Trawers. Remigiusz Mróz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Trawers - Remigiusz Mróz страница 7
– Mniejsza z Chandlerem. Nigdy go nie lubiłem – powiedział, wręczając Forstowi list. – Tym razem nieotwierany, co zapewne cię ucieszy.
– Nie ma to dla mnie żadnego znaczenia.
– Nie traktujesz tajemnicy korespondencji jako przysługującego ci prawa?
– Straciłem wszystkie prawa, kiedy pociągnąłem za spust.
Wychowawca zdawał się zaskoczony taką odpowiedzią. Zmrużył oczy, jakby starał się ocenić, czy więzień rzeczywiście tak myśli. Forst szybko potrząsnął głową i odebrał kopertę.
– Dziękuję – powiedział. – Za przekazanie. I za zaufanie.
Mogli, ale wcale nie musieli otwierać korespondencji osadzonych. Cenzura była jedynie fakultatywna, w przeciwieństwie do zakładów zamkniętych, gdzie z zasady otwierano wszystkie koperty. Tutaj robiono tak tylko względem tych najbardziej podejrzanych typów. A Forsta dotychczas postrzegano jako jednego z nich.
Było coś przyjemnego w myśli, że jest jednym z najbardziej niebezpiecznych więźniów w pawilonie, a być może nawet na całym Podgórzu. Uśmiechnął się w duchu. Skłonił się wychowawcy i usiadł przy stoliku z zamkniętą kopertą. Poczekał, aż mężczyzna opuści celę, a potem rozerwał brzeg.
W środku znajdowała się złożona na pół kartka A4. Z zewnątrz nie była opatrzona żadnymi informacjami, sama koperta zaś informowała jedynie o adresacie. Władze więzienia jednak z pewnością wiedziały, kto jest nadawcą.
Wiktor przypuszczał, że to Osica wysłał list. Wprawdzie każdemu przysługiwały trzy widzenia w miesiącu, ale lekkomyślnie byłoby wykorzystywać je za każdym razem, gdy Edmund na coś wpadł.
A być może teraz w istocie tak było. Osica nie należał do najbardziej rzutkich policjantów – zresztą gdyby nie błyskawiczna kariera w milicji pod koniec PRL-u, zapewne nigdy nie zaszedłby tak daleko – ale można było na nim polegać. Forstowi przemknęło przez myśl, że jest to bodaj jedyny człowiek, którego może nazwać przyjacielem.
Odsunął tę myśl. Była dojmująca.
Wiktor nabrał tchu i rozłożył kartkę. Znajdowała się na niej lapidarna informacja, zapisana charakterystycznym, cienkim krojem ostatnio tak popularnej Helvetiki. Komisarz wbijał wzrok w napis, nie mogąc uwierzyć w to, co widzi.
„Wybacz, że nie wstała” – głosił lapidarny przekaz.
To bynajmniej nie Osica był nadawcą listu. Forst skarcił się w duchu za nadmierny optymizm – na swoje usprawiedliwienie miał jedynie to, że nie spodziewał się, by Bestia z Giewontu nawiązała tak bezpośredni kontakt. Inną rzeczą było skropienie perfumami gąbki, inną wysłanie mu wiadomości.
Nie miał wątpliwości, że to zabójca. Przekaz nie pozostawiał miejsca na najmniejsze wahanie, nawet jeśli nie był podpisany.
Nadawca odnosił się do epitafium na grobie Olgi Szrebskiej. W testamencie dziennikarka kazała wyryć sobie na nagrobku: „Witaj! I wybacz, że nie wstanę”. Podczas pogrzebu wywołało to w nim rozrzewnienie, a z drugiej strony jakiegoś rodzaju pocieszenie z powodu dystansu, jaki Olga miała do śmierci. Teraz jednak brzmiało to jak drwina.
Wzdrygnął się na myśl o tym, co musiało się z nią dziać przez cały ten czas. Dotychczas robił wszystko, by się nad tym nie zastanawiać, ale wiedział, że w końcu umysł sam zacznie tworzyć scenariusze.
