Trawers. Remigiusz Mróz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Trawers - Remigiusz Mróz страница 11
– Od kiedy wyjechał, nawet do nich nie zadzwonił. Wszystko załatwialiśmy drogą pocztową lub mailową, a wyrok sądu rodzinnego nastąpił bez udziału strony przeciwnej.
Operowała tylko suchymi, prawniczymi formułkami, ale Edmund słyszał w jej głosie pobrzmiewające jeszcze roztrzęsienie. Wprawdzie była jedną z tych silnych kobiet, które po prostu przekładały nogę nad kłodami rzucanymi im przez życie, ale… cóż, Osica zdążył poznać ją na tyle dobrze, by wiedzieć, że niespecjalnie sprawdza się w roli matki. Nawet ze wsparciem męża radziła sobie w porywach średnio, a teraz musiało być jeszcze trudniej.
– Gjord rozmawiał z wicewojewodą Kajdrowiczem – ciągnęła. – Niedługo po tym Kajdrowicza i kilku innych urzędników przeniesiono w inne miejsce.
– Tak, tak. A później wicewojewoda w ogóle zniknął.
– Zgadza się.
– Słyszałem to już, ale i tym razem mnie to nie przekonuje.
Wadryś-Hansen nie wyglądała na zadowoloną.
– Niemądrze grzebać w polityce – dodał Edmund. – Szczególnie jeśli to właśnie tam tkwią odpowiedzi.
Dominika sięgnęła po szmatkę leżącą na skraju zlewozmywaka, przetarła parapet, a potem na nim przysiadła. Skrzyżowała ręce na piersi i popatrzyła na gospodarza spode łba.
– Dotrę do prawdy, panie inspektorze – zapewniła go. – Ale najpierw muszę dowiedzieć się, co wydarzyło się na polanie Upłaz.
– Słusznie. Jedno może prowadzić do drugiego.
– A pan mi w tym pomoże – dodała.
– Ja?
– Nie może pan odsunąć Gomoły, ale z pewnością może nadzorować jego działania.
Zasadniczo nic nie stało temu na przeszkodzie. Osica musiał uważać, by nie podpaść komukolwiek, ale gdyby naprawdę się postarał, mógłby uczestniczyć w dochodzeniu. Gomoła był jednym z najbardziej leniwych funkcjonariuszy i nie będzie trudno przekonać go, że warto trochę odpocząć.
– Co pan na to?
– Na co konkretnie?
– Na tandem.
– Nie wydaje mi się, żeby to był najlepszy pomysł, ale nie ma pani chyba zbyt dużego wyboru. Zamknęła pani mojego najlepszego dochodzeniowca w więzieniu.
Dominika nie odpowiedziała. Jej wyraz twarzy się nie zmienił, zupełnie jakby nie słyszała tej ostatniej uwagi. Osica raz po raz łudził się, że uda mu się coś ugrać w sprawie przedterminowego zwolnienia, ale ostatecznie musiał uznać, że sprawa jest zamknięta. Zbrodnia, za którą skazano Forsta, była jednoznaczna.
– Złapiemy go, panie inspektorze.
– Z pewnością.
– Jego i wszystkich innych Synów Światłości. A potem dowiemy się, co tu się dzieje.
Edmund pokiwał głową i nabrał tchu, ale nie zdążył się odezwać. Kiedy rozległ się dzwonek telefonu Wadryś-Hansen, wiedział, że dzwonią do niej z pierwszymi konkretami. Prokurator szybko odebrała, wysłuchała rozmówcy, podziękowała, po czym wsunęła komórkę do jednej z kieszeni w przepastnej torebce.
– Zidentyfikowali bilon – oświadczyła. – To dziesięciofuntowa moneta wybita w 2003 roku. Obecnie jest w obiegu w Syrii.
Osica uniósł brwi. Od razu pomyślał o grupie syryjskich uchodźców, którzy niedawno trafili do Kościeliska.
