Kontratyp. Joanna Chyłka. Tom 8. Remigiusz Mróz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Kontratyp. Joanna Chyłka. Tom 8 - Remigiusz Mróz страница 6
– Każda.
Chyłka zerknęła na niego, a potem sięgnęła po paczkę papierosów.
– I dopisałbym jeszcze Rafała Kranza.
Po chwili oboje wpatrywali się w opary dymu unoszące się nad biurkiem. Oryńskiemu wydawało się, że gdzieś w nich gubią się wszystkie jego myśli. Szczególnie ta oczywista, najlogiczniejsza ze wszystkich.
– Nie bierzesz pod uwagę, że to naprawdę może być ten sam człowiek, który zaatakował cię pod kancelarią? – spytał w końcu.
– Nie.
– Dlaczego?
– Bo chluśnięcie kwasem było spontanicznym aktem tchórzostwa. I miało być karą za bronienie domniemanego terrorysty. Tutaj chodzi o coś więcej.
– Co nie znaczy, że to nie ta sama osoba – uparł się Kordian, rozganiając ręką dym. – Mogło zacząć się od impulsywnego ataku, ale nie wiemy, na czym się skończyło. Nigdy tego człowieka nie znaleziono.
– Mnie to mówisz?
– Chcę tylko…
– Daj spokój – przerwała mu i z impetem zdusiła marlboro w popielniczce. – Nadawca wykorzystuje tamto zdarzenie, żeby mną wstrząsnąć. Ale jestem spokojna jak pieprzony dalajlama.
Oryński zaczął masować kark, żałując, że nie położył się tej nocy choć na chwilę.
– On chyba nie jest już oazą spokoju. Przynajmniej nie od czasu, kiedy Chińczycy porwali panczenlamę. Wiesz, tego chłopaka, który ma wskazywać kolejne wcielenia…
– Przywódcy Tybetu. Tak, Zordon, orientuję się w temacie.
– A skoro już przy nim jesteśmy…
– To zastanawiasz się, dlaczego ten rzekomy mudżahedin miałby zmuszać mnie do obrony Klary Kabelis.
– Mhm.
– Na to pytanie nie zna odpowiedzi nawet sam Kundun – odparła Chyłka, po czym podciągnęła rękaw żakietu i sprawdziła godzinę. – Ale my ją poznamy.
– Tak?
– Samolot z himalaistką ląduje na Okęciu za dwie godziny. Będziemy na nią czekać.
– Świetnie. Pomachamy jej zza policyjnego kordonu, który będzie jej pilnował.
– Zrobimy dużo więcej. Przyciśniemy albo ją, albo kogoś innego.
– W jaki sposób?
– Coś się wymyśli.
Jeśli wziąć pod uwagę, że Klara Kabelis była transportowana do kraju niczym Kajetan P. po ujęciu na Malcie, było to raczej niemożliwe. Choć jeśli Chyłka rzeczywiście zamierzała fatygować się na lotnisko Chopina, z pewnością miała jakiś plan.
– Więc chcesz jej bronić? – spytał Oryński.
– Nie – odparła bez wahania. – Już wcześniej byłabym gotowa wziąć tę sprawę jedynie po swoim trupie, a teraz… cóż, nie zrobiłabym tego nawet jako umarlak. Za nic w świecie, Zordon. Nie kiedy ktoś mnie szantażuje.
Kordian pokiwał głową w zamyśleniu. Jeśli nadawca przesyłki znał Joannę choć trochę, musiał wiedzieć, że w ten sposób osiągnie efekt odwrotny do zamierzonego. Ale może właśnie o to mu chodziło?
Oryński odsunął te myśli, zanim zaczęły tworzyć piętrową konstrukcję. Zdecydowanie wolał, kiedy gubiły się gdzieś w tytoniowym dymie. Spojrzał na Chyłkę, ale ona była już całkowicie pochłonięta tym, co miała na ekranie laptopa. Zmarszczka, która pojawiła się między brwiami, kazała mu sądzić, że Joanna coś znalazła.
– Co robisz? – spytał.
W odpowiedzi wystukała coś na klawiaturze i jeszcze mocniej zmrużyła oczy.
– Chyłka?
– Próbuję się skupić.
– Widzę, ale…
– Ale nie dane mi będzie osiągnąć tego stanu, jak nie przestaniesz pytlować.
Nie kontynuował tematu, uznawszy, że najroztropniej się wycofać. Wrócił do jednego z gabinetów na końcu korytarza, na którego drzwiach od pewnego czasu znów wisiała tabliczka z jego imieniem, nazwiskiem i informacją o miejscu w łańcuchu pokarmowym.
Artur Żelazny przywrócił go na stanowisko junior associate, choć właściwie po kilku latach w kancelarii Kordian powinien znaleźć się o szczebel wyżej. Na tym nie miał ani zbyt dużej swobody, ani przesadnie imponujących zarobków, przynajmniej gdy wziąć pod uwagę warszawską średnią w świecie prawniczym. Zazwyczaj mieściły się one w widełkach od trzech do ośmiu tysięcy złotych miesięcznie – kancelaria Żelazny & McVay oferowała wynagrodzenie w górnych granicach tej kwoty. Koniec końców po wszystkich zawirowaniach osobistych i zawodowych należało uznać to za sukces.
Na przydzielenie mu starego biura musiał czekać kilka tygodni, a teraz powoli przekształcał je z bezpłciowej, korporacyjnej przestrzeni w miejsce, które miało stanowić namiastkę domu.
Zdążył wyjąć z kartonu przy biurku kilka rzeczy, zanim rozległo się łomotanie do drzwi. Nie czekając na zaproszenie, Chyłka raptownie je otworzyła.
Oryński obejrzał się przez ramię i odłożył na blat dwie spinki do mankietów.
– Meblujesz się à la Artur? – spytała podejrzliwie. – Czy szukasz sobie atrybutu władzy, której nie masz?
– Nie, po prostu… – Urwał i machnął ręką. – A ty naprawdę nie musisz pukać, skoro i tak…
– Kultura tego wymaga. A ja jestem jej ostoją w tej firmie.
– Oczywiście.
– Widzisz to inaczej?
– Nie, nie. W firmie jak najbardziej – odparł. – Gorzej w domu.
– Do czego niby pijesz?
– Do tego, że zdarza ci się wchodzić bez pukania do łazienki, kiedy myję zęby, a potem bez słowa siadać na…
– Bo to moja łazienka – ucięła. – Poza tym jeśli nie mogę przy tobie spokojnie się wydryzdać, jakim cudem mam spędzić z tobą resztę życia?
– Wydryzdać?
– Uwolnić nadmiar balastu z pęcherza, Zordon.
– Tak,