Kontratyp. Joanna Chyłka. Tom 8. Remigiusz Mróz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Kontratyp. Joanna Chyłka. Tom 8 - Remigiusz Mróz страница 12
Kordian odchrząknął, a uwaga przełożonego natychmiast skupiła się na nim.
– Właściwie prokuratura prowadziła wtedy śledztwo – zauważył Oryński. – O ile mnie pamięć nie myli, chciano oskarżyć jego i Małka o nieudzielenie pomocy, a nawet nieumyślne spowodowanie śmierci.
Chyłka skinęła głową.
– Postępowanie umorzono – dodała.
– I co w związku z tym? – odbąknął Żelazny. – Raz, że teraz do tego nie dojdzie, a dwa, że co to dało? W oczach opinii publicznej i tak wyszło, jak wyszło. A teraz będzie jeszcze gorzej, nie rozumiesz?
Joanna wzruszyła ramionami.
– Oskarżają ją o zabójstwo. Umyślne – dodał Artur. – To, co się działo po Broad Peaku, będzie tylko namiastką tego, co stanie się teraz.
– Wybronimy ją.
– Jak?
– Nie wiem. Jeszcze nawet z nią nie rozmawiałam.
Imienny partner wyglądał, jakby miał się zakrztusić własną śliną.
– Szkoda – odparł. – Może po krótkiej pogawędce powiedziałaby ci, dlaczego zamiast wracać do kraju, próbowała uciec do Tybetu. I może przejrzałabyś na oczy.
– Na wzrok nie narzekam – zauważyła Joanna, rozsiadając się jeszcze wygodniej. – Choć kiedy Zordon zapomina się przy słuchaniu nowego singla Taco Hemingwaya i zaczyna się gibać, nawet bym chciała.
– Nie gibię się.
Chyłka przewróciła oczami, a potem na powrót skupiła wzrok na Żelaznym.
– Od czasu do czasu gestykuluje nawet w rytm muzyki – mruknęła.
– Nazywamy to rapowaniem.
– No właśnie – odparła z bólem w głosie, nie odrywając spojrzenia od Artura. – Wyobrażasz sobie, co przechodzę na co dzień?
– A co ja mam powiedzieć?
– Masz dziękować Bogu, że zesłał ci takie błogosławieństwo jak ja.
– O tak. Szczególnie kiedy nastawiasz budzik pół godziny przed czasem tylko po to, żeby mieć satysfakcję z kilkukrotnego wciskania drzemki – odparował Kordian.
– Przynajmniej nie żłopię porannej kawy, jakby ktoś podpiął mi grdykę do wzmacniacza.
– Piję całkiem normalnie. Ty za to masz dziwną manię wyłączania światła w lodówce.
– To nie żadna mania, tylko roztropność – zaprotestowała Joanna i ciężko westchnęła. – W głowie mi się nie mieści, że w dwudziestym pierwszym wieku, kiedy wszystko podobno jest smart, nikt nie wpadł na to, żeby nocą ta pieprzona iluminacja była słabsza. Nie, zamiast tego otwierasz drzwiczki i czujesz się, jakby Bóg właśnie stworzył świat.
Oryński mruknął pod nosem.
– Szkoda, że takiej roztropności nie wykazujesz przy ładowaniu zmywarki. Przez twoje braki w znajomości zasad Tetrisa za każdym razem…
– Talak, talak, talak – ucięła.
Żelazny patrzył na nich jak na dwójkę uciekinierów z zamkniętego ośrodka dla psychicznie chorych. Kordian uśmiechnął się pod nosem, a potem wymierzył palcem w Chyłkę.
– Myśli, że to coś zmieni – rzucił do Artura.
– Co takiego, do cholery?
– Talak – włączyła się Joanna. – W prawie islamu to formułka, po której między kobietą a mężczyzną dochodzi do rozwodu. Wystarczy, że facet trzykrotnie wypowie to słowo i po sprawie.
– U nas to jednak nie działa – dodał Kordian. – Wiem, bo sprawdzałem.
Żelazny odsunął krzesło, jakby potrzebował nabrać nieco dystansu, by nie zarazić się chorobą psychiczną, na którą cierpieli jego współpracownicy.
– Możecie drwić sobie do woli i zachowywać się jak para szczeniaków, ale…
Artur urwał, kiedy zza pazuchy jego marynarki dobiegł dzwonek telefonu. Zaklął, a potem sięgnął do kieszeni. Kiedy spojrzał na wyświetlacz, na jego czole pojawiła się głęboka bruzda.
Uniósł rękę do rozmówców, przywodząc na myśl policjanta wstrzymującego ruch, a potem odebrał.
– Tak? – spytał.
Podniósł się szybko, poszedł do okna i stanął tyłem do prawników.
– Mnie też miło ciebie słyszeć – powiedział. – Choć nie spodziewałem się, że… Aha. Oczywiście. Tak, jak najbardziej.
Przez chwilę wyrzucał z siebie półsłówka, siląc się na uprzejmy ton, co świadczyło o tym, że po drugiej stronie linii ma wyjątkowo zamożnego klienta kancelarii.
Chyłka wstała, uznając, że najwyższa pora opuścić gabinet, ale Żelazny natychmiast odwrócił się i powstrzymał ją ruchem ręki.
– Czekaj, są tutaj – rzucił do słuchawki. – Chcesz z nimi rozmawiać?
Najwyraźniej odpowiedź była przecząca, bo Artur znów odwrócił się do okna i przez moment kontynuował, mamrocząc pod nosem. Kiedy skończył, Oryński miał wrażenie, że zmitrężyli stanowczo zbyt wiele czasu.
Mimo że oboje odgrywali swoje role dość dobrze i udawało im się utrzymać lekki ton, w rzeczywistości stawali się coraz bardziej przytłoczeni ciężarem tego, co działo się z małą Darią. Znajdowała się w rękach porywacza przynajmniej przez kilkanaście godzin, a w tym czasie mogło dojść właściwie do wszystkiego.
W końcu Artur odłożył telefon, a potem oparł się plecami o szybę.
– Co tu się, kurwa, dzieje? – spytał.
Na twarzy Joanny pojawił się zamyślony wyraz.
– Przed momentem wylewaliśmy z Zordonem swoje związkowe żale, więc… sama nie wiem. Ty mi powiedz, to jakaś forma terapii?
– Wystarczy tego.
– Też tak sądzę, ale sam widzisz, że talak nie działa.
Żelazny schował telefon do marynarki.
– Dzwonił Awit Szlezyngier – oznajmił. – I zapytał, czy przelew już do nas doszedł.
Chyłka i Oryński wymienili się nierozumiejącymi spojrzeniami.
– Podobno ustaliliście, że to on pokryje rachunek