Zaklął w duchu. Musiał skupić się na liście.
Stanowił ni mniej, ni więcej, jak potwierdzenie tego, że Szrebska nadal żyje. Bestia kpiła z niego, a on mógł dopowiedzieć sobie resztę przekazu. „Wybacz, że nie wstała, choć wcale nie była martwa”. Tak, to był prawdziwy sens tych słów. Forst tropił tego człowieka na tyle długo, poznał go na tyle dobrze, że nie miał żadnych wątpliwości.
A może to narkotyki przez niego przemawiały? Może Osica miał rację, twierdząc, że to tylko pobożne myślenie?
Wiktor pokręcił głową i potarł oczy. Jeszcze raz spojrzał na kartkę papieru, jakby dziwił się, że nie zniknęła i jednak okazała się czymś realnym. Złożył ją, a potem umieścił w książce Chandlera. Położył ją na pryczy, rozejrzał się, po czym sięgnął po oprzyrządowanie do kompotu.
Po chwili zrobiło mu się lepiej. Zastanawiał się, czy wychowek nie zauważył oznak dawania sobie w żyłę. Zapewne nie, inaczej nie omieszkałby o tym wspomnieć. Potem zgrywałby dobrego kumpla, który chętnie zatrzyma to odkrycie dla siebie, jeśli tylko Forst się opamięta.
Wiktor prychnął i spojrzał w kierunku otwartych drzwi.
– Pierdol się – powiedział.
Sam nie wiedział, kto był adresatem tych słów. Być może on sam.
Położył się na pryczy i wbił wzrok w starannie pomalowany, biały sufit. Warunki tutaj różniły się od tych w Czarnym Delfinie. Tam wszystko było przegniłe, spleśniałe, śmierdzące i odpychające. Podgórze w porównaniu z tamtym miejscem stanowiło miłą odmianę – państwo wprawdzie niewiele mogło zrobić, by poprawić politykę penitencjarną, ale chociaż malowano ściany. Tyle potrafiono.
Wiktor nie mógł zebrać myśli. Kilka słów zapisanych na kartce papieru zdawało się przybrać fizyczny kształt i uderzać go raz za razem jak obuch. Każde słowo odbijało mu się echem w umyśle jak ogłuszający gong rozbrzmiewający tuż obok.
Forst zaklął pod nosem i usiadł. Obrócił się, oparł o ścianę i zwiesił nogi na pryczy.
Wracało jedno z pytań, które dotychczas udawało mu się upchnąć gdzieś w zakamarkach umysłu dzięki kompotowi. Jak to możliwe? Jak zabójca sprawił, że Olga przeżyła? Scenariuszy było wiele, ale żaden nie wydawał się wykonalny.
Forst zastanawiał się nad tym przez jakiś czas. Nie wiedział, ile go upłynęło – może godzina, półtorej, a nawet dwie. Tutaj było to pojęcie względne, szczególnie w ciągu dnia, gdy więźniowie mogli opuszczać celę. Nic nie nadawało rytmu codziennej egzystencji, wszystko nikło w apatycznej monotonii. Wszystko, łącznie z odpowiedzią na pytanie, które dręczyło Wiktora.
Nie było ono zresztą jedynym. Zastanawiał się także nad tym, jak opuścić mury Podgórza. Gdyby dostał mniejszy wymiar kary, mógłby to zrobić najwcześniej w połowie odsiadki. W przypadku dwudziestu pięciu lat pułap podnoszono jednak do piętnastu lat.
W dodatku sąd musiałby powziąć przekonanie, że skazany nie popełni już więcej przestępstwa. Forst nie sądził, by ktokolwiek mógł okazać się takim optymistą.
Trudno, będzie musiał liczyć na Osicę.
A może nie? Może istniał jakiś sposób, by wyjść z więzienia przed czasem? Były jeszcze dwie drogi formalne, o których od czasu do czasu myślał. Żadna z nich nie była zbyt prawdopodobnym