Twierdza Boga. Louis de Wohl
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Twierdza Boga - Louis de Wohl страница 7
– I Konstantyn, gdy zwołał Sobór Nicejski – uzupełnił Florencjusz z szerokim uśmiechem.
– To nietrafny przykład. Cóż chwalebnego w soborze? – zdziwił się Albinus.
– Podczas soboru na zawsze potępiono Ariusza – objaśnił Florencjusz. – A nasi czcigodni włodarze, Goci, to przecież arianie, czyli heretycy, a zatem skazani na potępienie. Racja?
– Na świętego Piotra i świętego Andrzeja, ten człowiek mówi do rzeczy! – zawołał Ekwitiusz. – Od razu widać, że kształcisz się na duchownego. Jeszcze nie porzuciłeś swoich zamiarów, prawda, Florencjuszu?
– Jeszcze nie. Przyznaję jednak, że nie czuję specjalnego pośpiechu.
– Chyba znam tego przyczynę – powiedział Albinus z uśmiechem. – Nawet wiem, jak ma na imię. Moje gratulacje, Florencjuszu. Ta dama jest niezwykle piękna.
– Zbyt piękna – mruknął Florencjusz, ponownie napełniając kielich.
– Dlaczego nie weźmiecie ślubu? – spytał Ekwitiusz niewinnie.
– Miałbym poślubić Lelię? Za pół roku byłbym biedakiem. Dla mnie ta perspektywa nie jest specjalnie przerażająca, ale ona z pewnością by się wystraszyła.
– Nie jestem pewien, czy duchowni w ogóle powinni mieć żony – zauważył Boecjusz z namysłem. – Wielu z nich jest żonatych, i mówię o dobrych kapłanach. Ale ksiądz to człowiek o szczególnej misji. Jego życie wiąże się z wyrzeczeniami, wyświęceniem... Ktoś taki nie powinien rozumować w kategoriach codzienności, nie powinien zaprzątać sobie głowy żoną i dziećmi. Najważniejsza powinna być dla niego trzódka. Łatwiej mi myśleć o kapłanie jak o świętym, niż jak o głowie rodziny.
– Dla ciebie łatwiej, senatorze – oświadczył Florencjusz z powagą. – Ale nie dla kapłana, niestety.
Boecjusz uśmiechnął się, gdy młodsi mężczyźni wybuchli śmiechem.
– Święty Piotr miał żonę – przypomniał towarzyszom. – Ale ją opuścił i zostawił dom, kiedy podążył za Mistrzem. Święty Paweł nigdy nie zdecydował się na małżeństwo i potrafił powiedzieć wiele dobrego o bezżennym stanie.
– Ale przecież powiedział: „Lepiej jest bowiem żyć w małżeństwie, niż płonąć” – zacytował Florencjusz. – Jak już podkreśliłem, łatwo ci to mówić. Masz piękną i uroczą żonę.
– Ale też nie jestem kapłanem – zauważył Boecjusz łagodnie. – I nie jestem przekonany, czy ty... Nie, nie wolno mi mówić takich rzeczy. Istnieją pewne granice, zarówno dla rozsądku, jak i dla intuicji.
– Innymi słowy, zarówno twój intelekt, jak i twoja intuicja podpowiadają ci, że nie powinienem być kapłanem. Rzecz w tym, że powołania nie da się wymierzyć ani jednym, ani drugim, jak sądzę – podkreślił Florencjusz.
Boecjusz przyjrzał mu się uważnie. Boskie czoło, nos i usta zwierzęcia, pomyślał. Czyż jednak ostatecznie, lub prawie ostatecznie, nie był to opis pasujący do każdego człowieka?
Do pomieszczenia wszedł niewolnik.
– Panie, diakon Gordianus przybył z wizytą.
Boecjusz zmarszczył czoło.
– Stary Gordianus? O tej porze? – Nagle się zorientował, że niewolnik wie więcej niż może powiedzieć przy gościach. Wstał. – Lepiej pójdę sprawdzić, w czym rzecz – oświadczył. – Florencjuszu, musimy odłożyć na później naszą dyskusję.
Za drzwiami niewolnik popatrzył Boecjuszowi w oczy.
– Panie, młody pan Piotr powrócił.
– Co takiego? Dzięki Bogu. Moja żona nie będzie się posiadała z radości. Powiedziałeś jej?
– Domina jest teraz z nim. Musiało dojść do wypadku. Diakon Gordianus...
Ale Boecjusz już zmierzał do pokoju chłopca. W drzwiach napotkał Rustycjanę, która właśnie wychodziła. Przyłożyła palec do ust i odciągnęła męża od progu.
– Posłałam po lekarza – wyznała. – Prawe biodro chłopca wydaje się poważnie poranione. Powiedział mi straszną rzecz...
– Jak to?
– Powiedział: „Zawiodłem cię, domino”. Powtarzał te słowa raz po raz, nic innego. I płakał. Podałam mu nieco maku w winie, więc wkrótce zaśnie. Boecjuszu, co mogło mu się przytrafić? Co chce przez to powiedzieć?
– Nie mam pojęcia. Może stary Gordianus nam wyjaśni. Gdzie go znalazł?
– Nie on. Znalazł go student.
– Student?
– Obaj są w bibliotece. Nie chciałam zostawiać ich w atrium.
– Podjęłaś słuszną decyzję, rzecz jasna. Muszę się dowiedzieć, w czym rzecz.
Oczekujący w bibliotece diakon Gordianus przemówił po grecku:
– Szczęść wam Boże. Pozwólcie, że przedstawię wam tego młodego człowieka. Ma na imię Benedykt, studiuje w Rzymie i jest naszym dość odległym krewnym. Pochodzi z Nursji.
– Nasz krewny? W jego żyłach musi zatem płynąć krew Anicjuszów. Nursja... – Boecjusz słynął z fenomenalnej pamięci. – Nursja... ciotka mojego ojca wyszła za mąż za kogoś z Nursji. Jak on się nazywał? Aulus... Aulus Eupropiusz, tak jest.
– Eupropiusz to nazwisko mojego ojca.
– Zatem musi on być wnukiem, nie, prawnukiem dominy Seweryny Marcji Anicji. Młody człowieku, należało znacznie wcześniej zawitać w naszych progach. Wówczas mógłbym coś dla ciebie zrobić.
– Nie jestem w potrzebie, czcigodny panie senatorze.
Boecjusz roześmiał się.
– Wszystkich dwudziestolatków rozpiera duma – zauważył.
Benedykt przez moment myślał nad słowami gospodarza.
– Moje słowa nie były powodowane dumą – zadecydował. – Chodziło mi dokładnie o to, co powiedziałem. Zresztą, człowiek na twoim stanowisku musi zajmować się tyloma ludźmi, że niewłaściwym byłoby dokładanie ci jeszcze jednego obowiązku.
– Do pewnego stopnia nie sposób odmówić ci słuszności – przyznał Boecjusz i z ciekawością popatrzył na gościa. – Takie słowa rzadko się jednak słyszy z ust młodych ludzi. W twoim wieku mało kto zważa na innych.
– Źle bym postąpił, dwukrotnie racząc się kolacją – zauważył Benedykt pogodnie. – Drugim złym uczynkiem byłoby pozwolenie, aby ktoś głodny odszedł, nie mogąc jej skosztować.