Feel Again. Mona Kasten
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Feel Again - Mona Kasten страница 9
4
Tego popołudnia zaraz po powrocie do domu uruchomiłam laptopa i zaczęłam wybierać zdjęcia dla profesor Howard. Teraz, gdy nie przebywałam w jednym pomieszczeniu z ludźmi, którzy najchętniej zamordowaliby mnie wzrokiem, pracowało mi się o wiele lepiej. Powróciło nawet przyjemne łaskotanie, którego doświadczałam, ilekroć wiedziałam, że zdjęcie jest naprawdę dobre. Wkrótce moje fotografie znowu zawisną na uniwersyteckich korytarzach, dziesięć razy większe niż teraz na ekranie komputera. Nieważne, co sobie o mnie pomyślą osoby pokroju Amandy. Liczyło się tylko to.
Właśnie segregowałam fotografie i umieszczałam je w różnych folderach, gdy na ekranie pojawiło się ostrzeżenie o błędzie systemu. Zamknęłam wyskakujące okienko i nagle wszystko zniknęło.
W jednej chwili.
Zmarszczyłam brwi, zamknęłam program, po chwili uruchomiłam go ponownie.
Nic.
Z trudem przełknęłam ślinę i zaczęłam szukać folderu, w którym umieściłam fotografie dla profesor Howard. Nie było go. Ani jego, ani żadnego innego folderu. Był tylko mój laptop, z każdą chwilą coraz bardziej gorący na moich kolanach.
A potem ekran zrobił się czarny.
Otworzyłam szeroko oczy i gorączkowo wcisnęłam guzik startu. Nic się nie zmieniło. Wciskałam go raz po raz. Coraz szybciej. Oblał mnie zimny pot, spływał po czole, zwilżył dłonie.
W końcu komputer ożył, a ja odetchnęłam z ulgą, co sprawiło, że zainteresowała się mną Dawn. Ona także pracowała, jak zawsze z wielkimi słuchawkami na uszach, przez które nie przenikał niemal żaden dźwięk. Skoro teraz na mnie spojrzała, domyśliłam się, że moje westchnienie było bardzo głośne.
Zdjęła słuchawki.
– Wszystko w porządku? – zapytała, ale właściwie nawet jej nie słyszałam. Mój laptop wrócił do życia. Niecierpliwie czekałam, aż programy i foldery jak zawsze pojawią się na pulpicie.
Niestety, na darmo. Nie było na nim nic. Był pusty.
– Cholera!
Dawn podeszła do mnie i usiadła obok.
– Co jest? – zapytała.
– Straciłam wszystkie zdjęcia – jęknęłam wpatrzona w ekran. – Nic tu nie ma.
– Niech to szlag – mruknęła i odwróciła komputer w swoją stronę. Klikała przez chwilę, otwierała różne programy, zaraz jednak dała sobie spokój. – Jak to zrobiłaś?
– Chyba otworzyłam zbyt wiele programów jednocześnie i biedak nie dał rady. Coś takiego zdarzyło się już kilka razy, ale nie doszło przy tym do utraty danych – odparłam bez tchu. Jezu, nie mogłam oddychać. Zniknęły wszystkie moje zdjęcia.
– Masz kopię zapasową? – wypytywała dalej Dawn.
Pokręciłam tylko głową. Usiłowałam się uspokoić i gorączkowo analizowałam w myślach wszystkie możliwości.
– Kiedy masz oddać te zdjęcia?
– Jutro. – Zamyśliłam się. – Profesor Howard znowu chce je wystawić.
Dawn szeroko otworzyła oczy. Wiedziała, jakie to dla mnie ważne.
– Potrzebujesz kogoś, kto się na tym zna. I to szybko.
– W serwisie rozłożą mi go na części, a to potrwa całą wieczność – zauważyłam. Cały czas na chybił trafił otwierałam kolejne foldery i nadal niczego w nich nie znajdowałam. Szczerze mówiąc, nie miałam żadnego pojęcia, co począć, ale musiałam coś zrobić z rękami, żeby nie oszaleć. – Nie mam tyle czasu. Profesor Howard chce je jak najszybciej wysłać do drukarni.
Co za pech. Przesunęłam się na łóżku i oparłam o ścianę. Mogłam się już pożegnać z tą perspektywą.
– Zależy, dokąd pójdziesz – zauważyła Dawn powoli. – Isaac zna się na komputerach. Pracuje w sklepie komputerowym.
Wyprostowałam się gwałtownie.
– Grant, Isaac Grant?
Pytająco uniosła brew, ale skinęła głową.
– Ten sam Isaac, z którym się lizałaś. Pięć dni w tygodniu pracuje w sklepie Wesley’s na Porter Road. Mógłby rzucić na to okiem.
Wyłączyłam komputer i poderwałam się tak szybko, że przez chwilę przed oczami wirowały mi czarne punkciki. Założyłam czarne buty, nie zawracałam sobie głowy wiązaniem sznurówek, narzuciłam na siebie skórzaną kurtkę. Wpakowałam komputer do plecaka, zarzuciłam go sobie na ramię i energicznie otworzyłam drzwi. Byłam już jedną nogą na zewnątrz, gdy szepnęłam:
– Dzięki, Dawn.
A potem ruszyłam w drogę.
Wesley’s to przestronny, a jednocześnie klaustrofobiczny sklep, w którym powietrze przenikał zapach kabli i kartonów. Z dłonią zaciśniętą na szelce plecaka wędrowałam między działami, mijałam lodówki, kuchenki i pralki. Nigdzie nie widziałam Isaaca. Kiedy doszłam do działu RTV, zobaczyłam wychudzonego mężczyznę na skórzanej kanapie, który najwyraźniej oglądał film akcji, i to na dwudziestu ekranach jednocześnie.
– Przepraszam bardzo? – zawołałam do niego. Strzelanina, spotęgowana przez system surround, ogłuszała. Facet spojrzał w moją stronę. Jego szyja była tak długa, że prawdopodobnie mógłby odwrócić głowę o trzysta sześćdziesiąt stopni. Miał cieniutki wąsik i brodę, w której – jak mi się wydawało – widziałam resztki jego obiadu.
– Co jest? – zapytał. Nawet nie ściszył dźwięku.
– Szukam Isaaca Granta – odparłam. – Dobrze trafiłam?
Dopiero teraz raczył zmniejszyć głośność.
– A co, żółwik znowu wlazł do skorupy? – sapnął i wstał z trudem.
Przyglądałam mu się zdumiona. Minął mnie i podszedł do stolika przy ladzie. Na nim znajdowały się monitor i mikrofon. Facet wcisnął zielony guzik i pochylił się nad mikrofonem do tego stopnia, że jego ciężki oddech rozległ się w całym sklepie. Fuj.
– Grant, rusz tyłek do B12. Klientka czeka.
Niecałą minutę później usłyszałam pośpieszne kroki, z każdą chwilą głośniejsze. Odwróciłam się i zobaczyłam Isaaca biegnącego w naszą stronę. Choć wydawało mi się to niemożliwe, tutaj, w tym sklepie, w otoczeniu nowoczesnej technologii, w tych swoich okularach i w niebieskiej, obcisłej koszulce z logo sklepu, wyglądał na jeszcze większego nerda. Wydawał się jednak też bardzo kompetentny.
Na mój widok szeroko otworzył oczy.
– Co tu robisz? – zapytał zdyszany.
Wzruszyłam