Twierdza Boga. Louis de Wohl
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Twierdza Boga - Louis de Wohl страница 6
Teodoryk się uśmiechnął.
– Pierwszorzędny wojownik – oświadczył głośno. Hrabia Leutari był wujem Tuluina i należało dać mu znać, że Tuluin nie wypadł z łask. Kasjodorowi nie trzeba było nic tłumaczyć. Nie brakowało mu inteligencji, więc nie mógł poczuć się urażony pozbawioną taktu uwagą Tuluina. Zapewne przyzwyczaił się do tego typu słów. Wojownicy z plemienia Gotów nie potrafili nauczyć się kultury osobistej i między innymi przez to utrzymywało się nieustające napięcie w relacjach z Italijczykami na terenie całego kraju. Nikt nie umiał zachowywać się z większą elegancją i urokiem niż obywatele Bizancjum, lecz zarazem żaden naród nie był tak fałszywy i zepsuty. Goci nie grzeszyli obyciem, lecz świetnie walczyli. Nie musieli opłacać cudzoziemskich najemników, aby za nich walczyli. Pokurcze – Rzymianie – mogli Teodoryka nazywać prostakiem i barbarzyńcą. To było drobne uchybienie. Dzisiaj wszystko musiało przebiegać zgodnie z planem. Odwiedziny w Rzymie musiały zakończyć się sukcesem.
– Teatr Balbusa, ojcze. A tuż obok Teatr Marcellusa. – Głos Amalasunty brzmiał całkiem mocno. – Z prawej wznosi się most Emiliana.
Tłum gęstniał, lecz okrzyki entuzjazmu – choć donośniejsze – zdawały się dobiegać z pojedynczych grupek, rozsianych w ludzkiej gęstwinie. Zapewne odpowiednio opłaconych.
Za zakrętem w lewo ulica się rozszerzyła. Królewski orszak skierował się prosto ku Forum Romanum, do „głównego placu”, jak to ujął młody Tuluin. Widok Wzgórza Palatyńskiego z prawej strony był niezapomniany. W szlachetnej dostojności tych starożytnych pałaców i strzelistych świątyń było coś nadludzkiego.
– I pomyśleć, że to dzieło człowieka – zauważył hrabia Gerbod z podziwem, a Leutari wymamrotał coś o Walhalli. Nie był chrześcijaninem, podobnie jak młody Tuluin. Wizand wytrzeszczał oczy niczym wiejski prostaczek. Wszyscy przybysze byli nieco za bardzo oszołomieni widokiem.
– Wizandzie!
– Najjaśniejszy panie?
– Rzymskie oddziały na placu opuszczą swoje insygnia, gdy będę przejeżdżał obok. Masz trzymać Lwa Amalów wysoko w górze. Nie pochylaj go ani o centymetr.
– Nie przeszłoby mi to przez myśl, najjaśniejszy panie. – Wizand uśmiechnął się od ucha do ucha.
Zagrały fanfary, potem znowu i jeszcze raz.
Wkrótce król ujrzał Forum w całej okazałości. Na placu czekało trzystu senatorów w lśniących, białych togach. Przed zgromadzonymi stał Symmachus, Princeps Senatus. Strażnicy municypalni w szkarłatnych tunikach. Przedstawiciele ekwitów. Delegacje organizacji zawodowych. Prefekt miasta ze strażą przyboczną.
Entuzjazm tłumu sięgnął zenitu. Opłacenie tych wszystkich wiwatujących ludzi nie byłoby możliwe. Koszty okazałyby się zbyt wysokie. Publiczności podoba się widowisko, pomyślał król. Lud zawsze potrzebował parad i zawsze będzie na nie przychodził.
W pewnej chwili mały chłopiec rzucił się pomiędzy dwóch strażników municypalnych.
– Ejże, młodzieńcze, z drogi! – ostrzegł Wizand i potężną stopą wymierzył chłopcu kopniaka. Młodzik padł na ziemię, prosto pod kopyta rumaka hrabiego Gerboda. Wojownik machinalnie dobył miecza.
– To tylko mały chłopiec! – krzyknęła Amalasunta. – Nie rób mu krzywdy. Kasjodorze! Pomóż mu, bo zginie stratowany.
