Drzewo życia. Louis de Wohl
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Drzewo życia - Louis de Wohl страница 15
– Widziałem Karauzjusza – Allektus skinął głową.
– Mówiono mi, że to wybitny człowiek – na swój sposób.
– Oddany sługa Boskiego Cesarza – odrzekł oficjalnym tonem Allektus. Konstantyn dojrzał dziwny błysk w jego oczach.
– Oczywiście – powiedział ostrożnie. – Chociaż mówią, że pochodzi z bardzo prostego rodu...
– Mężczyzna z prostego rodu może daleko zajść w dzisiejszych czasach – powiedział prefekt Allektus z niebezpiecznym uśmiechem. – Masz w sobie trochę cesarskiej krwi, Konstancjuszu – zdaje mi się, że jesteś spokrewniony ze zmarłym cesarzem Klaudiuszem. Może nie pochwalasz ludzi, którzy sami awansują w hierarchii społecznej?
Konstancjusz odwzajemnił uśmiech.
– Taka dezaprobata byłaby gorsza od głupoty, Allektusie – byłaby szaleństwem. Nie podcina się gałęzi, na której się siedzi.
Prefekt zmienił temat.
– Kogo zamierzasz wyznaczyć na swojego następcę?
– Trybuna Gajusza Waleriusza.
Allektus uniósł rudawe brwi.
– Czy uważasz, że ma wystarczające doświadczenie, by dowodzić tak licznym wojskiem?
Konstancjusz stracił cierpliwość.
– Gdybym tak nie uważał, nie wyznaczyłbym go. Mam nadzieję, że przypisujesz mi wystarczającą mądrość, bym umiał załatwiać swoje własne sprawy.
Prefekt poczuł niepokój.
– Jestem jak najdalszy od obrażania dowódcy, którego zasługi sprawiają, że jego rady są takie cenne dla Boskiego Cesarza, iż nie może się doczekać, aż je od niego usłyszy. To jednak niezwyczajne, by dawać trybunowi, nawet doświadczonemu, dowództwo nad całym legionem i może piętnastoma tysiącami pomocników...
Konstancjusz głośno się roześmiał.
– Jeżeli cesarz we mnie ma doradcę, w tobie na pewno dyplomatę, Allektusie. Na pewno jednak wiesz, że moje dowództwo nie obejmuje...
Urwał. W twarzy Allektusa było coś jakby chciwość, coś, co chciało być zadowolone, nasycone, napełnione – co to było? Jednocześnie obudziła się w nim naturalna czujność dowódcy wojskowego, chociaż tylko na ułamek sekundy. Liczby były oczywiście tajne, lecz nie musiał ich ukrywać przed wysłannikiem cesarza. Trudno było przypuszczać, że ich nie zna. A jednak mówił o całym legionie, jak gdyby nie wiedział, że Konstancjusz ma pod swoim dowództwem tylko jego połowę. Liczba pomocników w południowej części prowincji także była błędna, zawyżona o jakieś pięć tysięcy ludzi.
Z drugiej strony, Allektus mógł być bardziej dyplomatą niż żołnierzem – w takim wypadku nie interesowałby się specjalnie dokładnymi liczbami. Jego zadaniem było dostarczenie wiadomości Konstancjuszowi, nie sprawdzenie stanu armii. Podejrzenia były nonsensowne, po prostu brakowało motywu. Może jednak Allektus chciał dać do zrozumienia, że dowodzenie wszystkimi wojskami stacjonującymi w Brytanii powinno zostać oddane w ręce dowódcy na północy – a był nim teraz Kurio, wcześniej adiutant Karoniusza. Oczywiście, że o to chodziło! Allektus martwił się, że on będzie obstawał przy rozdziale dowództwa na czas swojej nieobecności. Tak, jako prefekt z pewnością wystarczająco znał się na wojskowości, żeby wiedzieć, że Kurio jako legat i dowódca legionu automatycznie był wyższy rangą od zwykłego trybuna jak Waleriusz.
