Trawers. Remigiusz Mróz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Trawers - Remigiusz Mróz страница 5

Trawers - Remigiusz Mróz Komisarz Forst

Скачать книгу

ofiary. Ktoś wsunął ją tam z niemałą siłą, wyglądała, jakby zajęła miejsce zębów.

      Przez moment trwała niczym niezmącona cisza. Polana Upłaz nagle zdawała się przenieść w osobliwe oko cyklonu. Nie słychać było nawet typowych dźwięków nocy. Powietrze jakby na moment stężało, wiatr zupełnie ucichł.

      Prokurator nachyliła się nad otwartymi ustami zmarłego. Lekarz poprawił ułożenie lampy, by świeciła prosto w jamę ustną. Włożył szpatułkę głębiej, odsunął język, a potem przyjrzał się monecie.

      – Arabskie napisy i symbol orła. Nic więcej nie widzę.

      – Poproszę o zdjęcia – zwróciła się do jednego z techników Dominika.

      Szybko obfotografował to, co znajdowało się w ustach zmarłego, a potem wyciągnął znalezisko i umieścił je w woreczku na dowody.

      Gomoła nachylił się do Wadryś-Hansen.

      – To możliwe? – szepnął.

      – Wszystko jest możliwe, komisarzu.

      – Ale to…

      – Może to być naśladowca – zauważyła Dominika.

      Nie zdążyła się nad tym zastanowić, ale właściwie było to dość logiczne założenie. Nie przypuszczała, by Bestia z Giewontu miała wrócić tak szybko. Kiedyś owszem, ale jeszcze nie teraz. Rozpoczynał się dopiero okres, który w nomenklaturze anglosaskiej dotyczącej seryjnych zabójców określano jako cooling-off period. Morderca uspokajał się, wracał do normalności, do swojego zwykłego życia. Na nowo zaczynała narastać w nim żądza zabijania i Dominika sądziła, że minie jeszcze sporo czasu, nim Bestia znów uderzy. Nie sposób było stwierdzić ile. Jeden z najbardziej wynaturzonych seryjnych zabójców, Dennis Rader, zamordował dziesięć osób na przestrzeni trzydziestu lat.

      – Tak, może mieć pani rację… – burknął Gomoła.

      Wadryś-Hansen nawet na niego nie spojrzała. Skupiała się na ofierze.

      – Nawet gdyby Bestia z Giewontu żyła, nie zabijała przecież w ten sposób – ciągnął podkomisarz. – Tamten facet polował na szczytach, nie tutaj. I nie robił tyle burdelu.

      Z tym Dominika mogłaby polemizować.

      – Był… jak by to ująć… subtelny.

      – Subtelny?

      – Wie pani.

      – Nie, nie wiem. W moim przekonaniu nie było nic subtelnego w jego czynach.

      – A jednak popełniał je z klasą.

      Wadryś-Hansen nie miała najmniejszej ochoty kontynuować tej rozmowy. Przypominała sobie zresztą, że Gomoła nie miał zbyt dobrej opinii wśród kolegów po fachu. Przełożeni natomiast darzyli go sympatią, zapewne dlatego, że ochoczo wypełniał każdy rozkaz.

      Dominika chętnie widziałaby tu Osicę. Był to najprawdopodobniej jedyny człowiek, który podzielał pogląd, że Bestia z Giewontu nadal jest na wolności. Nie licząc Forsta. Ale jego należało usunąć z jakiegokolwiek równania.

      – To nie w stylu tamtego gościa – dorzucił jeszcze Gomoła. – Musi mieć naśladowcę.

      – Mhm.

      – Co mnie wcale nie dziwi. Mało jest zwyrodnialców na świecie? Jeden podpatrzył drugiego i od razu zachciało mu się czegoś podobnego. Może nawet znaleźli się i tacy, co wielbili Bestię.

      – Z pewnością.

      – W dodatku kilku objawiło się podczas procesu, prawda? – kontynuował podkomisarz, wyciągając paczkę tanich papierosów. – Wyszło tam, że to jakaś sekta. Starochrześcijańska.

      – Synowie Światłości.

      – O, właśnie. Podobno Bestia kierowała tą grupą. Prawda to?

      – Być może.

      – W takim razie to mógł być któryś z członków tej sekty – oznajmił rzeczowym tonem Gomoła i zapalił.

      Dominika w pierwszej chwili była gotowa przyjąć tę możliwość, ale kiedy zobaczyła monetę, zmieniła zdanie. Wyglądała na nową. Jak bilon, który nadal jest w obiegu. Owszem, miała arabskie napisy, ale nie przywodziła na myśl starożytnych monet, które wykorzystywali Synowie Światłości.

      Patryk Urban w końcu wycofał szpatułkę, zawinął ją w folię i schował do torebki na odpady. Podniósł wzrok na prokurator.

      – Co teraz?

      – Teraz czas na opis – odparła Dominika i westchnęła. Wyciągnęła notatnik, starając się nie słuchać kolejnych hipotetycznych scenariuszy podsuwanych przez Gomołę. Zaczęła spisywać wszystko, czego wymagało prawo. Skrupulatnie omówiła wygląd i ułożenie zwłok, otoczenie i przedmioty znajdujące się w pobliżu, a potem zwróciła się do lekarza o oszacowanie czasu zgonu, przyczyny i rodzaju śmierci.

      Wszystko odbywało się tak jak zawsze. Spokojnie, urzędowo, bez zbędnych emocji. Mimo że wyobraźnia mogła wskoczyć na wysokie obroty, wszyscy zgromadzeni byli profesjonalistami, zachowywali się tak, jak powinni.

      Po chwili zrobili przerwę. Gomoła palił już trzeciego papierosa.

      – Rozbieramy? – zapytał Patryk Urban.

      – Nie ma przesłanek.

      – Rozumiem.

      – Przyjrzymy się dokładniej w prosektorium – odparła Dominika. – Na tym etapie widać jakieś znaki szczególne? Zmiany chorobowe?

      – Nie.

      Wypełniła odpowiednią rubrykę w formularzu. Potem zaczęła wpisywać szereg informacji w kolejnych. Płeć, przybliżony wiek… i wszelkie inne aspekty, które nie miały już teraz wielkiego znaczenia. Skończywszy, wiedziała, że tak naprawdę to dopiero początek papierkowej roboty. Czekał ją jeszcze protokół z oględzin, w którym musiała opisać wszystko, co się działo, i wszystkich, którzy brali udział w czynnościach.

      Odwróciła się do techników.

      – Zbierzcie próbki do badań – powiedziała. – Robactwo, śnieg, odciski, każdy kawałek zęba… nic nie pomijajcie.

      Przyglądała się im, kiedy starannie zaczęli wykonywać polecenia. Przykładali miarkę centymetrową do każdego odnalezionego przedmiotu, robili zdjęcie, a potem zabezpieczali dowód. Wadryś-Hansen była zadowolona, trafili jej się fachowcy. Musiała oddać nawet Gomole, że zapalił dopiero wtedy, gdy zrobili już najważniejsze rzeczy – podstawowym grzechem policjantów na miejscu zdarzenia była kontaminacja go popiołem lub dymem w przypadku mieszkań.

      Dominika obserwowała, jak technicy zabezpieczają monetę. Podchodzili do niej ostrożniej niż do pojemnika

Скачать книгу