Drzewo życia. Louis de Wohl
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Drzewo życia - Louis de Wohl страница 19
Sala audiencyjna była olbrzymia i już do połowy wypełniona urzędnikami, oficerami i strażą. Minister dworu Semproniusz stał pośrodku w otoczeniu swoich ludzi, nieruchomy jak posąg.
Jego ludzie dyskretnym ruchem wskazywali każdemu nowo przybyłemu jego miejsce. W wielkiej sali panowała zupełna cisza, prócz odgłosu kroków tych, którzy właśnie wchodzili.
– Dzisiaj ma łatwą pracę – szepnął Terencjusz. – Gdybyś go widział trzy miesiące temu, kiedy był tu Dioklecjan. Dwaj cesarze w jednym pałacu! Biedny Semproniusz pocił się jak szczur, by rozwiązać kwestie etykiety. Nawet ja mu współczułem. Jednego dnia obaj panowie mieli złożyć wspólną proklamację. Nie mogli wejść razem, ponieważ tylko jeden z nich byłby po honorowej stronie. Semproniusz wpadł zatem na sprytny pomysł, by weszli jednocześnie z przeciwnych stron. Mówiono mi, że ćwiczył to godzinami ze strażą pałacową. I wyszło znakomicie. Dioklecjan był zachwycony – uwielbia takie rzeczy. Stary Maksymian ich nienawidzi, ale uważa, że jeśli ustąpi w takiej sprawie, nie będzie musiał w innej. Na wszystkich bogów, patrz!
Zasłona w jednym końcu pokoju odsunęła się gwałtownie i pojawił się potężny mężczyzna. Miał okrągłą głowę, brodę i byczy kark. Jego włosy, wciąż gęste, sprawiały wrażenie nieuczesanych. Ubrany był w purpurową tunikę, ale nie miał płaszcza. Wywijał trzymanym w ręce sporym kawałkiem pieczonego bażanta.
Wszyscy zebrani znieruchomieli na to niespodziewane wtargnięcie. Tylko parę osób padło na twarz. Nieszczęsny minister wyglądał, jakby miał zaraz zemdleć.
– Gdzie jest Mamertinus! – ryknął cesarz. – Gdzie jest Konstancjusz!
– Tutaj, Wasza Wysokość.
– Tutaj, panie.
– Wejdźcie, wy dwaj. Odpraw pozostałych, Semproniuszu.
– T-tak, Wasza Wysokość.
W powstałym zamieszaniu dwóch oficerów podeszło do człowieka bez płaszcza. Maksymian wgryzł się w bażanta, odwrócił i znikł za zasłoną.
Mamertinus i Konstancjusz poszli za nim i znaleźli się sami w małym pokoju, w którym stał tylko jeden strażnik ze srebrną trąbką w dłoni. Wyglądał, jakby się wahał, czy ma na niej zagrać, czy nie. Zamiast tego postanowił przyjąć postawę zasadniczą. Dwaj oficerowie przeszli dalej przez wąski korytarz do następnego pokoju, a tam Maksymian – wciąż trzymający bażanta – stał przy stole, na którym była rozłożona wielka mapa. Otaczało go kilku oficerów wysokiej rangi: Konstancjusz rozpoznał Galeriusza, którego jego przyjaciel wymienił jako najbardziej prawdopodobnego dowódcę zbliżającej się wojny z Persami, i Watyniusza, legata Dwudziestego Drugiego Legionu, znanego jako najbardziej elegancki mężczyzna w cesarstwie. Był tam również młody Maksencjusz, syn cesarza – odziedziczył po ojcu wystający podbródek i przypuszczalnie również ambicję.
Konstancjusz zobaczył ku swemu zadowoleniu, że główny legat, zamiast padać na twarz, tylko sztywno zasalutował, więc poszedł za jego przykładem. To była najwyraźniej narada wojskowa, nie dworska audiencja.
Maksymian chciał przyjąć pozdrowienie i zorientował się, że podnosi bażanta. Rzucił go na środek pokoju. A jego wściekłość była tak wielka i przerażająca, że nie dostrzegli w tym geście niczego komicznego. Jego twarz przybrała barwę prawie fioletową – wyglądał, jakby miał za chwilę dostać udaru. Żyły na niskim, szerokim czole stały się nabrzmiałymi, pulsującymi powrozami.
– Ty jesteś legatem dowodzącym południową Brytanią, Konstancjuszu – powiedział ochrypłym głosem. – Dlatego zainteresuje cię pewnie, że brytyjska prowincja została zajęta przez wroga!
