Drzewo życia. Louis de Wohl
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Drzewo życia - Louis de Wohl страница 14
Potrząsnął głową, uśmiechając się.
– Przybył zobaczyć się ze mną tutaj, w moim domu, nie w biurze. Dlatego przyjmiemy go oboje. Ale potem musimy popracować tylko we dwóch.
Durbowiks znów się pojawił i wprowadził gościa. Prefekt Allektus był wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną z głową drapieżnego ptaka. Helena zobaczyła jego zimne, szare oczy i ruchliwe, zmysłowe usta. Ponieważ trzymał hełm pod pachą, widziała jego włosy, jasnobrązowe z rudawym odcieniem. Może miał domieszkę germańskiej krwi – wielu Germanów służyło w rzymskiej armii.
Poczuła do niego niechęć dopiero wtedy, gdy się uśmiechnął, kiedy Konstancjusz go przedstawił – szarym, krzywym, bezgranicznie fałszywym uśmiechem. I miał długie żółte zęby, jak koń.
– Pewnie będziecie chcieli porozmawiać o ważnych sprawach – powiedziała. – Mój syn i ja musimy już iść.
Prefekt się jej ukłonił. Przyjęła to lekkim skinieniem głowy i minęła go, dając znak Konstantynowi, by poszedł za nią. Chłopiec zachował się bardzo dobrze, z naturalną godnością, która napełniała ją dumą. Cieszyła się też, widząc cień dumnego uśmiechu na ustach swego męża.
– Chodź, Konstantynie – powiedziała. – Idziemy do stajni. Możesz dzisiaj wybrać sobie konia.
Ku jej zdziwieniu nie zareagował wybuchem radości. Wiedziała, jak lubi jeździć. Konie były dla niego wszystkim. Przeżył oczywiście wielkie rozczarowanie, że ojciec nie może jechać z nimi. Ona odczuwała to podobnie.
– On mi się nie podoba – rzekł z powagą Konstantyn. – Fawoniusz pokonałby go z łatwością, nie sądzisz, matko? Ma włosy jak lis. Dlaczego tu przyszedł?
– Nie wiem, Konstantynie.
– Mam nadzieję, że szybko sobie pójdzie – powiedział chłopiec z nutą goryczy w głosie. Po chwili dodał: – Jestem pewien, że ja też mógłbym go pokonać za jakiś rok.
Ale w tym momencie doszli do stajni i zapomniał o całym świecie. Patrzenie, jak wybiera sobie wierzchowca, było prawdziwą przyjemnością – umiał jeździć jak centaur. Myślała czasem o dziwnym proroctwie jej ojca w dniu narodzin chłopca: „Posiądzie kraj, po którym jeździ”. Przypomniała mu o tym, kiedy go odwiedzili w Camolodunum trzy miesiące temu, ale tylko w milczeniu pokiwał głową. Był już bardzo stary, ale mężczyźni z całego kraju wciąż przychodzili do niego po radę i pomoc – i ją dostawali. Ona i Konstancjusz przyglądali się raz przez dobre trzy godziny, jak rozstrzyga sprawy upartych, kłótliwych, głupich ludzi, z bezgraniczną cierpliwością, mądrością i taktem.
– Ale byłby z niego cesarz – orzekł Konstancjusz.
Wciąż go widziała, siedzącego na prostym krześle na dziedzińcu, z białymi włosami powiewającymi w nieładzie na wietrze. Obok niego stał ten młody mężczyzna, Hilary, „adiutant”, jak powiedział Konstancjusz, ale był kimś więcej: służącym, sztabem i osobistą ochroną w jednym. Miał piękną, szczerą twarz i oczy marzyciela. Dobrze było wiedzieć, że opiekuje się starcem.
– Którego konia chcesz, matko? – powtórzył po raz trzeci Konstantyn. Ocknęła się.
– Wezmę Boreasza – powiedziała.
Konstantyn odetchnął z ulgą. Kiedy matka się rozmarzała tak, jak teraz, zawsze istniało niebezpieczeństwo, że może zmienić zdanie w jakiejś sprawie. Ale tego nie zrobiła, a Boreasz był dobrym koniem. Przyjął z uznaniem jej wybór. Zapowiadała się udana przejażdżka...
