Drzewo życia. Louis de Wohl

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Drzewo życia - Louis de Wohl страница 20

Drzewo życia - Louis de  Wohl

Скачать книгу

      – Gdyby mi brakowało – odparł spokojnie Konstancjusz – Boski Cesarz nie posłałby po mnie. Wasza Wysokość mówi mi, że Rzym utracił prowincję. Mam nadzieję, że pozwoli mi ją odzyskać.

      Galeriusz, patrząc na twarz cesarza, pozwolił sobie na stłumiony chichot. A jednak się przeliczył.

      – Cieszę się, że kogoś to bawi – warknął Maksymian. – Co ci wiadomo o tym, co wydarzyło się w Brytanii, Konstancjuszu?

      – Tylko tyle, ile Wasza Wysokość dotąd mi powiedział – padła niewzruszona odpowiedź. – Ale skoro Karauzjusz jest przestępcą, potrafię wyjaśnić, jak tego dokonał.

      – Chętnie posłuchamy twojego wyjaśnienia – burknął Maksymian.

      – Czy mogę najpierw o coś spytać, panie?

      – Tak. Byle krótko.

      – Czy Wasza Wysokość wysłał do mnie prefekta Allektusa z dwoma listami?

      – Posłałem po ciebie, to prawda. Nie wiedziałem, kto pojedzie jako posłaniec. Kto pojechał, Mamertinusie?

      – Trybun Straboniusz, panie. Ale znam bardzo dobrze Allektusa – jest jednym z oficerów Karauzjusza.

      – Tak myślałem – pokiwał głową Konstancjusz. – To dlatego tak mu zależało, żebym wyruszył jak najszybciej. Powiedział, że popadnę w niełaskę Waszej Wysokości, jeśli zaczekam choćby do zaprzysiężenia wojska. Karauzjusz pewnie zatrzymał Straboniusza, kiedy ten przybył do Gesoriacum, by popłynąć stamtąd do Brytanii. Pewnie coś podejrzewał, wiedząc, że cesarz go... nie bardzo lubi. Wiedział też, że wojna chłopska weszła w ostatnie stadium, że praktycznie się skończyła, i pomyślał sobie, że jest następny na liście osób do usunięcia. Miał tu trybuna z pierwszymi rozkazami nowego cesarza. Musiał się dowiedzieć, jakie są i czy dotyczą jego. Cóż, okazało się, że nie. Wpadł jednak na pomysł szybkiego usunięcia ze swojej drogi dowódcy południowej Brytanii i spowolnił moją podróż do Italii, dając mi najgorszy statek. Miałem być na morzu, kiedy Karauzjusz uderzy. Sądzę, że zaatakował w Kalendy w zeszłym miesiącu...

      – Zgadza się – kiwnął głową Maksymian. – Skąd wiedziałeś?

      – Wtedy miał najkorzystniejsze prądy, panie. To najważniejsza rzecz, jaką musi wziąć pod uwagę każdy, kto chce najechać na Brytanię. Mówią, że Karauzjusz jest zdolny – pewnie dlatego rozdzielił swoje siły do ataku. Jego szpieg Allektus mógł mu dostarczyć dokładnych informacji o sile i dyspozycyjności rzymskiego wojska – pewnie nawet próbował przekupstwa. Gdybym ja, będąc na miejscu Karauzjusza, miał takie informacje, wylądowałbym na Anderidzie, której obrona praktycznie nie istnieje...

      – Dlaczego? – zapytał szorstko cesarz.

      – Ponieważ Anderida miała być chroniona przez tę samą flotę, która ją zaatakowała, panie. Potem wysłałbym następną część floty w górę do ujścia Tamesis i jazdę do Londinium, a stamtąd do Verulam. Reszta jest łatwa.

      – Wspaniale – powiedział Maksymian. – To dokładnie tak, jak zrobił Karauzjusz... – Nagle ryknął jak wół: – I to jest łatwe, tak, legacie Konstancjuszu? Powierzono tobie obronę południowej Brytanii – a ty masz czelność mówić mi, że jakiemuś zuchwałemu świńskiemu pomiotowi, zawszonemu piratowi, łatwo było ją podbić! Co, na imiona wszystkich bogów, robiłeś przez te wszystkie lata?

