Drzewo życia. Louis de Wohl

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Drzewo życia - Louis de Wohl страница 13

Drzewo życia - Louis de  Wohl

Скачать книгу

Nie lubię Anakreonta – powiedział Konstancjusz.

      – Nie przepadam za literaturą – mruknęła Helena.

      Grek uderzył w błagalny ton. Jak może być odpowiedzialny za edukację panicza, jeśli jego rodzice nie wspierają go i nie doceniają. Jak można oczekiwać, że chłopiec prawie trzynastoletni...

      – Dwanaście lat i cztery miesiące – poprawiła Helena.

      – ...w wieku dwunastu lat i czterech miesięcy zostanie uczonym, kiedy spędza cały czas walcząc z dorosłym mężczyzną...

      – Nie chcę, żeby chłopiec został uczonym, chcę, by był żołnierzem, jak jego ojciec – przerwała mu Helena. – Odejdź, Filostracie, chcę na to popatrzeć. Wreszcie się podnosi.

      – Idź, przyjacielu – Konstancjusz kiwnął głową z błyskiem w oku. – Idź i powiedz Homerowi, Pindarowi i im wszystkim, że świat nie może się składać tylko z tych, którzy opisują bohaterskie czyny, bo muszą jeszcze istnieć tacy, którzy ich dokonują.

      Nieszczęsny nauczyciel odszedł, smutnie się uśmiechając.

      – Biedny stary Filostrat – rzekł Konstancjusz.

      – Powinni byli dać mu inne imię – powiedziała Helena. – „Ten, który kocha wojsko” jest zupełnie nieodpowiednie. O, dobrze! Nauczył się już tego. Wspaniale!

      Ponowny atak chłopca był bezbłędny.

      – Właściwie już nie żyję – stwierdził Fawoniusz. – Widzisz? Tak właśnie trzeba. Skoro już znasz tę sztuczkę, reszta będzie łatwa. Wystarczy na dzisiaj.

      – Jeszcze raz, Fawoniuszu, jeszcze raz...

      – Wystarczy. Chodź, żołnierzu.

      Chłopiec rozpromienił się. Fawoniusz nazywał go tak tylko wtedy, kiedy był naprawdę zadowolony. Podeszli do pary siedzącej w pergoli.

      Helena zobaczyła od razu, że rana była tylko draśnięciem i spojrzała na Fawoniusza z pełnym aprobaty uśmiechem.

      Setnik zasalutował włócznią.

      – Zajęcia skończone, panie – oznajmił. – Postępy zadowalające.

      Konstancjusz skinął głową.

      – Widziałem, Fawoniuszu. Idź do starego Rufusa w kuchni i powiedz mu, że cię przysłałem. Będzie wiedział, co robić.

      – Dziękuję, panie – odrzekł z powagą Fawoniusz i odmaszerował. Rufus, wcześniej adiutant Konstancjusza, teraz nadzorował gospodarstwo domowe ku strapieniu Durbowiksa, kamerdynera. Rufus i Fawoniusz służyli razem w Dwudziestym Legionie i byli starymi przyjaciółmi.

      – Jesteś zmęczony, Konstantynie? – zapytała Helena.

      W ostatniej chwili powstrzymał niemal pogardliwe „nie”. Zastanawiał się nad „tak, trochę”, po czym powiedział z nadąsaną miną:

      – Nie bardzo.

      – Jak jest „prawda” po grecku? – zapytała niewinnie Helena.

      – Aléteia – odparł niemal mechanicznie chłopiec.

      Skinęła głową.

      – Wiesz, jak jest po grecku – i wiesz, jak jest życiu. Nie musisz mieć dziś lekcji greki, jeśli nie chcesz. Ojciec i ja wybieramy się na przejażdżkę. Chcesz jechać z nami?

      Jej oczy promieniały. Konstantyn rzucił się jej na szyję.

      – Matka jest taka dziwna, ojcze. Zawsze czyta w moich myślach.

      – W moich też – roześmiał się Konstancjusz, patrząc jej w oczy. – Biedny Filostrat, jakie ma szanse przy takim połączeniu sił?

      Konstantyn zmarszczył brwi. Potem twarz mu pojaśniała.

      – Możemy mu kupić kawałek morskiego złota – powiedział. – Jest ich wiele w sklepie Bojoryksa przy Via Nomentina. On lubi morskie złoto. Wciąż mam ten kawałek srebra, który mi dałeś w zeszłym tygodniu.

      – Łapownictwo i korupcja – roześmiał się Konstancjusz, ale Helena była zadowolona.

      – To bardzo dobry pomysł. Tak zrobimy.

      Kiedy szli wzorzystym chodnikiem w stronę domu, Konstancjusz zaczął się zastanawiać, skąd Bojoryks brał morskie złoto. Nie było go w Brytanii, pochodziło z dalekiego kraju na północnym wschodzie – Estonii. Estowie wymieniali je na wino i wyroby ze skóry. Ożywiony handel odbywał się z niektórymi plemionami germańskimi nad Renem – złoto morskie albo „elektron”, jak nazywano je na południu, docierało do Galii i do krajów Belgów, Jutów, Fryzów i Anglów. Ale do Brytanii trafiało z Gesoriacum i wszystkie statki przybywające z tego portu lub do niego wypływające znajdowały się pod jego jurysdykcją. Widział listy ładunku każdego statku. Co najmniej od roku nie znajdował tam elektronu. Jakim cudem w sklepie Bojoryksa było go pełno? Czy towar przewożono potajemnie przez cieśniny? A jeśli tak, jaki inny ładunek był przemycany? Może broń?

      Sytuacja militarna Brytanii była wprost śmieszna. Wystarczająco zła w czasach Petroniusza Akwili, teraz znacznie się pogorszyła. Ledwie sformował Dwudziesty Legion, a już połowa jego żołnierzy została odesłana do Galii, gdzie wciąż walczono z powstańcami. Półtora legionu regularnych wojsk dla całej Brytanii! Jednostki pomocnicze też zostały rozesłane do innych prowincji, a agenci cesarza mieli w tej kwestii dar wybierania najlepszego materiału.

      Jeśli miał miejsce przemyt broni i jeśli było jej więcej niż na potrzeby tego czy innego drobnego herszta, należało coś z tym zrobić i to szybko. Postanowił odwiedzić sklep Bojoryksa i zadać mu parę przyjacielskich pytań.

      Kiedy jednak wszedł do domu, podszedł do niego Durbowiks i ukłonił się. Konstancjusz zobaczył, że mężczyzna jest trupioblady i obficie się poci.

      – Co ci się stało? Jesteś chory?

      Lokaj wziął głęboki wdech.

      – Wysłannik cesarski chce się z tobą zobaczyć, panie. Prefekt Allektus.

      Konstancjusz lekko skrzywił usta, ale odpowiedział zupełnie spokojnym głosem:

      – Dobrze, Durbowiksie, wprowadź prefekta.

      Durbowiks wyszedł na lekko drżących nogach, a mąż i żona spojrzeli na siebie.

      – W innych czasach – rzekł powoli Konstancjusz – mogłoby to oznaczać... ekhm... coś raczej nieprzyjemnego. Ale Dioklecjan nie jest Neronem ani Kommodusem.

      – Czy znasz tego wysłannika?

      – Allektus... Właściwie nie pamiętam. Tak czy inaczej, obawiam się, że przeszkodzi mi to w jeździe konnej.

      Konstantyn miał zawiedzioną minę.

Скачать книгу