Trawers. Remigiusz Mróz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Trawers - Remigiusz Mróz страница 4

Trawers - Remigiusz Mróz Komisarz Forst

Скачать книгу

to tylko po to, by odwlec nieco moment przyjrzenia się zwłokom. Już z oddali było widać, że wydarzyła się tutaj tragedia. Rozbryzgi krwi na śniegu wyglądały, jakby ktoś zrzucił wiadro czerwonej farby na ulicę. Trudno było uwierzyć, że to wszystko może pochodzić od jednego człowieka. Z drugiej strony w ciele ludzkim płynęło od pięciu do sześciu litrów krwi. Wystarczyło przeciąć dwie czy trzy tętnice, by śnieg wokół nagle zmienił barwę.

      – Nie miał przy sobie żadnych rzeczy? – zapytała Dominika.

      Gomoła potarł ręce, a potem wsunął je do kieszeni.

      – Plecak. – Wskazał kilka metrów dalej.

      Wadryś-Hansen zobaczyła kawałek taśmy policyjnej, ale resztę zasłaniała jej grupa ludzi. Błyskały flesze, trwały ciche rozmowy. Technicy skrupulatnie utrwalali każdy, nawet najmniej istotny szczegół. Jeden z nich nagrywał wszystko niewielką kamerą.

      – W środku znaleźliśmy portfel, ale bez pieniędzy i dokumentów.

      – A karty?

      – Słucham?

      – Karty zniżkowe do sklepów, do fryzjera, do fitness clubu, biblioteki…

      – Nic.

      Dominika ściągnęła ramiona i rozejrzała się. Księżyc tej nocy chował się za chmurami, nieprzenikniona czerń zdawała się wypełniać całą polanę. Kawałek dalej nad Upłazem górował Kominiarski Wierch i masyw Stoły, ale nie sposób było dostrzec nawet najbliższego wzniesienia. Świat zdawał się zaczynać i kończyć w miejscu, gdzie teren oświetlały lampy kryminalistyczne.

      Wadryś-Hansen obróciła się. Za dnia po drugiej stronie rozciągałby się widok na Giewont. Wzdrygnęła się, przypominając sobie, co zdarzyło się tam w zeszłym roku. Kiedy tylko dostała wezwanie, pomyślała, że Bestia wróciła. Szybko jednak zmitygowała się i powtórzyła sobie w duchu, że to niemożliwe.

      Owszem, człowiek, który powiesił się na Szatanie, w jej mniemaniu nie był prawdziwym zabójcą. Nie sądziła jednak, by ten kiedykolwiek wrócił. Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa zaszył się gdzieś na dobre, zadowolony, że media i organy ścigania są święcie przekonane o jego śmierci.

      – Pani prokurator?

      Dominika uświadomiła sobie, że Gomoła coś do niej mówił.

      – Tak?

      – Powiedziałem, że nie idzie go zidentyfikować.

      – Tak, słyszałam. Nie ma przy sobie żadnych…

      – Stracił o wiele więcej niż same dokumenty – wpadł jej w słowo podkomisarz.

      Nie lubiła tego. Nie, było to niedomówienie. Wadryś-Hansen nie znosiła, gdy ktoś nie miał na tyle cierpliwości, by z wtrąceniem swoich trzech groszy doczekać do końca czyjejś wypowiedzi. Nie pomagało jej to w pozbyciu się łatki wyniosłej damy rodem z serialu „Downton Abbey”, ale zasady były zasadami.

      – Co ma pan na myśli?

      – Proszę spojrzeć – odparł Gomoła i wskazał na zwłoki.

      Dominika spuściła wzrok. Najwięcej krwi znajdowało się w okolicach szyi i rąk. Nic dziwnego, tam najłatwiej było dobrać się do tętnic. Płynąca z niej posoka była żywoczerwona i wyraźnie kontrastowała z bielą śniegu.

      – Odcięto mu opuszki palców – dodał podkomisarz.

      – Słucham?

      – Niech się pani przyjrzy.

      Wadryś-Hansen uznała, że najwyższa pora to zrobić. Nabrała tchu, a potem skierowała snop światła z latarki na zwłoki. Pochyliła się, przyglądając się najpierw twarzy. Oczy były szeroko otwarte, wbite w bezgwieździste niebo. Rogówki zmętniały, jakby pokryły się warstwą mgły. Było w tym coś symbolicznego, jakby opadła kurtyna zamykająca życie tego człowieka.

      Dominika nie potrafiła oszacować, jak wiele krwi straciła ofiara, ale z pewnością plamy opadowe nie będą tak rozległe, jak zwykle. W dodatku niska temperatura zrobi swoje – gdy odwrócą ciało na stole sekcyjnym, nie zobaczą tradycyjnej ciemnej barwy. Mróz wywoływał reoksydację hemoglobiny i sprawiał, że livores mortis stawały się różowawe.

      Przełknęła zgęstniałą ślinę, starając się wrócić myślami do tego, co tu i teraz. Na dokładniejsze analizy będzie jeszcze pora, w tej chwili musiała skupić się na tym, kim był ten człowiek, a ponadto jak i kiedy umarł.

      Stężenie pośmiertne jeszcze nie nastąpiło, co przy temperaturze poniżej zera nie było niczym dziwnym. Zwłoki znajdowały się w takiej samej pozycji, jak wtedy, gdy miejsce zdarzenia opuszczał zabójca. Mięśnie się nie skurczyły, kolana nie podkuliły, dłonie nie zacisnęły, a łokcie nie zgięły. Twarz się nie zmieniła. Wadryś-Hansen patrzyła na wyraz, z którym umarł ten człowiek.

      Sprawiał wrażenie spokojnego, ale Dominika wiedziała, że to wyłącznie złuda. Oświetliła zamarzniętą twarz.

      – Z kartą dentystyczną też będzie problem – odezwał się Gomoła.

      – To znaczy?

      – Ktoś wybił mu wszystkie zęby.

      Usta były zamknięte, nie sposób było tego stwierdzić. Prokurator odwróciła głowę i posłała policjantowi krótkie spojrzenie.

      – Ruszaliście ciało?

      – Nie, oczywiście, że nie.

      – Więc skąd wiecie, że został pozbawiony zębów?

      Podkomisarz wskazał na bok. Wadryś-Hansen skierowała tam latarkę i zobaczyła niewielkie żółtawe elementy, które odcinały się na śnieżnobiałym podłożu. Kawałki siekaczy lub kłów.

      – Zostawił tylko strzępki – odezwał się Gomoła. – Technicy nie łudzą się, że cokolwiek uda się z tego wyciągnąć. Nie złożymy nawet połowy zęba.

      Dominika zaklęła w duchu. Zanim jednak zdążyła zastanowić się nad tym, dlaczego ktokolwiek miałby działać w taki sposób, zamiast po prostu zmiażdżyć szczękę, podszedł do niej biegły lekarz.

      Przedstawił się jako Patryk Urban, po czym postawił torbę z zestawem kryminalistycznym obok jednej z lamp. Wyciągnął z niej niewielką szpatułkę i odpakował z folii.

      – Możemy otwierać usta? – zapytał. – Czekaliśmy z tym na panią.

      – Oczywiście.

      Urban ostrożnie umieścił przyrząd między wargami denata, a potem odchylił delikatnie żuchwę.

      – Muszę zobaczyć, czy usunięto wszystkie zęby czy tylko… – Nagle urwał i zamarł.

      Dominika cofnęła się o półkroku, a Gomoła wydał z siebie cichy jęk,

Скачать книгу