Zanim jednak Kasjodor zdążył zeskoczyć z siodła, z tłumu wystąpił młody mężczyzna i pomógł oszołomionemu chłopcu dźwignąć się na nogi.
Gerbod w ostatniej chwili szarpnął wodze, kierując konia obok młodzieńca. Nieznajomy mężczyzna energicznie zaniósł chłopca z powrotem w tłum. Królewski pochód podążał dalej, powoli, konsekwentnie. Przejechało jeszcze pięćdziesięciu gockich arystokratów, spadkobierców wielkich i dostojnych rodzin. Niektóre z nich utrzymywały, że ich praprzodkami są Wodan, Berahta oraz inni bogowie i boginie. Tak głosili Volsungowie i Velandowie. Potem podążali mężowie, którzy swoich stopni i tytułów dorobili się w boju, tacy jak Walamer, Tagila i Tota. Za nimi sunęła kawalkada wozów, z których każdy był zaprzężony w cztery konie. W pojazdach wieziono królewskie bagaże oraz wszelkie dobra potrzebne w domu. Jeden z powozów transportował damy do towarzystwa królewny Amalasunty; inny, większy, służył tuzinowi służek. Dalej jechało jeszcze trzy tysiące kawalerii Gotów.
– Mały dureń – sapnął Gerbod i wsunął miecz z powrotem do pochwy. – Ktoś musiał go wysłać z petycją. O ile mnie wzrok nie mylił, trzymał w rękach tabliczkę.
– Amalasunta – odezwał się król.
– Tak, ojcze?
– Twoje współczucie było nie na miejscu. Podczas uroczystości państwowych nie wolno okazywać emocji. Gdy dochodzi do jakiegoś incydentu, problem rozwiązują królewscy służący. Jeśli nie wiedzą jak, król im wyjaśnia.
– Wybacz, ojcze.
Straż przednia Gotów po dotarciu na Forum rozdzieliła się na dwie formacje po tysiąc ludzi każda, tworząc wąską alejkę pomiędzy szeregami.
Tym korytarzem podążył król, a także Amalasunta, Leutari, Gerbod, Kasjodor oraz arystokracja. Wszyscy oni podjechali do błyszczącej, białej chmury, jaką był budynek rzymskiego senatu. Król ściągnął wodze w odległości sześciu metrów od Symmachusa, piastującego funkcję princepsa. Symmachus pokłonił się władcy i przystąpił do odczytywania tekstu oficjalnego powitania w Rzymie.
Król słuchał z uwagą. Na tyle biegle władał łaciną, by zrozumieć misterne sformułowania, a właśnie takie musiały być.
Do umysłu Amalasunty nie docierało ani jedno słowo. Podniosłe, płynne zdania przetaczały się obok niej niczym morskie fale. W jej głowie utkwiła tylko jedna myśl – zaskakująca, niezrozumiała i wstrząsająca. W oczach chłopca, który niemal został stratowany przez uczestników parady, dziewczyna zauważyła nienawiść, tak głęboką, że budzącą przerażenie.
Rozdział trzeci
Grupa rzymskich Młodych Lwów często urządzała zebrania w pałacu Anicjuszów na Zatybrzu. Z dumą obnosili się ze swoją nazwą, wynikającą raczej z górnolotnych wyobrażeń niż z faktycznych dokonań członków stowarzyszenia. Większość dyskutantów wywodziła się z dostojnych, rzymskich rodzin, które w gronie swych przodków chętnie umieszczały bohaterów ostatnich tysiąca dwustu lat. Niektórzy, choć ochrzczeni i gorliwie wyznający chrześcijaństwo, cały czas utrzymywali, że w ich drzewach genealogicznych kluczowe miejsce zajmuje Wenus lub inne rzymskie albo etruskie bóstwo. Dla nich wszystkich pałac Anicjuszów był naturalnym ośrodkiem spotkań. Tutaj można było swobodnie rozmawiać.
Najstarszy z obecnych, senator Albinus, liczył sobie nieco ponad czterdzieści lat. Boecjusz, gospodarz spotkania, nie miał jeszcze trzydziestki. Ekwitiusz i Florencjusz mieli po dwadzieścia parę lat. Nie zorganizowano przyjęcia, nie ściągnięto niewolników. Młodzi mężczyźni samodzielnie napełniali kielichy z dzbanów, a dzbany z czterech amfor, ustawionych w rzędzie na