6
Iwo Eliasz wyszedł z Carrefoura przy Zakopiańskiej i skierował się do auta. Zrobił porządne zakupy, jak zawsze, kiedy już zmuszał się do tego, by odwiedzić supermarket. Kiedy mógł, zaopatrywał się w małych sklepikach, ale od czasu do czasu musiał zrobić większe zapasy. Miał w końcu na utrzymaniu nie tylko siebie.
Poczekał, aż zamkną się za nim drzwi, a potem obejrzał się przez ramię. Nie znosił takich miejsc. Mimo że supermarkety w Rabce-Zdroju były wielkości sklepików osiedlowych z Krakowa, Eliasz miał wrażenie, jakby oddechy innych ludzi go oblepiały. Niemal dostrzegał, jak wszystkie bakterie wydobywają się z ich ust, a potem wiszą w powietrzu, tylko czekając, by przylgnąć do niego jak pajęczyna, w którą nieopatrznie się wchodzi.
Wzdrygnął się i zerknął na zegarek sportowy. Włączył stoper, po czym ruszył w kierunku Tetmajera. Od domu dzielił go półgodzinny marsz, może nawet nieco dłuższy, jeśli pójdzie przez Park Zdrojowy. Zakupy niósł w przepastnym plecaku, który niedawno zakupił. Uznał, że niemądrze byłoby wracać w Tatry z tym samym, co poprzednio.
Nie pomylił się w swoich szacunkach. Do ostatniego budynku przy Tetmajera, niedaleko ściany lasu, dotarł w trzydzieści sześć minut. Wszedł do środka i od razu skierował się do piwnicy. Otworzył górny i dolny zamek pierwszych, a potem drugich drzwi. Dopiero wtedy znalazł się w pomieszczeniu, które tak długo przygotowywał dla swojej lokatorki.
Nie było zbyt przestronne, ale miało wszystko, czego potrzebowała. Składało się z jednego pokoju wyposażonego w niewielką wnękę z kotarą, za którą było łóżko, oraz z łazienki.
Iwo zrzucił plecak z ramienia.
– Przyniosłem zakupy – powiedział, kładąc go na fotelu. Obok stała kanapa, a przed nią telewizor, na którym lokatorka mogła oglądać niektóre kanały w wyznaczonych przez Eliasza porach. – I mam awokado, choć musiałem się go naszukać.
– Dziękuję.
Podeszła do niego, ale jak zawsze miała spuszczony wzrok. Pochyliła się nad plecakiem i zaczęła wyciągać z niego produkty.
– Popatrz na mnie.
Wykonała polecenie natychmiast, bez wahania. Dawno nauczył ją, że to opłacalne. Za dobre zachowanie nagradzał ją nie tylko prawem oglądania telewizji, ale czasem także innymi rzeczami. Raz przyniósł jej nawet butelkę wina, ale szybko okazało się to pomyłką. Wystarczyło, że na moment się obrócił, a ona wlała w siebie niemal połowę, zanim wyrwał jej butelkę.
Musiał wymierzyć jej karę, ale nie sprawiało mu to wielkiej satysfakcji. Wolał, kiedy konsekwencje dotykały jej psychiki, a nie przybierały fizyczną postać. Ale takie uciążliwości musiał przygotować zawczasu.
Spojrzał na nią. Trwała w zupełnym bezruchu, jeśli nie liczyć spokojnych mrugnięć. Stała obok, wbijając w niego wzrok, tak jak przykazał. Jeszcze jakiś czas temu był przekonany, że jej uległość będzie sprawiać mu przyjemność, ale od kilku dni czuł się zawiedziony. Poczuł, że wreszcie ją złamał, pokonał jej upór. W końcu mu się podporządkowała, co wiązało się z poczuciem zwycięstwa, ale…
Nie wystarczało mu to. Teraz to rozumiał.