Nieodnaleziona. Remigiusz Mróz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Nieodnaleziona - Remigiusz Mróz страница 8
– Jakoś się dogadamy – rzucił i machnął ręką. – Teraz istotne jest to, żeby szybko dojść prawdy, zanim zatrą ślady.
Uniosłem brwi z niedowierzaniem i popatrzyłem na niego.
– Kto konkretnie?
– Nie wiem – odparł. – I to jest w tym wszystkim chyba najgorsze.
W pierwszej chwili byłem gotów się z nim zgodzić, ale zaraz potem pomyślałem, że najgorsze jest co innego. Sam fakt, że ktoś rzeczywiście zataił przede mną prawdę.
Nie, nie ktoś. Ona to zrobiła.
A teraz albo Ewa, albo ludzie, którzy ją skrzywdzili, robili wszystko, żebym nie odkrył, co się naprawdę wydarzyło po tamtej feralnej nocy.
– W porządku – powiedziałem.
Blitz zmarszczył czoło, przyglądając mi się.
– Jeśli ręczysz za Reimannów, biorę ich.
– Wyglądają na dwójkę konkretnych zawodników – odparł bez wahania Blitzkrieg. – Zrobiłem mały research środowiskowy.
– To znaczy?
– Wyguglałem ich.
– To nie research, tylko wirtualny odpowiednik rozejrzenia się.
– Nie bagatelizuj mocy tego narzędzia. Niektórzy dzięki niemu żyją.
– Nie bagatelizuję – odparłem.
– Choćby informatycy. W dziewięćdziesięciu dziewięciu przypadkach ich przewaga nad zwykłymi śmiertelnikami sprowadza się do tego, że potrafią szybko przeglądać wyniki w Google’u.
Blitz jeszcze przez moment rozwodził się nad historyczną doniosłością spółki stworzonej przez dwóch doktorantów Stanforda. Wyłączyłem się mniej więcej wtedy, kiedy twierdził, że niedziałająca wyszukiwarka jest jedynym, uniwersalnym i niezaprzeczalnym dowodem, że internet w naszym komputerze nie działa. I że dotarliśmy do takiego momentu w historii, kiedy trudno nam uwierzyć, że Page i Brin stworzyli Google… nie korzystając z jego pomocy.
Podczas gdy Blitzer nadawał jak najęty, być może w ten sposób radząc sobie z emocjami, ja przeglądałem kolejne certyfikaty i dowody na to, że w Reimann Investigations rzeczywiście znają się na swojej robocie.
Na powrót zacząłem słuchać przyjaciela, dopiero kiedy doszedł do konkretów.
– Zresztą przejrzyj wyniki sam – mruknął, widząc mój brak zainteresowania. – Na Pomorzu to nie są anonimowi ludzie. Dają sporo na działalność charytatywną, wspierają lokalne biznesy i utrzymują dwa schroniska dla zwierząt.
– Brzmi podejrzanie.
Blitz wywrócił oczami.
– Jeśli podejrzani są dla ciebie ci, którzy pomagają, to nie chcę wiedzieć, jak wygląda świat z twojej perspektywy.
– Jak miejsce, które kilku skurwieli chce za wszelką cenę zniszczyć.
– To właściwie nie tak źle.
– Nie – przyznałem, wzruszając ramionami. – Tyle że wszyscy inni przyglądają im się z ciekawością i czekają na rozwój wypadków, zamiast ich powstrzymać.
– To już bardziej do ciebie pasuje.
– Mhm – mruknąłem, nie mając zamiaru zagłębiać się jeszcze bardziej w opadający mnie pesymizm. – Czegoś jeszcze dowiedziałeś się na temat Reimannów?
– Tylko tego, że anonimowo wspierają jakieś pozarządowe organizacje.
– Tak anonimowo, że mi o tym mówisz.
Blitzer westchnął, jakby uwierała go myśl, że traktuję go jak adwokata diabła.
– Dotarli do tego jacyś lokalni dziennikarze, to niepotwierdzone informacje.
– Tak czy inaczej, brzmi podejrzanie – powtórzyłem i podniosłem rękę, powstrzymując go przed zaoponowaniem. – Mam na myśli to, że najwyraźniej dorobili się małej fortuny, a…
– Ano, dorobili się – potwierdził.
– Na działalności detektywistycznej?
– Nie, Robert Reimann odszedł ze służby, bo odziedziczył lokalny konglomerat, na który składa się kilka przystani, lokali gastronomicznych i gospodarstw agroturystycznych. Jego żona też miała firmę, dynamicznie rozwijającą się na rynku deweloperskim.
Blitzkrieg rzeczywiście dobrze się przygotował. Dawał mi potencjalne rozwiązanie mojego problemu na tacy. W dodatku proponował, że sam za nie zapłaci.
Uznałem, że nie powinienem dłużej się wahać.
– Okej – powiedziałem. – Jeśli jesteś gotów mi pożyczyć, spróbujmy.
– Świetnie. Tym bardziej że już ustaliłem z nimi ryczałt.
– Co takiego?
– Obgadałem już sprawę kosztów z Kasandrą. Wyjątkowo miła kuna.
– Nie wątpię.
Wyobraziłem sobie typową bizneswoman, wyniosłą żonę bogatego lokalnego potentata. Mimo że według Blitza cenili sobie prywatność i rzadko pokazywali się publicznie, przypuszczałem, że wyglądają jak hollywoodzka para.
– Płatność będzie z góry, bo potrafią mniej więcej oszacować, ile wysiłku będzie kosztowało przeprowadzenie tego śledztwa.
– I? Ile sobie życzą?
Blitzer zbył temat machnięciem ręki, ale przypuszczałem, że cena jest znacznie wyższa niż ta, która figurowała na stronie.
– Musisz wiedzieć, że oni nie biorą wszystkich spraw jak leci.
– Tylko te medialne?
– Nie. Nie robią show, mówiłem ci.
Czy rzeczywiście działali w cieniu? Właściwie z PR-owego punktu widzenia była to odpowiednia strategia dla firmy, która powinna cechować się pewną enigmatycznością. Może rzeczywiście stanowili antytezę wszystkich tych detektywów, których na co dzień widywałem w telewizji.
Tych, do których zwracali się głównie desperaci. Westchnąłem i uświadomiłem sobie, że jestem jednym z nich. Dowodziło to, w jak opłakanej sytuacji się znalazłem. Ale jeśli policja nie chciała mi pomóc, a dowody znikały szybciej, niż się pojawiały, co mi pozostało?
– Mam jeden warunek – zastrzegł Blitz.
– Jaki?