Ogniem i mieczem t. II. Генрик Сенкевич

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Ogniem i mieczem t. II - Генрик Сенкевич страница 17

Ogniem i mieczem t. II - Генрик Сенкевич

Скачать книгу

niż ja, boby jej nie związali w kij do własnej szabli. Niechby Salomona tak związali, nie byłby mądrzejszy od własnych pludrów albo od mego napiętka. O Boże, Boże, za co mnie tak każesz! Na tylu ludzi na świecie tego jednego złodzieja najbardziej uniknąć pragnąłem – i takie moje szczęście, żem jego właśnie nie uniknął. Będę miał skórę wyczesaną jak świebodzińskie sukno. Żeby to inny mnie złapał, to bym deklarował, że do buntu przystaję, a potem umknął. Ale i inny by nie uwierzył, a cóż dopiero ten! Czuję, że mnie serce zamiera. Diabli mnie tu przynieśli – o Boże, Boże, ani ręką, ani nogą ruszyć nie mogę… o Boże! Boże!

      Po chwili jednak pomyślał pan Zagłoba, że gdyby miał wolne ręce i nogi, łatwiej by mógł jakichkolwiek fortelów się chwycić. A nużby popróbował? Byle tylko szablę zdołał spod kolan wysunąć, reszta poszłaby łatwiej. Ale jak tu ją wysunąć? Przewrócił się na bok – źle… Pan Zagłoba zamyślił się głęboko.

      Następnie począł się kołysać na własnym grzbiecie coraz prędzej i prędzej, a za każdym takim ruchem posuwał się o pół cala naprzód. Zrobiło mu się gorąco, czupryna zapociła mu się gorzej niż w tańcu i chwilami ustawał i spoczywał, chwilami przerywał pracę, bo zdało mu się, że któryś z mołojców idzie ku drzwiom – i znów rozpoczynał z nowym zapałem, na koniec przesunął się do ściany.

      Wówczas począł się kiwać inaczej, bo nie od głowy ku nogom, ale z boku na bok, tak że za każdym razem uderzał z lekka w ścianę końcem szabli, która wysuwała się przez to spod kolan, przechylając się coraz bardziej ku wewnątrz, na stronę rękojeści.

      Serce poczęło bić w panu Zagłobie jak młotem, bo ujrzał, że to sposób może być skuteczny.

      I pracował dalej, starając się jak najciszej uderzać i tylko wówczas, gdy rozmowa mołojców głuszyła lekkie uderzenia. Przyszła nareszcie chwila, że koniec pochwy znalazł się na jednej linii z łokciem i kolanem i że dalsze kiwania się ku ścianie nie mogły go już wypychać.

      Tak, ale natomiast z drugiej strony zwieszała się już znaczna część szabli, i wiele cięższa biorąc na uwagę rękojeść.

      Na rękojeści był krzyżyk, jako zwykle przy karabelach; pan Zagłoba liczył na ów krzyżyk.

      I po raz trzeci począł kołysać się, ale tym razem celem jego usiłowań było odwrócenie się nogami do ściany. Dopiąwszy i tego jął posuwać się wzdłuż. Szabla jeszcze tkwiła między podkolanami a rękoma, ale rękojeść zawadzała się co chwila krzyżykiem o nierówności gruntu; na koniec krzyżyk zawadził silniej – pan Zagłoba kiwnął się ostatni raz i przez chwilę radość przygwoździła go na miejscu.

      Szabla wysunęła się zupełnie.

      Szlachcic zdjął wówczas ręce z kolan, a chociaż dłonie miał jeszcze związane, uchwycił nimi szablę na powrót. Pochwę przytrzymał nogami i wyciągnął żeleźce.

      Rozciąć pęta na nogach było teraz dziełem jednej chwili.

      Trudniej było z dłońmi. Pan Zagłoba musiał ułożyć szablę na gnoju, tylcem do dołu, ostrzem do góry, i trzeć o owo ostrze postronki dopóty, dopóki ich nie rozciął.

