Drzewo życia. Louis de Wohl
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Drzewo życia - Louis de Wohl страница 9
Potrząsnął głową.
– Kto cię nauczył tych wszystkich bzdur?
Roześmiała się gniewnie.
– Mój ojciec, którego nazywają „Mądrym” w całej Brytanii. Przyszliście tu pierwsi w zamiarach innych niż pokojowe – poza rozbójnikami z wysp na północy i wschodzie. Oni atakują tylko nasze wybrzeża, nie ważą się wejść w głąb lądu – nie potrafią walczyć, jeśli nie mają w polu widzenia swoich statków. Wy pierwsi potraktowaliście nas tak, jak resztę świata. Ojciec mówi, że po was przyjdą inni. Ale zostaną wchłonięci, jedni po drugich, i ta mieszanina krwi da nam wielką siłę. Jesteśmy na początku – wy zbliżacie się do końca.
Ale on nie słuchał. Był zbyt zajęty patrzeniem za nią. Nigdy nie wydawała mu się piękniejsza niż teraz, kiedy była wzburzona. Jakie znaczenie miało to, co mówi, kiedy tak wyglądała?
– Jesteś piękna – powiedział. – Jesteś niewiarygodnie piękna teraz, gdy się na mnie gniewasz.
Na jej twarz wypłynął rumieniec.
– A co więcej – ciągnął – chcę cię poślubić.
Cofnęła się o krok, jakby popchnęła ją niewidzialna ręka.
– Rzym musi być na złej drodze – powiedziała szyderczo – skoro szlachetny Konstancjusz poświęca się dla jego chwały, poślubiając zwykłą Brytyjkę. Czy żenisz się ze mną, czy z armią mojego ojca? Chyba macie jakieś problemy w Galii – podobnie jak w Syrii.
Konstancjusz wybuchnął.
– Na Herkulesa, Rzym naprawdę byłby na złej drodze, gdybym przyjął te słowa od kogokolwiek – nawet od ciebie! Nie musisz się o nas martwić, księżniczko. Rano przyszła wiadomość: Palmyra upadła, a Zenobia jest więźniem cesarza. Darował jej życie. Za kilka miesięcy przemaszeruje w triumfalnym pochodzie w Wiecznym Mieście. Legiony syryjskie są wolne.
– Zenobia... więźniem?
Helena ścisnęła drzewce włóczni, jak gdyby szukała oparcia w świecie, który rozpadał się wokół niej na kawałki.
– Cesarz jest miłosierny – rzekł chłodno Konstancjusz. Zdawał się nad nią górować, z ramionami i szyją greckiego boga wojny. Z jej ciała uszła cała siła. Tak pewnie się czuła Pentezylea, kiedy Achilles stanął przed nią twarzą w twarz na polu bitwy pod murami Troi. Zenobia... więźniem.
Bardziej wrażliwy mężczyzna dojrzałby ogromny wstrząs, jakiego doznała, wyczułby, że stoi u stóp upadłego idola. Ale on nie posiadał klucza do jej umysłu i nie miał go zdobyć przez wiele następnych lat.
Podszedł do niej, uzbrojony i budzący grozę.
– Ale jeśli chcesz wojny, możesz ją mieć – powiedział z płonącym wzrokiem.
Spojrzała na niego tak, jak się patrzy na burzową chmurę, próbując odgadnąć, skąd nadejdzie następna błyskawica. Zenobia upadła i Rzym znów był największą potęgą na ziemi.
W tej chwili skruszała jej duma. Ogarnęło ją dziwne i niezdrowe pragnienie zbiega, by się poddać, z czystego strachu, że zostanie złapany, nieświadomy dryf słabości do siły, mroczny impuls, by się pojednać z zagrażającą mocą – to wszystko i jeszcze więcej, choć nic świadomego, nawet żadnego fizycznego poruszenia, kiedy uciekała do niego, by się ukryć w burzowej chmurze, z której miał strzelić piorun.
Jej zwrócona w górę twarz była naznaczona łzami, a usta się poruszały. Kiedy ją pocałował, od razu odpowiedziała pocałunkiem.
Zaczął się śmiać, głębokim, radosnym śmiechem człowieka, któremu się udało, nie wiadomo dlaczego, kiedy wszystko wydawało się stracone.
Zdołała się uśmiechnąć i scałował ten uśmiech z jej warg.
Ale jej oczy widziały coś nad jego ramieniem – kiedy się odwrócił, też zobaczył służących, którzy nieśli wielką drewnianą ławę. Trochę czasu zajęło mu uświadomienie sobie, że stoją w wielkiej sali, w otoczeniu służby próbującej zestawić razem ławy i stoły, i że tarasują im drogę, niepomni wszystkiego wokół nich, zanurzeni w swojej wojnie, klęsce i zwycięstwie.
Teraz świat zewnętrzny powrócił do nich gwałtowną falą.
Uśmiechnął się.
– Jesteśmy na widoku, Heleno – za późno, by powiedzieć „nie”.
– Nie powiedziałam „nie” – odrzekła Helena. I z uczuciem cudownego strachu i ulgi uświadomiła sobie, czemu jej ojciec zarządził ucztę na dzisiejszy wieczór.
Rozdział piąty
Grecki lekarz wszedł na palcach do pokoju i usiadł na brzegu jej łóżka. Był szczupłym mężczyzną z wiankiem rozwichrzonych siwych włosów wokół łysej głowy, z zadartym nosem jak Sokrates i szerokimi ustami, których wargi wciąż się poruszały.
Helena wiedziała, że tu jest, ale się nie poruszyła. Jej ciemne rzęsy spoczywały na dolnych powiekach, a czarne włosy kreśliły fantazyjne wzory na poduszkach. Była od wielu godzin na pograniczu snu i jawy, wyobrażając sobie, że jest rybą, okrągłą, białą, z ciężkim brzuchem, zapadającą się powoli w miękki piasek morskiego dna, coraz głębiej i głębiej. Kiedy jednak otworzyła oczy, odcisk jej ciała na poduszkach i materacu nie pogłębił się, więc szybko zamknęła je z powrotem, by znów poczuć to cudowne, łagodne opadanie.
Lekarz nie spodobał się jej od pierwszego wejrzenia.
– On jest taki ugrzeczniony, Konstancjuszu, miły, że aż mnie mdli. Nie mogę tego znieść.
Konstancjusz jednak obstawał przy Bazyliosie, którego sława przekraczała daleko granice Brytanii, a poza tym był lekarzem żony legata, kiedy jej dziecko przychodziło na świat.
– Wcale nie potrzebuję lekarza – nie przy porodzie. To absurd. Każda doświadczona kobieta sobie z tym poradzi.
– Moja droga, może taki jest zwyczaj Trynobantów, ale nie Rzymian, wyjąwszy klasy niższe.
Okazała mu swoje niezadowolenie, jak zawsze, kiedy jej dokuczał, mówiąc o jej „plemieniu”. Trynobanci dawno przestali być plemieniem – teraz od wielu pokoleń byli narodem. Bazylios stał się częstym gościem w ostatnich miesiącach jej ciąży. Przyjmował z uśmiechem jej zmienne nastroje, był przesadnie uprzejmy, gdy okazywała rozdrażnienie i nigdy nie dawał jej szansy,