Wszystkie te myśli przemknęły przez jego głowę jak jeden błysk – tak szybko, że dokończył po ledwo dostrzegalnej pauzie:
– ...moje dowództwo nie obejmuje wojsk na północy. Legat Kurio będzie żołnierzem najwyższym rangą podczas mojej nieobecności. Ma starszeństwo nawet nade mną, choć jak wiesz, nie znaczy to zbyt wiele. Ale ty miałeś mi powiedzieć, czy twoja misja prowadzi cię także do niego.
– Będę musiał pojechać do Eburacum we właściwym czasie – Allektus skinął głową. – Ale byłbym wdzięczny, gdybyś przed wyjazdem przedstawił mi trybuna Waleriusza.
– To proste – zje dzisiaj z nami obiad.
Allektus był zachwycony.
– A ty, Konstancjuszu? Czy myślisz, że będziesz mógł wyjechać jutro? Boski Cesarz bardzo na to nalegał...
– Gdzie jest twój statek? A raczej – mój statek?
– W Anderidzie. Ładują już zapas prowiantu.
– To świetnie. Wyjadę jutro. Mam nadzieję, że w międzyczasie przyjmiesz moją skromną gościnę. Jesteśmy prowincjuszami, Allektusie, i nie możemy ci zapewnić rzymskich luksusów...
Prefekt zachichotał, zasłaniając usta dłonią.
– Jesteś aż nadto uprzejmy. Ja jestem tylko prostym żołnierzem – i spędziłem ostatnie tygodnie na końskim grzbiecie lub w galijskich wozach. Bogowie jedni wiedzą, czym sobie zasłużyłem na karę podróżowania tymi wozami. Przez większość drogi nie mogłem znaleźć porządnych koni. Prowincja jest w okropnym stanie. Twój dom to oaza spokoju, szlachetny Konstancjuszu... oaza spokoju...
Konstancjusz zastanawiał się przez chwilę, czy istnieje takie zwierzę jak głupi lis.
Rozdział siódmy
On do mnie przyjdzie, pomyślała Helena. Przyjdzie, a ja tego chcę, bardziej niż kiedykolwiek przedtem chcę, żeby przyszedł, a jednak wiem, że byłoby lepiej, gdyby wyjechał, o wiele lepiej. Jestem zmęczona i otępiała, uginam się pod ciężarem lęku i samotnej przyszłości. On zapamięta mnie zmęczoną, zalęknioną i żałosną.
Próbowała się złościć na siebie za takie myśli, ale wola jej nie słuchała. Odprawiła dwie galijskie niewolnice, które pomogły jej się rozebrać, i podeszła do wielkiego okna.
Tam był ogród, trawnik, na którym Konstantyn walczył ze swoim nauczycielem; pergola, gdzie siedzieli i patrzyli na nich tego popołudnia. To zdawało się być lata temu. To było w innym życiu. To była inna, szczęśliwa kobieta.
Teraz ogród wydawał się dziwnie mały i ciemny. Jeden, dwa, trzy kroki i już się kończył i droga, i drzewa za drogą, i pola za drzewami, i rzeka, i domy, i znowu pola, a potem brzeg i morze, jak drugie, ciemniejsze niebo. Woda, woda i woda – wiedziała o niej wszystko. Sztormowa zatoka i hiszpańskie wybrzeże, Słupy Herkulesa i Morze Śródziemne. A gdzieś na końcu nieskończoności Ostia, rzymski port, i sam Rzym. On przybył z Rzymu i Rzym zabierał go z powrotem.
To była myśl nie do zniesienia, która nie chciała jej opuścić: że ta noc, pożegnanie i cały ten żałosny pokaz hartu i pogody ducha są jeszcze przed nią. Może on też to czuł i jednak do niej nie przyjdzie.
A gdyby