Konstancjusz czytał list cesarza na stojąco, zgodnie ze zwyczajem. Wiedział, że Allektus obserwuje go jak ryś, ale łatwo było zareagować w oczekiwany sposób. List był rodzajem manifestu oznajmiającego dowódcom wojskowym Boskiego Imperatora Dioklecjana, garnizonom i prowincjom, że Boski Cesarz raczył podnieść wielkiego cezara Maksymiana do godności cesarza z tytułem Augusta i że Maksymian August będzie najwyższym władcą Italii i Afryki, Hiszpanii, Galii i Brytanii, a Dioklecjan August pozostanie najwyższym władcą Tracji, Egiptu i Azji; że dowódcy wszystkich wojsk w regionach i krajach oddanych pod rządy Maksymiana każą swoim żołnierzom przysiąc wierność nowemu cesarzowi. Reszta była panegirykiem na cześć cnót i zasług nowe-go współwładcy. List został napisany zwykłym fioletowym atramentem i zapieczętowany ręczną pieczęcią cesarza.
– To naprawdę wielka nowina – odrzekł powoli Konstancjusz. – Boski Cesarz raczył pójść za przykładem Nerwy i Marka Aureliusza – przykładem, który zawsze sprowadzał błogosławieństwo na Imperium.
– Właśnie – potwierdził prefekt Allektus.
– Nie mógłby dokonać lepszego wyboru – ciągnął Konstancjusz. – Pierwszy mąż stanu i pierwszy żołnierz cesarstwa – jaka może być lepsza gwarancja bezpieczeństwa i dobrobytu państwa?
– Właśnie – powtórzył prefekt Allektus.
– Wydam rozkazy wojskom pod moim dowództwem, by się zebrały na tą ważną ceremonię. Zakładam, że będziesz chciał w niej uczestniczyć – o ile obowiązki nie wezwą cię do Eburacum, by poinformować mojego kolegę...
– Zanim na to odpowiem – rzekł Allektus – pozwól mi przedstawić tobie drugą wiadomość od cesarza.
– Drugą wiadomość?
– Mam ją tutaj.
Konstancjusz skłonił się, przyjmując opatrzony ciężką pieczęcią zwój. Kiedy przeciął sznurki, spojrzał najpierw na podpis. Należał do Maksymiana. Nowy cesarz nie tracił czasu. Przyjemnie było zobaczyć, że umie napisać swoje imię – to więcej, niż można oczekiwać od syna wieśniaka. Ale przecież sam Dioklecjan był jeszcze niższego pochodzenia. Jego rodzice służyli jako niewolnicy w domu rzymskiego senatora Anulinusa. Pochodzili z Dalmacji. Maksymian urodził się w Sirmium, jak Aurelian, którego pamięć opłakiwano. A teraz syn niewolnika i syn wieśniaka współrządzili rzymskim Imperium.
List był krótki: „Maksymian August pozdrawia legata Konstancjusza. Oczekujemy ciebie przy najbliższej sposobności w Rzymie na debacie o ważnych sprawach państwa. Wybierz dowódcę, który cię zastąpi podczas twojej nieobecności”. To było wszystko.
– Jak sądzisz, legacie, kiedy mógłbyś wyjechać do Rzymu? – zapytał Allektus. Znał zatem treść listu. Cóż, właściwie nie było to dziwne – nie wysyła się człowieka takiej rangi, by w ciemno dostarczył wiadomość.
– Myślę, że zaraz po tym, jak wojska złożą przysięgę – odparł z namysłem Konstancjusz. – Czyli za trzy dni...
Allektus jednak potrząsnął głową.
– Jeśli same żywioły nie są przeciw tobie, Boski Cesarz nie byłby zadowolony z takiej zwłoki. Mam rozkaz oddać mój własny statek, Tytana, do twojej dyspozycji. To szybki statek pocztowy.
Konstancjusz uniósł brwi.