elen wygląda jak rzymska dziewczyna, prawda? – Król zbił go z tropu, mówiąc głośno to, o czym on właśnie myślał. – Ale nie przepada za Rzymianami, jak wiesz. Ma bardzo niskie mniemanie o każdym, kto nie urodził się na tej wyspie.
Konstancjusz zaśmiał się uprzejmie.
Policzki dziewczyny lekko się zarumieniły, ale nadal milczała.
– Mówiłem jej, że to złe – ciągnął Coel. – Nie trzeba mierzyć wszystkich tą samą miarą. Któregoś dnia przyprowadzili do mnie garbatego, a on zaczął głośno wyrzekać na niesprawiedliwość bogów. Zapytałem go, na co narzeka, a on odpowiedział, że na swoją brzydotę. Powiedziałem: „Ale ty nie jesteś brzydki, przyjacielu, wcale nie jesteś brzydki – jak na garbusa.”
Konstancjusz poruszył się na krześle. Nie był całkiem pewny, czy król żartował.
– Rzymianie będą zawsze Rzymianami – powiedział pogodnie król Coel. – I jako tacy mogą być docenieni. Elen tylko wygląda jak Rzymianka. Czasem myślę, że właściwie szkoda, iż nie urodziła się chłopcem.
– Bez wątpienia byłaby wielkim wojownikiem – rzekł Konstancjusz.
– Ależ jest – powiedział król, sącząc wino i wciągając z lubością jego bukiet w nozdrza. – Dwa tygodnie temu sama zabiła wilka.
– To nie był duży wilk – odezwała się Helena, wzruszając ramionami. – I do tego samiec.
– Samica jest zawsze bardziej niebezpieczna – pokiwał głową Konstancjusz. – Mówią mi, że zaczyna tu brakować wilków – odkąd Rzymska Wilczyca przejęła kraj.
Helena przygryzła wargę. Coel wyglądał na rozbawionego.
– Wszyscy mamy swój wilczy wiek – powiedział. – Z czasem stajemy się bardziej pokojowi. W młodości sam byłem jak wilk. To było dawno temu, choć później, niż narodziła się Wilczyca, o której mówiłeś, Konstancjuszu.
– Masz rację, królu – odrzekł powoli trybun. – Rzym chce pokoju i tylko pokoju.
– Zenobia się ucieszy, kiedy to usłyszy – odparła ostro Helena.
– Królowa Palmyry miała nadzwyczaj złych doradców – odpowiedział Konstancjusz. – Dostawaliśmy raporty, że zamierza uczynić Egipt syryjską prowincją – i że to jest zaledwie pierwszy krok. Jej poddani dość otwarcie mówili o Cesarstwie Palmyry.
Powiedział to ostrzejszym tonem, niż zamierzał, i był zły na siebie, że zbyt poważnie traktuje tę przedwcześnie dojrzałą młodą kobietę.
– Syria – powiedział Coel – to Wschód. Kierunek, z którego wszystko dziś przychodzi. Kiedyś sam był Zachodem, ale to było bardzo dawno temu – nikt wtedy nie mówił o Rzymie. Nawet bogowie, którzy przewidują przyszłość. Kierunek się zmienia, ale przesłanie jest zawsze to samo.
Konstancjusz ponownie napełnił swój puchar. Czuł się bardzo nieswojo.
Może ten stary człowiek jednak był szalony.
Zobaczył, że Helena rzuca mu szybkie spojrzenie, ale jej drobna twarz pozostała niewzruszona. Prawdopodobnie była przyzwyczajona do takich zachowań swojego ojca.
– Przesłanie jest zawsze to samo – powtórzył król Coel. – I nikt go nie rozumie.
Ośmiu dostojników dalej pochłaniało to, co zostało z całego barana na podłużnym półmisku na środku stołu.
– Macie takich mądrych ludzi w Rzymie i w Mediolanie, Konstancjuszu – podjął Coel. – Czytają swoje tabliczki, i zwoje, i pergaminy – ale nie rozumieją. A wiesz dlaczego? – Pochylił się do przodu. Jego prosty ubiór był pozbawiony ozdób, z wyjątkiem ciężkiego złotego łańcucha na szyi. Tuż nad nim widać było nieco obwisłą starczą skórę.
Jak u starego psa, pomyślał trybun. Jak u przodka wszystkich psów. I zapytał uprzejmie, choć był już trochę znudzony:
– Dlaczego nie rozumieją, królu?
– Ponieważ nie wierzą w baśnie – odparł tajemniczo stary człowiek. – A musisz wiedzieć, że baśnie to jedyne prawdziwe historie!
Szalony. Albo trochę pijany. Nie wypił dużo, ale może wiele nie potrzebował. Tego każdy uczył się w armii – ile wina może wypić.
Baśnie, na Plutona.
– Mądrzy czy nie – powiedziała niespodziewanie Helena – Rzymianie nie interesują się zbytnio baśniami, ojcze.
Król Coel uśmiechnął się.
– Ty też nie, jeszcze – powiedział łagodnie. – Ale może pewnego dnia zaczniesz. A to będzie wielki dzień w twoim życiu, dziecko, i wielki dzień w życiu wielu innych ludzi. Szkoda, że tego nie dożyję. Elen musi cię oprowadzić po moim pałacu, Konstancjuszu. Jest cały z drewna – może to zauważyłeś. Dąb, królewskie drzewo, Konstancjuszu. Święte drzewo.
– Jest poświęcony Jowiszowi – rzekł z powagą Rzymianin.
Król Coel znów się uśmiechnął.
– Był święty na długo przed tym, nim Jowisz stał się bogiem, Konstancjuszu. Ale czy wiesz, dlaczego?
– Ponieważ przyciąga błyskawice bogów, jak sądzę – zaryzykował trybun. – Zwykle poważniał, kiedy mówiono o bogach – ale nie za bardzo. Wszyscy cesarze woleli, by ich oficerowie wierzyli w bogów, to wydawało się naturalne – czyż sam cesarz nie był bóstwem, przed którego statuą palono kadzidło? Oficer, który nie wierzył w boskość Jowisza, prawdopodobnie nie uwierzyłby w boskość Aureliana, a to mogło mieć niepożądane skutki. Lepiej było okazać trochę powagi, kiedy mówiono o bogach – nie za wiele, bo reputacja pobożnego głupca była drugą z najgorszych rzeczy w armii. To wszystko było bardzo nieprzyjemne i należało to znieść, kiedy się osiągnie stanowisko dowódcze. Ale najpierw trzeba było tego dokonać.
– Drzewo jest święte – powiedział król Coel, kiwając swoją ciężką głową. – Drzewo jest klęską i triumfem człowieka. Zabija go i zbawia. Świat, jaki znamy, został zbudowany na drzewie, na Yggdrasilu, świętym drzewie, drzewie życia.
Konstancjusz bardzo