Trawers. Remigiusz Mróz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Trawers - Remigiusz Mróz страница 14

Trawers - Remigiusz Mróz Komisarz Forst

Скачать книгу

– spytał pracownik, wyrywając go z zamyślenia.

      – Nie.

      – Tak przypuszczałem. Jesteś jednym z niewielu, którym nie grożą.

      – Słucham?

      – Do innych przychodzą różne listy. Jak ktoś zabił nienarodzone dziecko, piszą ci od ojca dyrektora. Jak ktoś poszedł siedzieć za zabójstwo na tle homofobicznym, przypominają o sobie ci od prezydenta Słupska czy innych… U ciebie był spokój.

      – To pan przeglądał moją korespondencję?

      – Czasem. Jak akurat byłem w robocie – przyznał mężczyzna i pociągnął nosem. – Ostatnio nie, byłem na chorobowym. Pierdolony mróz. – Wskazał na okno i się skrzywił. – A teraz wygląda na to, że masz spokój, cofnięto decyzję o cenzurze listów.

      – Tak.

      – W porę, co? Akurat wtedy, kiedy potrzebujesz się czegoś dowiedzieć.

      Forst skinął głową.

      – Jest szansa, żeby ustalić, kto to przysłał?

      – Szansa zawsze jest – odparł mężczyzna. – Wszystko zapisujemy tu skrupulatniej niż u żyda. Pokaż no ten list.

      Wiktor wyciągnął pogiętą kopertę i położył na biurku. Rozmówca założył okulary, charknął i przysunął sobie list.

      – Stempel z Chełma.

      – Zgadza się.

      – Dlaczego akurat stamtąd? Masz tam jakąś rodzinę, znajomych?

      – Nie.

      – Nieślubne dziecko?

      – Akurat tam nie.

      Pracownik aresztu podniósł wzrok, przez moment patrzył na Forsta, a potem podrapał się po nosie i wrócił do analizowania koperty. Wiktor doskonale zdawał sobie sprawę, dlaczego wiadomość pochodziła z Chełma. To w tamtejszym szpitalu Bestia z Giewontu zaatakowała Olgę. Był to kolejny prztyczek.

      – Dobra… mamy tu numer, więc zaraz to sprawdzę.

      Rozmówca podniósł się, a potem podszedł do wąskiej metalowej szafki – tutejszego odpowiednika elektronicznej bazy danych, która zapewne funkcjonowała także w analogicznych ośrodkach w innych krajach.

      Wiktor czekał cierpliwie, podczas gdy mężczyzna przerzucał kolejne teczki, raz po raz przesuwając palcem pod nosem. W końcu wyjął odpowiedni dokument, przejrzał go, po czym schował na miejsce i zasunął szufladę.

      – Nie ma nadawcy.

      – Słucham?

      – Nie wpisano. Dostaliśmy ten list pocztą, dokładnie tak, jak dostałbyś go, będąc na wolności. Tylko od nadawcy zależy, czy wpisze się w lewym górnym rogu.

      Mężczyzna usiadł na swoim miejscu i podsunął Forstowi kopertę. Wiktor spojrzał na nią okiem dochodzeniowca. Stanowiła materiał o niemal zerowych walorach dowodowych. Gdyby od razu zapakował ją do woreczka i nie pozwolił, by ktokolwiek jej dotykał, być może na coś by się zdała. Teraz jednak mógł zgnieść ją i wyrzucić do kosza.

      – Coś jeszcze?

      – Nie – odparł Wiktor, po czym podniósł się i skierował do wyjścia.

      Zanim mężczyzna zdążył wezwać klawisza, Forst był już na korytarzu. Nie miał zamiaru tracić czasu, było wiele do zrobienia. Wprawdzie prowadzenie śledztwa zza murów więzienia nie należało do najłatwiejszych rzeczy, ale nie było niemożliwe.

      Mógł tylko dziękować losowi czy sędziemu, że trafił na Podgórze. Dzięki temu nie miał problemu z poruszaniem się po terenie zakładu. Mógł dzwonić, kontaktować się ze światem zewnętrznym, a trzy razy w miesiącu można też było go odwiedzać.

      Niektórzy więźniowie mieli jeszcze lepiej. Ci najmniej groźni dostawali przepustki, pozostali pracowali w terenie pod okiem konwojentów. On jednak należał do grupy, która nie mogła liczyć na takie udogodnienia.

      Gdyby nie ucieczka z Czarnego Delfina, być może byłoby inaczej. Po tamtej spektakularnej akcji każdy rozsądny naczelnik musiał jednak patrzeć na niego co najmniej podejrzliwie.

      Forst czasem myślał o możliwościach ucieczki. Początkowo wychodził z założenia, że skoro udało mu się opuścić rosyjski odpowiednik amerykańskiego supermaxu, tym bardziej powinno powieść się tutaj. Potem doszedł jednak do wniosku, że tam więźniów trzymało głównie przekonanie o tym, że znajdują się na samym końcu świata – nawet więc gdyby uciekli, nie mieliby dokąd pójść. Była to fikcja, ale jakże skuteczna.

      Na Podgórzu jednak podejście było realistyczne. Patrzono osadzonym na ręce, pilnowano ich, ale nie katowano, nie doprowadzano do stanu, w którym ucieczka byłaby jedyną możliwością. Mało kto w ogóle o niej mówił.

      A z pewnością nie Forst. W jego przypadku byłoby to zupełnie bezcelowe. Stał się na tyle rozpoznawalny, że nie zdążyłby dobiec do Wisły, a pojawiłyby się wokół kamery stacji telewizyjnych. Inna sprawa, że po prostu nie wiedział, jak uciec z kilkunastoosobowej celi.

      Przeludnienie polskich więzień stanowiło prawdziwy atut systemu penitencjarnego. W Delfinie z trudem dogadał się z jednym współosadzonym. Tutaj nie wyobrażał sobie, by wszyscy zgodzili się na podjęcie próby.

      – Załatwiłeś, co chciałeś? – burknął klawisz, prowadząc go do celi.

      – Jeszcze nie.

      – A co planujesz?

      – Tego też jeszcze nie wiem.

      – Lepiej, żeby to było dobre.

      Forst spojrzał na strażnika.

      – Czekają na ciebie na wolności.

      – Co takiego?

      Klawisz wywrócił oczami, jakby nie dowierzał, że naprawdę musi mu cokolwiek tłumaczyć.

      – W NSI dziś rano mówili, że przydałby się komisarz Forst. Chyba raczej sobie kpili, ale kto ich tam wie…

      – O czym ty mówisz?

      – O Bestii. Wróciła, nie wiedziałeś?

      Wiktor poczuł, jak zasycha mu w gardle. Zaraz potem pojawiło się uczucie swędzenia we wszystkich miejscach, gdzie ostatnio wbijał igłę. Zatrzymał się w pół kroku, a strażnik natychmiast zamarł i sięgnął po pałkę. Można było z nimi porozmawiać, niektórzy robili to nawet na przyjacielskiej stopie, ale kiedy tylko zdarzało się coś, co wykraczało poza normę, cała uprzejma fasada nagle znikała. Klawisz zgromił go wzrokiem, a potem wskazał w stronę celi.

      – Ruszaj się.

      Forst

Скачать книгу