Emerytka w Albanii. Mariola Wójtowicz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Emerytka w Albanii - Mariola Wójtowicz страница 3
Schody prowadzą mnie w głąb ziemi. Korytarze wiodą do kolejnych sal, w których zorganizowano wystawy odsłaniające kulisy gigantycznego przedsięwzięcia autorstwa ogarniętych paranoją przywódców narodu. Napisy na ścianach informują: tutaj było wcześniejsze wejście, bezpośrednio z budynku ministerstwa spraw wewnętrznych, w tej sali był pokój przesłuchań, prysznic w tym pomieszczeniu, wyglądającym z pozoru na łazienkę, miał służyć do spłukiwania pyłu radioaktywnego. W kilku salach wiszą długie wykazy osób, które poniosły śmierć z powodu przekonań politycznych. W innych odsłonięto kulisy działalności Sigurimi (Dyrektoriat Bezpieczeństwa Państwa), albańskiej tajnej policji, której głównym celem było zapobieganie jakimkolwiek próbom zmiany elity rządzącej. W kolejnej zaprezentowano zabezpieczenia granicy państwa – co nie przeszkodziło w ucieczce 9220 osób i 4472 członków ich rodzin. 988 osób nie przeżyło tej eskapady. Oficjalna nazwa obiektu to Bunk’art Muzeum. „Art” (sztuka) w nazwie to odniesienie do faktu, że w niektórych ekspozycjach zastosowano nowoczesne środki przekazu artystycznego.
Korytarze prowadzą mnie teraz do wyjścia, kilkadziesiąt metrów od miejsca, w którym się do bunkra wchodzi. Może wizyta w Galerii Narodowej pomoże mi zapomnieć o okropnościach, które minęły, a które działy się przecież współcześnie.
Kolekcja obrazów socrealistycznych, który to kierunek w sztuce był szczególnie hołubiony przez przywódców narodu, nieszczególnie poprawia mój nastrój. Za to wystawa twórczości Zinni Veshiego, współczesnego artysty albańskiego, od 1996 roku mieszkającego w Nowym Jorku, i owszem. Jak zawsze, gdy oglądam obrazy abstrakcyjne w żywych kolorach i o bogatej fakturze.
W równie dobry humor wprawia mnie ażurowy pawilon na skwerze przed Galerią Narodową. To Pawilon Chmury zaprojektowany przez japońskiego architekta Sou Fujimoto. Trójwymiarowa siatka z białych prętów rzeczywiście może z daleka kojarzyć się z chmurą. „To nie tylko dzieło sztuki, ale przestrzeń stanowiąca tło różnych artystycznych przedsięwzięć” – zakładają włodarze miasta. Na razie, niczym na placu zabaw, buszują w niej dzieci. Co nie zmienia mojego pozytywnego nastawienia.
Mój dobry nastrój nie trwa jednak długo. Obiekt, który mijam dwieście metrów dalej, nie może nie zmuszać do refleksji. Stoję właśnie przed Piramidą. Została wybudowana w roku 1988, trzy lata po śmierci Hodży, krótko przed początkiem końca ery, która mijała, z przeznaczeniem na muzeum mieszczące spuściznę „charyzmatycznego” przywódcy narodu. Przekazywana niekiedy informacja, że miało to być mauzoleum Hodży, nie ma potwierdzenia w rzeczywistości. Głównym architektem Piramidy była jego córka i była to najdroższa budowla, jaka kiedykolwiek powstała w Albanii (700 milionów dolarów).
No a potem przyszły lata 90. XX wieku i nikt jakoś nie był już zainteresowany dalszą ochroną pamiątek po Hodży. W Piramidzie otwarto Międzynarodowe Centrum Kultury. W czasie wojny o Kosowo, w 1999 roku, tutaj mieściła się baza NATO i siedziby organizacji humanitarnych, potem część budowli zaczęła wykorzystywać jedna ze stacji telewizyjnych. Pozostała część niszczała i nadal podlega dewastacji.
Idea, żeby budowlę wyburzyć i wznieść w tym miejscu budynek parlamentu, podzieliła jednak środowisko architektów, i nie tylko architektów. Zebrano 6000 podpisów przeciwko całkowitemu unicestwieniu tego reliktu czasów słusznie minionych, chociaż nie ma konstruktywnych pomysłów, jak Piramidę zagospodarować. Zanim dojdzie do decydujących rozstrzygnięć, mogę jeszcze oglądnąć z bliska ten najsłynniejszy chyba obiekt Tirany, z kolorowymi bazgrołami w przyziemnej części, z powybijanymi oknami przysłoniętymi prowizorycznie kawałkami dykty, z popisami młodych ludzi, którzy właśnie testują swoją zręczność, wspinając się po jego pochyłych ścianach. Marmury z wnętrz czekają na lepsze czasy zeskładowane w jakimś magazynie poza stolicą.