      Co gdy uczynił, był nie tylko wolny od pęt – lecz i uzbrojony.

      Odetchnął też głęboko, po czym przeżegnał się i zaczął Bogu dziękować.

      Ale od rozcięcia pęt do uwolnienia się z rąk Bohunowych było jeszcze bardzo daleko.

      – Co dalej? – pytał samego siebie pan Zagłoba.

      I nie znalazł odpowiedzi. Chlew naokoło obstawiony był mołojcami; było ich tam razem ze stu; mysz nie mogłaby się wymknąć nie postrzeżona, a cóż dopiero człowiek tak tęgi jak pan Zagłoba!

      – Widzę; że zaczynam w piętkę gonić – rzekł sam do siebie – a mój dowcip tyle wart, żeby nim buty wysmarować, chociaż i smarowidła lepszego można by u Węgrzynów na jarmarku kupić. Jeśli mnie Bóg nie ześle jakiej myśli, to pójdę wronom na pieczeń, ale jeśli ześle, to się ofiaruję w czystości trwać jako pan Longinus.

      Głośniejsza rozmowa mołojców za ścianą przerwała mu dalsze rozmyślania, poskoczył więc i ucho przyłożył do szpary między belkami.

      Wysuszone sosnowe belki odbijały głosy jak pudło teorbanu: słowa dochodziły wyraźnie.

      – A gdzie my stąd pojedziemy, ojcze Owsiwuju? – pytał jeden głos.

      – Ne znaju, pewno do Kamieńca – odparł drugi.

      – Ba, konie ledwo nogami włóczą; nie dojdą.

      – Dlatego tu i stoimy; do rana wypoczną.

      Nastała chwila milczenia, potem pierwszy głos ozwał się ciszej jak poprzednio:

      – A mnie się widzi, ojcze, że ataman spod Kamieńca za Jampol ruszy.

      Zagłoba wstrzymał oddech w piersi.

      – Milcz, jeśli ci młoda głowa miła! – brzmiała odpowiedź.

      Nastała chwila milczenia, tylko zza innych ścian dochodziło szeptanie.

      – Wszędy są, wszędy pilnują! – mruknął Zagłoba.

      I poszedł ku przeciwległej ścianie.

      Tym razem doszedł go chrzęst żutych obroków i parskanie koni, które widocznie stały tuż, a między nimi mołojcy rozmawiali leżący, bo głosy dochodziły z dołu.

      – Hej – mówił jeden – my tu jechali nie śpiąc, nie jedząc, koniom nie popasając, po to, by na pale w obozie Jaremy poszli?

      – To już pewno, że on tu jest?

      – Ludzie, co z Jarmoliniec uciekli, widzieli go, jako ciebie widzę. Strach, co mówią: wielki on jak sosna, we łbie dwie głownie, a koń pod nim smok.

      – Hospody pomyłuj!

      – Nam tego Lacha z żołnierzami zabrać i uciekać.

      – Jak uciekać? Konie i tak zdychają.

      – le, braty ridnyje. Żeby ja był atamanem, tak ja by temu Lachowi szyję uciął i do Kamieńca choć piechotą wracał.

      – Jego ze sobą pod Kamieniec weźmiemy. Tam z nim atamany nasze poigrają.

      – Pierwej z wami diabli poigrają – mruknął Zagłoba.

      Jakoż mimo całego strachu przed Bohunem, a może właśnie dlatego, poprzysiągł sobie, że się żywcem nie da wziąć. Jest wolny od pęt, szablę ma w ręku – będzie się bronił. Rozsiekają go – to rozsiekają; ale żywcem nie wezmą.

      Tymczasem parskanie i stękanie koni, widocznie nadzwyczajnie zdrożonych, zgłuszyło dalszą rozmowę, a natomiast poddało pewną myśl panu Zagłobie.

      "Żebym to mógł przez tę ścianę się przedostać; a na konia niespodzianie skoczyć! – myślał. – Jest noc: nimby się obaczyli, co

Скачать книгу