      – Protestowałem daremnie przeciw systematycznemu uszczuplaniu okupacyjnej armii – padła chłodna odpowiedź. – Na całym południu nie ma więcej niż trzy tysiące regularnych żołnierzy i dziesięć tysięcy pomocników, których wartość bojowa jest zdecydowanie za mała. W ciągu ostatnich sześciu lat jedenaście razy składałem skargę.

      Mamertinus poczuł, że nadszedł czas, by usprawiedliwił się jako główny legat.

      – Zawsze dostajemy te protesty, panie – wymamrotał nieskładnie. – Gdybyśmy im ulegali, niemożliwe byłoby wyciąganie wojsk z jakiejkolwiek placówki w cesarstwie. Nie mieliśmy powodu przypuszczać, że Brytania będzie potrzebować maksymalnej siły wojskowej.

      – Na to wygląda – zakpił cesarz.

      – Brytania – rzekł Konstancjusz – została podbita przez rzymską flotę, której zadaniem było zabezpieczenie Brytanii przed podbojem.

      – Twój triumf nad wieśniakami w Galii – powiedział Maksymian – został drogo okupiony, Watyniuszu. Nie, nie przepraszaj – to nie twoja wina. Konstancjusza też nie.

      Wyraźnie się uspokoił.

      – Jestem cholernie głodny – stwierdził. – Dlaczego? Och, już wiem – ten przeklęty posłaniec przeszkodził mi w posiłku. Cóż, nie odbijemy Brytanii w ciągu najbliższej pół godziny – lepiej wróćmy coś zjeść. Niech ktoś wyda polecenia. Możesz zostać i coś z nami przekąsić, Konstancjuszu... ty też, Mamertinusie. A jeśli ktoś w tym czasie wypowie nazwę Brytanii, odgryzę mu głowę. Chodźmy.

      Konstancjusz dopiero teraz zobaczył wielki stół jadalny na drugim końcu pokoju. W zasięgu wzroku nie było ani jednego niewolnika – pewnie zostali odesłani, kiedy Maksymian, przerażony wieściami z Brytanii, zaimprowizował naradę wojenną.

      A jednak... przy stole nie było zupełnie pusto. Siedziały przy nim dwie osoby – młoda kobieta i dziewczynka. Szaleństwo, pomyślał Konstancjusz. To wszystko jest szalone – nierealne jak sen. Może... może to jest sen, a on za chwilę się obudzi i dalej będzie na pokładzie „Tytana”, kołyszącego się w morskiej bryzie podczas niekończącej się podróży. Perski ceremoniał... cesarz z pieczonym bażantem... Brytania podbita przez buntowników... A teraz wszyscy siadają z dziewczyną i dzieckiem i jedzą obiad. To na pewno bardziej przypominało sen niż cokolwiek innego. Może takie właśnie chwile, myślał, skłoniły niektórych filozofów do przekonania, że życie nie jest rzeczywistością, lecz iluzją. Do tej pory miał ochotę przyłożyć takiemu filozofowi w szczękę, by miał szansę doświadczyć rzeczywistości...

      Teraz jednak Maksymian znów usiadł, a oficerowie poszli za jego przykładem. Tłum niewolników pojawił się znikąd i zaczęli stawiać przed nim coraz to nowe potrawy. A sposób, w jaki cesarz zaczął jeść, był tak realistyczny, że nie mógł już dłużej myśleć, że to sen.

      Konstancjusz siedział naprzeciw młodej kobiety. Mamertinus siedzący obok niego wyszeptał jakąś prezentację – on się ukłonił, a ona uśmiechnęła. Córka cesarza, Teodora – albo raczej jego pasierbica, choć nie pamiętał, kim był jej ojciec. Atrakcyjna kobieta. Oczywiście bardzo elegancka. Drogocenne perły. Czy miał z nią poprowadzić lekką rozmowę?

      Ona sama przyszła mu z pomocą.

      – To musiał być dla ciebie wielki szok – powiedziała cicho, rzucając nieśmiałe spojrzenie na ojca, który pochłaniał właśnie wielką porcję skowronków w sosie; potrawa ta rozsławiła kucharza, który ją wymyślił. – Nie myśl, proszę, że musisz rozmawiać, jeżeli nie chcesz. Ja to zrozumiem.

      Konstancjusz uśmiechnął się do niej z wdzięcznością.

      – To bardzo miłe z twojej strony,

Скачать книгу