Drzewo życia. Louis de Wohl

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Drzewo życia - Louis de Wohl страница 7

Drzewo życia - Louis de  Wohl

Скачать книгу

legat. – Trybunie Konstancjuszu, mów dalej.

      – Balbus insynuował, że spałem z tą damą...

      Legat wstał.

      – Czy ona słyszała, co mówił? – zapytał z niepokojem.

      – Z pewnością nie uroniła nawet słowa, panie. Doskonale włada łaciną, a Balbus stał tak blisko niej, jak teraz ja przed tobą.

      Legat zaczął się przechadzać po namiocie.

      – Co wtedy zrobiłeś? – zapytał.

      – Nakazałem Balbusowi, by przeprosił damę, ale odmówił. Więc chciałem go nauczyć dobrych manier i... resztę już znasz, panie.

      Legat przystanął w środku swego spaceru tygrysa w klatce.

      – Na Hades, tak – powiedział. – Znam resztę. Ale wy nie. Trybunie Balbusie, co masz do powiedzenia w tej sprawie?

      – Nie powiedziałem, że Konstancjusz spał z tą dziewczyną – rzekł nadąsany trybun.

      – Konstancjusz tego nie twierdzi – warknął Karoniusz. – Powiedział, że to „insynuowałeś”. Czy to prawda?

      – Nie tak dosłownie, panie.

      – Rozumiem. Chciałeś się popisać błyskotliwością. Powiedziałeś lekki żarcik. Byłeś dowcipny. A twój dowcip może drogo kosztować Rzym. Księżniczka Helena jest jedynym dzieckiem króla Koeliusza, sprzymierzeńca Rzymu, który może dowodzić piętnastoma tysiącami mężczyzn w polu – a ty ostrzyłeś na niej swój dowcip, durny błaźnie.

      Balbus wyglądał na całkiem zbitego z tropu. Nawet Konstancjusz był zaskoczony. Wyobrażał sobie starego Koeliusza bardziej jako właściciela ziemskiego niż władcę i dowódcę licznej armii.

      Karoniusz usiadł i otarł czoło.

      – Trybunie Balbusie, pojedziesz dziś po południu na północ, do Wielkiego Muru. Nie nadajesz się do służby w tej części kraju. Tam wyżej możesz ostrzyć swój wspaniały dowcip na Piktach i Szkotach, jeśli chcesz. Ale na twoim miejscu byłbym ostrożny – nie mają poczucia humoru. Nie musisz się zgłaszać do odprawy przed wyjazdem – to jest twoja odprawa. Możesz odejść.

      Nieszczęsny Balbus zasalutował i wycofał się.

      Legat popadł w zadumę. Konstancjusz stał nieruchomo, sztywny jakby kij połknął.

      Adiutant chrząknął i Karoniusz powrócił do rzeczywistości.

      – Idiotyczny incydent, Kurio, i to właśnie teraz.

      – Bardzo nie w porę, panie.

      – Lepiej mu powiedzmy, Kurio.

      – Tak, panie.

      Karoniusz odwrócił się.

      – Usiądź, trybunie.

      – Dziękuję, panie.

      Legat przeszył go wzrokiem.

      – Wszystko, co ci teraz powiem, jest w najwyższym stopniu tajne, trybunie.

      – Oczywiście, panie.

      – Cóż, mamy więc bardzo złe wieści z Galii.

      Konstancjusz podniósł głowę.

      – Powstanie, panie?

      Legat szeroko otworzył oczy.

      – Skąd wiedziałeś?

      – Nie wiedziałem. Ale znam Galów... trochę. Jest głęboki rozdźwięk między galijskimi właścicielami ziemskimi i chłopami...

      Karoniusz skinął głową.

      – Właśnie. Widzę, że się orientujesz w sytuacji. Tym lepiej, zważywszy na to, co chcę ci powiedzieć. Tak, to powstanie. Dlatego musiałem wrócić wcześniej z Aquae Sulis. Najpierw pojechałem na północ do Eburacum i widziałem się z Petroniuszem Akwilą. Kazano nam wysłać natychmiast Trzydziesty Piąty.

      – Cały legion! – wykrzyknął Konstancjusz. – Nasze siły zmniejszą się poniżej minimum.

      – Dokładnie tak – skinął głową legat. – Ale tak musi być. Teraz rozumiesz, jak ważne jest, byśmy utrzymywali bardzo przyjacielskie stosunki z wszystkimi plemionami w tej prowincji. Nie wiem i nikt nie wie, jak długo potrwa sprawa galijska i prawdopodobnie nie dostaniemy znikąd posiłków. Musimy po prostu utrzymać ten fort i modlić się. Spisek kilku plemion byłby dla nas fatalny. I w takiej chwili jakiś beztroski młody głupiec obraża córkę króla Koeliusza! Musimy to oczywiście wynagrodzić. Wyślę delegację z listem do króla. Muszę też wyszukać parę prezentów dla niego. Chciałbym wiedzieć, co.

      – Coś zrobionego z drzewa – powiedział Konstancjusz. – Kocha drzewo. Jest dla niego święte.

      – Jest poświęcone Jowiszowi – odrzekł z powagą Karoniusz.

      – Właśnie, panie.

      – Coś wymyślę. Pojechałbym sam, ale nie mogę. Mam pełno roboty z zebraniem statków do transportu Trzydziestego Piątego. Mnóstwo pracy. Wyślę więc ciebie.

      – Mnie, panie?

      – Oczywiście, że ciebie! – legat podniósł głos.– Wydajesz się być w dobrych stosunkach z tym starym człowiekiem... i jego córką. Wizyta grzecznościowa, chłopcze. Przyjdź do mnie w tej sprawie jutro po paradzie.

      – Dobrze, panie.

      – A tak przy okazji...

      – Tak?

      Legat mrugnął okiem.

      – Czy... księżniczka widziała, jak uderzyłeś tego chły­s­-tka?

      – O tak, panie. Musiała widzieć przynajmniej początek walki.

      Karoniusz uśmiechnął się.

      – Wspaniale! Wspaniale! Możesz już iść.

      Konstancjusz wstał, zasalutował, zrobił sprawnie w tył zwrot i wyszedł, cały rozpromieniony.

      Rozdział czwarty

Kolo.psd

      Król Coel siedział na ulubionym kamieniu w swoim ulubionym lesie. Helena siedziała u jego stóp, patrząc prosto przed siebie, przez polanę, w stronę dalekich wzgórz. Siedzieli tak, nie wiadomo jak długo, i nie padło dotąd między nimi ani jedno słowo.

      – Nie chcę go poślubić, ojcze.

      – Nie?

      –

Скачать книгу