Rozdział dziewiąty
Przez krótką chwilę Konstancjusz myślał, że cesarz postradał zmysły. Niektórzy historycy sugerowali, że Tyberiusza ogarniało czasowe szaleństwo, kiedy był wściekły. Ale gdyby tak było z Maksymianem, ludzie wokół niego przyjęliby inną postawę. Baliby się jego – a oni tylko wbijali w posadzkę ponure, wściekłe spojrzenia.
Brytyjska prowincja została zajęta przez wroga – jakiego wroga? Jeżeli Kurio wzniecił bunt... Ale Kurio nigdy by tego nie zrobił, nie miał w sobie tyle ambicji – poza tym cesarz wspomniałby o buncie. Danowie? Frankowie? Ci drudzy byli bardziej prawdopodobni – mieli dużą flotę szybkich brygantyn i to właśnie przeciw nim stacjonowała flota Karauzjusza. Flota Karauzjusza! Czy to mógł być Karauzjusz? Tak, na Jowisza, to na pewno on!
– Karauzjusz, panie? – zapytał. Zakręciło mu się w głowie, ale się opanował. Teraz zobaczył przyczyny i przebieg zdarzeń z niesamowitą wprost jasnością. Karauzjusz, człowiek, który znajdował się na czarnej liście... człowiek otoczony przez wierne wojsko, będący w posiadaniu wielkiej floty wspaniałych statków stojących u bram Brytanii. Musiał wyczuć, jakie plany ma wobec niego cesarz, i pozostała mu tylko ucieczka – do Brytanii. Ale ucieczka do Brytanii oznaczała podbój Brytanii, jeżeli było się Karauzjuszem. Biedny mały Waleriusz nie miał najmniejszej szansy przeciw takiemu atakowi z zaskoczenia. A Kurio nigdy nie był człowiekiem czynu. Jedynym groźnym oficerem wyższej rangi – groźnym dla Karauzjusza – był legat Konstancjusz, a legat Konstancjusz znajdował się poza strefą zagrożenia, kiedy to wszystko się stało. Czy przypadkowo? Pamiętał dziwne zainteresowanie Allektusa liczebnością wojska pod jego dowództwem, niecierpliwe naleganie, by wyruszył od razu, rozpaczliwie powolną podróż „Tytanem” – wszystko zdawało się układać w całość...
Tymczasem Maksymian klął jak poganiacz mułów. Jego wielka pięść raz za razem spadała z hukiem na stół, a przekleństwa i sprośności płynęły z jego ust bez przerw na oddech. Karauzjusz, oczywiście, że Karauzjusz! Któż inny niż Karauzjusz, ten pomiot szumowin, syn i wnuk jednookiej dziwki? Czyż nie mówił zawsze, że to zdrajca? Czyż nie nalegał, błagał, zaklinał dowódcę w Galii, by wsadzić za kratki tego trującego grzyba, ten kawał cuchnącego ścierwa? Ale jego słowa trafiały oczywiście w próżnię; oni wszyscy wiedzieli lepiej – i dowódca Galii, i dowódca Brytanii!
Watyniusz, dowódca północnej i zachodniej Galii, wyraźnie zaczynał czuć się nieswojo. Konstancjusz starał się sprawiać wrażenie nieporuszonego. Odpędził wszelkie myśli o Helenie i Konstantynie. Poznać fakty, to było teraz najważniejsze, wydobyć fakty od tego rozzłoszczonego, apoplektycznego mężczyzny, który władał połową cywilizowanego świata.
– A potem przyszli do mnie świętować zwycięstwo – pienił się Maksymian. – Zwycięstwo nad Elianusem, biedną starą małpą! Zwycięstwo nad wygłodzonymi żebrakami, niech zgniją wasze kości! Zwycięstwo nad karpiami i dorszami jest bzdurą. Co takiego uczyniłem, że skazano mnie na rządzenie bandą trzęsących się półgłówków, którzy nie potrafią rozpoznać żmii, gdy widzą ją na ścieżce!
Na pewno nie jest zwykłym szalonym starcem, pomyślał Konstancjusz. Dioklecjan jest zbyt mądry, by miał dokonać takiego złego wyboru. Postąpił o krok i znów wyprężył się na baczność.
Cesarz odchrząknął i splunął.
– Świetnie – syknął. – Co masz do powiedzenia?