Zadbano jednak o otoczenie. Skwer obsadzony jest zielenią, ścieżki i alejki wybrukowane, fontanna jest czynna. Uwagę wszystkich zwraca dzwon pokoju. To nawiązanie do historii najnowszej. Dzwon został odlany z przetopionych łusek pozostałych po nabojach użytych w zamieszkach w 1997 roku. Powodem rozruchów były piramidy finansowe, które doprowadziły do kryzysu politycznego, nie mówiąc o ruinie gospodarstw domowych i tragediach inwestorów, którzy stracili łącznie 1200 milionów dolarów. Dochodziło do protestów, potyczek i samosądów, w których życie straciło ponad 3000 ludzi. Pamiątką tych wydarzeń, a i przestrogą na przyszłość, jest właśnie dzwon pokoju.
Jezdnia Bulwaru Męczenników Narodu wyłączona jest z ruchu – nie wiem, czy na stałe, czy tylko dzisiaj. Teraz całą jej szerokość zajmuje pokaźnych rozmiarów namiot. O ho, coś się tutaj dzieje, kamery pracują, ludzie zgromadzeni w namiocie oglądają na monitorach przebieg jakichś obrad. Czasem klaszczą z aprobatą, czasem wznoszą okrzyki – raczej z dezaprobatą.
Dzisiaj, 21 kwietnia, nie wybrano jednak nowego prezydenta, nawet nie wiem, czy dzisiaj głosowano, czy tylko agitowano. Wyboru dokonano dopiero 29 kwietnia, w czwartej turze wyborów, które trwały od lutego. No, no…
Za kolejnym skrzyżowaniem jeszcze jeden pomnik, raczej instalacja nawiązująca do historii końca XX wieku. Tytuł znamienny: Chackpoint. Memorial to Communist Isolation. Słowo „chackpoint” od razu przenosi mnie do Berlina – wszak najbardziej znane przejście graniczne między Berlinem Zachodnim a NRD to Chackpoint Charlie, w którym obecnie znajduje się Muzeum Muru Berlińskiego. I właśnie fragment muru berlińskiego, który artysta uznał za symbol komunistycznej izolacji, to jeden z elementów tej instalacji.
Ustawiono go obok bunkra stojącego na straży dzielnicy, w której mieszkał, sąsiadując z innymi prominentami, Enver Hodża. Kolejnym elementem są betonowe podpory, części konstrukcyjne byłego więzienia i obozu pracy w Spaç, wsi na północy Albanii. Przetrzymywano w nim więźniów politycznych w okresie od 1968 do 1990 roku – rocznie od 1000 do 4000 osób.
Skoro już tutaj jestem, zboczę trochę z bulwaru i podejdę pod dom, w którym mieszkał Hodża. Ta rezydencja zachowała się w dużo lepszej kondycji niż Piramida. Do całej dzielnicy, zamieszkanej niegdyś przez „przywódców narodu”, nie mieli wstępu zwykli śmiertelnicy. Dzisiaj nie widzę służb porządkowych, jednak rezydencji zwiedzać nie można. Podobno teraz jest tutaj szkoła językowa. Po raz pierwszy do jej wnętrza mogły wejść osoby „z ulicy” w 2014 roku, gdy grupa młodych artystów zorganizowała tutaj wystawę swoich prac.
Wracam na Bulwar Męczenników Narodu, mijam jeszcze Pałac Kongresowy z jednej strony i rezydencję prezydenta z drugiej, i już jestem na placu Matki Teresy. Otaczają go budynki różnych uczelni – od południa Politechniki Tirańskiej, od wschodu budynek, w którym mieści się rektorat, biblioteka, Instytut Archeologii i Muzeum Archeologiczne, a od zachodu Uniwersytet Sztuk. Jestem lekko zdezorientowana, bo najbardziej reprezentacyjny budynek, ten po południowej stronie placu, na jednych mapach czy w relacjach jest opisany jako uniwersytet, na drugich – jako politechnika, na jeszcze innych – jako „Uniwersytet Politechnika Tirańska”. Jaka to właściwie uczelnia, raczej nie uda mi się dowiedzieć. Zresztą i tak najbardziej interesuje mnie Uniwersytet Sztuki, a właściwie galeria sztuki tego